@Sruklilele: same here
- 15
Odkąd wszedłem w okres dojrzewania moje życie totalnie się zepsuło. W podstawówce byłem prymusem, w IV klasie miałem najwyższą średnią w szkole, bodajże coś około 5,3 lub 5,4 - nie pamiętam, jaką dokładnie. Nie byłem kujonem, po prostu materiał łatwo wchodził mi do głowy. Co rusz nauczyciele chcieli wysyłać mnie na jakieś konkursy, ale ja ze względu na wycofanie społeczne unikałem ich jak ognia i zawsze jeździł na nie drugi najlepszy z klasy. Jedyny konkurs, na którym byłem, i to po usilnych prośbach nauczycieli i rodziców, był jakiś regionalny konkurs ortograficzny, w którym brali udział uczniowie z trzech szkół podstawowych w mieście. Ów konkurs z łatwością wygrałem, nawet w gazecie miasta o wynikach tego konkursu napisali, echh. Byłem na tyle zirytowany, że zmuszono mnie maglowaniem do wzięcia w nim udziału, że wracając do domu wypaliłem do rodziców coś w stylu "macie, wygrałem. Zadowoleni?!". Rodzice zachowali ten numer gazety z wynikami w 2004 roku na pamiątkę. Minęło 18 lat, nie zajrzałem do niego ani razu.
Potem zaczął się zjazd. Pod koniec podstawówki mówiło się, że w gimnazjum poziom będzie niższy, bo tamtejsi nauczyciele są mało wymagający. Dodatkowo nasza podstawówka miała dobrą opinię, a gimnazjum przeciwnie. Wróżono, że średniaki z naszej podstawówki będą mieli w gimnazjum czerwone paski.
Te przewidywania nie sprawdziły się. Co więcej, w gimnazjum nie miałem czerwonego paska już ani razu. W naszej klasie gimnazjalnej połowę klasy stanowili ludzie z podstawówki. Podczas gdy reszta, która zawsze miała czerwone paski w podbazie, zdobywała je nadal w gimbazie, to mi już to się nie udawało. Ryło mi psychikę to, że jestem odludkiem, przegryw mocno dawał już w kość. Na domiar złego wszyscy mieli już pierwsze dziewczyny, a ja nawet mogłem liczyć ze strony płci przeciwnej albo na pogardę, albo w najlepszym przypadku na obojętność i traktowanie jak powietrze. Już w podstawówce wiedziałem, że tak będzie, wspominałem już, że wybłagałem rodziców o brak zgody na to, bym chodził na wychowanie do życia w rodzinie, bo wiedziałem, że w związku nigdy nie będę i nikt nie będzie mnie chciał. Dopiero jednak w gimnazjum to, że czułem się podczłowiekiem na tej płaszczyźnie, zaczęło istotnie wpływać na funkcjonowanie mojego mózgu.
W
Potem zaczął się zjazd. Pod koniec podstawówki mówiło się, że w gimnazjum poziom będzie niższy, bo tamtejsi nauczyciele są mało wymagający. Dodatkowo nasza podstawówka miała dobrą opinię, a gimnazjum przeciwnie. Wróżono, że średniaki z naszej podstawówki będą mieli w gimnazjum czerwone paski.
Te przewidywania nie sprawdziły się. Co więcej, w gimnazjum nie miałem czerwonego paska już ani razu. W naszej klasie gimnazjalnej połowę klasy stanowili ludzie z podstawówki. Podczas gdy reszta, która zawsze miała czerwone paski w podbazie, zdobywała je nadal w gimbazie, to mi już to się nie udawało. Ryło mi psychikę to, że jestem odludkiem, przegryw mocno dawał już w kość. Na domiar złego wszyscy mieli już pierwsze dziewczyny, a ja nawet mogłem liczyć ze strony płci przeciwnej albo na pogardę, albo w najlepszym przypadku na obojętność i traktowanie jak powietrze. Już w podstawówce wiedziałem, że tak będzie, wspominałem już, że wybłagałem rodziców o brak zgody na to, bym chodził na wychowanie do życia w rodzinie, bo wiedziałem, że w związku nigdy nie będę i nikt nie będzie mnie chciał. Dopiero jednak w gimnazjum to, że czułem się podczłowiekiem na tej płaszczyźnie, zaczęło istotnie wpływać na funkcjonowanie mojego mózgu.
W
@soyunmago: U mnie to wszystko wygląda prawie identycznie... nawet konkurs ortograficzny się zdarzył xD
Ok, więc jako, że jestem hardkorem to pod arenę w Gliwicach na koncert Bring Me The Horizon, wybrałem się z Anią już o 10. Gdzieś po 10 byliśmy pod areną, nieźle pizgało ale dało się wytrzymać. Poszliśmy pod bramę gdzie wpuszczają na płytę. Przy elewacji hali chroniły się skulone Juleczki pod złotymi kocami termicznymi. Na oko siedziały już parę godzin przed nami. Było takich osób z 30 w różnych miejscach. Rozglądamy się i patrzę, o! tu jest wejście na A na płytę. Nikogo tam nie ma, więc przy barierce sobie stajemy i chill. Ekipa do 13:00 się powiększała i było nas już 8 osób. Rozgrzewaliśmy się grzańcem, wiśnióweczkami, orzechówką. Generalnie wszystko na pełnej kulturce ;D Flaszeczki schowane w torbach od Maka, więc git ;D
No i tu zaczynają się kłopoty, bo nadciąga do nas orszak składający się z suchoklatesa w obstawie 6/7 Juleczek ze łzami w oczach (dosłownie!). Suchoklates przemówił „Ej sorry,ale są skargi na was, że się bezprawnie wepchnęliśmy w kolejkę”. Odpowiadamy, ale zaraz zaraz, jakiej kolejce, przecież tu nikogo nie było, więc to tutaj jest jej początek. Juleczki zaczynają już darcie p---y „ALE SOM NUMERKI!”. Odpowiadamy "Człowieku jakie numerki, to nie jest NFZ, że ochrona będzie wołać „Poproszę numerek 34”.
No i tu należy się cofnąć odrobinę w czasie, bo tzw. Numerki są mi doskonale znane xD Otóż, ten „system” uruchamia dziewicza Juleczka, która będąc pierwszą pod areną, wyciąga swój magiczny flamaster, wpisuje sobie na nadgarstku numer „1”, czeka na inną Juleczkę, namaszcza ją numerem „2” i s-------a do domu, bo już ma zapewnioną kolejkę XDDDDDDDDDDDD. Reszta Juleczek numeruje się sama = profit. Oczywiście numerki nie działają, jak każda inna forma komunizmu, ale o tym potem.