Czołem wszystkim.
Dziś będąc na kolędzie zauważyłem, że ludzie robią (zapewne nieświadomie) wiele błędów podczas przyjmowania kolędy. Skupię się w tym wypadku na tym co mi bliskie, czyli ministrantach.
Najważniejsze to uświadomienie sobie, że ksiądz jest tylko POŁOWĄ kolędników a reszta to ministranci. O co chodzi? Ano o to, że:
- ministranci, których po modlitwie się nie zaprosi do zostania w domu\mieszkaniu wychodzą z niego. Problem polega na tym, że na zewnątrz może padać śnieg, deszcz albo być ostro na minusie. Dlatego proszę Was, byście zapewnili im na te kilka minut schronienie, bo to właśnie Wy możecie ochronić go choćby przed przeziębieniem. A herbata w mroźny dzień może być dużo lepsza niż nawet "dycha" wrzucona do puszki.
- inna sprawa to fakt, który mnie strasznie, ale to strasznie denerwuje. Ministrant nie zdąży jeszcze wyjść a widzi jak domownicy szykują gorącą kawę i jakiś poczęstunek dla księdza. A oni przez cały czas siedzą na dworze. Jeżeli już coś robicie, to nie zapomnijcie o chłopakach, nieraz z podstawówki.
Wiem, że wpuszczanie obcych do mieszkania wiąże się z pewnym ryzykiem. Przez wiele lat jak jestem w Kościele zdarzyły się dwie sytuację, w których ministranci coś ukradli. Ogólnie u nas jest selekcja i na kolędę chodzą ludzie co do których nie żywi się nawet cienia wątpliwości, jednak jak to mówią: okazja czyni złodzieja". Dlatego najlepiej przygotować pomieszczenie przed kolęda, czyli schować wszelkie wartościowe rzeczy z pola widzenia. Cóż, "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Nie zamykajcie ich jednak w piwnicy, o czym pisałem
tutaj :)
Musicie też być wyrozumiali dla ministrantów. Mi się czasem zdarzyło, że po wielu godzinach kolędowania dostaliśmy herbatę i ciastka, a nawet nie podziękowaliśmy. Cóż zdarza się i choć tego nie widać jesteśmy bardzo, bardzo wdzięczni.
Pomysł na ten wykop narodził się po moim dzisiejszym kolędowaniu, gdzie zmarznąłem i zmoknąłem, a jutro zamiast puszczać fajerwerki będę leżał w łóżku :)
Dobra, żeby jednak jakoś pozytywnie zakończyć opowiem o tym co mnie dziś spotkało. Takie małe cool story :)
Jak wielu pewnie wie, życie czasem potrafi robić w naszym życiu niezłe combosy, gdzie jedna rzecz dzieje się zaraz po drugiej. Pod sam koniec kolędowania weszliśmy z księdzem (byłem z nim tylko ja) do jednego domu, w którym młody chłopak (tak z 5 lat) był niegrzeczny. Po odśpiewaniu kolędy, matka schyla się do dzieciaka i mówi mu szeptem: "zachowuj się bo będziesz wyglądał jak pan ministrant". Ja wiem, ze nagrody piękności nigdy nie wygram, ale żeby moim ryjem dzieciaki straszyć? Najlepsze jest to, że dzieciak stał się grzeczny jak aniołek :). W tym samy domu zostałem zaproszony do drugiego pokoju gdzie usiadłem w wygodnym fotelu. Ciepło, wygodnie, więc nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Budzi mnie ksiądz i śmiech domowników. Śmiałem się razem z nimi, choć przez kilka sekund nie wiedziałem gdzie jestem i co robię :). No dobra, trochę zaspany wchodzę z księdzem do kolejnego domu i zaczynamy śpiewać kolędę "przybieżeli do Betlejem". Naprawdę nie wiem jak to się stało ale w refrenie zamiast "chwała na wysokości" zaśpiewałem "pała na łysej kości". Oczywiście się skapnąłem i już drugi raz zaśpiewałem normalnie. Jako, że rodzina liczna i zdrowo fałszowali (przy czym i tak śpiewali 100x lepiej niż ja) to myślałem, że nikt nie słyszał. myliłem się. Słyszał to ojciec rodziny (ok. 30 lat), który się prawie dusił ze śmiechu, a w pewnym momencie musiał wyjść, żeby nie śmiać się na głos. Księdzu potem powiedział, że musiał wyjść, bo wydawało mu się, że ktoś dzwonił.
To by był już koniec na dziś, bardzo dziękuję za uwagę i nie zapomnijcie, że ministrant, Wasz bliźni :)
Komentarze (256)
najlepsze