Uważajcie na pracę z zakwaterowaniem. Cokolwiek by wam obiecywali, miejcie się na baczności, bo rzeczywistość potrafi bardzo, bardzo brutalnie wszystko zweryfikować.
Po rozstaniu ze studentami, znów byliśmy z Lejsem w czarnym dupsku jeśli chodzi o mieszkanie. Niestety rozstanie ze studentami, zbiegło się z rozstaniem z kolejnym wujkiem u którego pracowaliśmy, a na domiar złego, z racji jakiś wyimaginowanych powodów i głupoty budowlańców z tej ekipy, nastąpiło również rozstanie z częścią wypłaty od wujka, który wywalał nas z pracy.
Wyszło więc na to, że potrzebowaliśmy i pracy i mieszkania. W portfelu śladowe ilości wypłaty, pogoda paskudna, z dnia na dzień straciliśmy pracę i jeszcze ta kłótnia ze studentami (może kiedyś opowiem Wam trochę na ten temat, ale na razie wracamy na budowę) Pracę jak wiecie, w budowlance można było znaleźć dość szybko (tak samo z resztą jak stracić XD) z mieszkaniem bywało trochę gorzej a my potrzebowaliśmy czegoś na już. Nie chcieliśmy już żreć psiej karmy żeby wystarczyło nam na mieszkanie, więc stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie znalezienie sobie pracy z zakwaterowaniem.
I tutaj trzeba się było wybrać do Tesco na dział z prasą, żeby mieć gazetę a nie kupować gazety. Wzięliśmy taką gazetę Anonse (była to papierowa wersja dzisiejszego Allegro, Bookingu, OLX i nawet stron z dziwkami) Szukaliśmy ogłoszenia pracy z zakwaterowaniem.
Latem było by to łatwiejsze, bo wujkowie zwozili jakieś przyczepy, żeby z wioch nałapać ludzi i poupychać ich po tych przyczepach gdzieś blisko budowy. Pracownicy nie tracili wtedy czasu na dojazdy i mogli tyrać po 14 godzin dziennie na budowie. Jesienią, jak się zimno robiło, to już się sezon na przyczepy kończył i trudniej było dostać pracę z noclegiem.
Dla nas praca z noclegiem miała jeszcze jeden plus. Nawet jak ci ktoś nie zapłacił, to chociaż pomieszkałeś i za chatę nie musiałeś płacić. Chociaż na tym w plecy się nie było. Przynajmniej nie powinno być, ale wiadomo jak to w budowlance - wiadomo że nigdy nic nie wiadomo…
No i w końcu się udało. Znaleźliśmy pracę z zakwaterowaniem, tylko że aż w Starogardzie. Zadzwoniliśmy do wujka tej firmy i dowiedzieliśmy się, że od jutra możemy zaczynać i że mamy się stawić jutro pod wskazanym adresem budowy. Wszystko fajnie, tylko pozostawała kwestia dzisiejszej nocy. Nie chcieliśmy się zdradzić, że aż tak bardzo potrzebujemy noclegu, bo znając pazerność budowlanych wujków, zaraz by coś wymyślił żeby obniżyć nam stawki wiedząc, że jesteśmy pod ścianą.
Dodam tu jeszcze, że nie wszystkie wujki były takie z natury, ale budowlanka zmienia ludzi. Dwa razy nie dostaniesz pieniędzy od dewelopera czy jakiegoś generalnego wykonawcy czy kogoś dla kogo jesteś podwykonawcą i potem żyłujesz dosłownie na wszystko, ciułając na spłatę długów w hurtowniach i urzędzie skarbowym, bo w naszym jebanym państwie, w tamtym czasie trzeba było płacić wszystkie podatki od nieotrzymanych nawet pieniędzy.
Ale wracając do naszej wyprawy do Starogardy, bo jak się pewnie domyślacie, wzięliśmy tę pracę. Musieliśmy tylko jakoś przeczekać noc. Ucięliśmy sobie krótką drzemkę na plastikowych krzesłach ogrodowych na dziale ogrodniczo-budowlanym w Tesco, które było otwarte 24 godziny na dobę, ale potem przyczaił nas ochroniarz i przegnał. Pojechaliśmy na dworzec i tam kupiliśmy bilety na PKS do Starogardu i resztę nocy, przesiedzieliśmy na dworcu jak jacyś bezdomni.
Kolejnego dnia, odbyliśmy długą, ponad dwugodzinną i pełna przygód trasę do Starogardu, ale o szczegółach tej trasy opowiem innym razem, bo to temat na osobną pato-historię.
Takim oto sposobem, przyszło nam jechać do zupełnie innego miasta, w którym nikogo nie znaliśmy, do nikogo w razie czego nie mogliśmy pójść po pomoc, tak jak u nas, mogliśmy pożyczyć trochę grosza od Twarożka. Twarożek był dziany z domu i palił Malborasy setki, ale starzy kazali mu iść do pracy, bo skończył jakąś tam szkołę, dalej już się nie uczył i żeby nie siedział bezczynnie, kazali mu znaleźć sobie pracę i nie zostać z niej wyrzuconym. A że dopłacali mu do minimalnego wynagrodzenia, aby tylko gdzieś pracował, bo w końcu miało nie być wstydu przed rodziną i somsiadami, Twarożek miał ogólnie mówiąc wyjebane w tę budowlankę i chodził tu tylko dla świętego spokoju. Czekał na pracę w stoczni, którą obiecał i nam, bo nas Twarożek bardzo polubił, kiedy pomogliśmy mu pokonać złego pana Rysia. I odkąd jego i zboczonego Rysia drogi się rozeszły, Twarożek uzyskał względny spokój, wykupując się w łaski budowlańców swoimi czerwonymi Malborasami kupowanymi za kasę od starych.
W każdym razie dojechaliśmy do Starogardu i zaczęło się szukanie adresu budowy gdzie miała być nasza nowa praca. Pełni nadziei (jeszcze tacy młodzi i głupi) chodziliśmy po tym smutnym w tamtych latach mieście, gdzie połowa mieszkańców w którymś momencie swojego życia straciła pracę w fabryce wódki.
To było wyzwanie, żeby znaleźć adres, który nam podano przez telefon. Wyjechaliśmy wczesnym pekasem żeby być na ósmą w pracy, ale była już dziewiąta a my kręciliśmy się gdzieś w okolicach ogromnej fabryki wódki, gdzie o 9 rano pytaliśmy się najebanych ludzi o adres którego szukaliśmy.
Ałyłyłyłyły – odpowiadali ci bardziej najebani a ci trzeźwi wskazywali nam palcem najróżniejsze kierunki świata, tłumacząc nam, że za kapliczką w lewo a jak zza murku ujrzymy komin gorzelnie to w prawo, ale nie w pierwsze prawo tylko to drugie wprawo, z tym że najpierw musimy minąć jakiś słup i wtedy to wprawo będzie za trzecią latarnią...
Biedny ja i Lejs, tak bardzo się wtedy zdenerwowaliśmy. Nie mięliśmy telefonu komórkowego, dzwoniło się wtedy z budki telefonicznej, z karty. Nie było nawigacji ani takich bajerów (właściwie to już były, ale nie dla mnie i dla Lejsa)
W końcu udało nam się trafić na budowę i poznać naszego nowego wujka, który przez telefon obiecał nam pracę z zakwaterowaniem. Oczywiście opierdolił nas na samym wstępie za spóźnienie i powiedział, że to co wyrobimy z dzisiejszej dniówki to będzie już tylko na pokrycie noclegu dzisiejszej nocy i zrekompensuje mu straty, że na nas czekał a nas nie było. Powiedział, żebyśmy sobie dzisiejszych godzin nie liczyli. Potem pokazał nam brygadzistę i powiedział, że majstry wszystko nam wytłumaczą, bo on niema czasu. I odszedł klnąc nas pod nosem:
- ósma rano, ósma rano kurwa. A jest która? W pół do drugiej kurwa. Oni do pracy…
Przez telefon gadał z nami jak najlepszy wujek, jak u Pana Boga za piecem mieliśmy mieć tak nam obiecał.
Nasz nowy brygadzista wyglądał jak najgorszy zakapior i recydywista. Ogolony na łyso, cały wydziarany i ze złamanym nosem. Powiedział nam, że najpierw zabierze nas do pakamery żebyśmy się przebrali a potem dostaniemy szlifierki i będziemy szlifować ściany.
Weszliśmy za brygadzistom do pakamery. Znajdowała się ona w jednym z mieszkań wykańczanego właśnie bloku, gdzie majstry wstawiły ciężkie stalowe drzwi. Majster zanim wszedł, wypukał jakiś rytm pięścią w te drzwi i dopiero potem otworzył je kluczem. Otworzyły się wrota prawdziwej trolowni.
Jak tylko weszliśmy do środka, uderzył nas niesamowity smród. Nie, to nie był smród, śmierdzi gówno, a woń która unosiła się w pakamerze, to był najgorszy fetor i odór jaki w życiu czułem. Śmierdziało nie tylko petami i zgnitym żarciem jak to w większości pakamer, ale do tego jeszcze skisłym potem, szczochem, gównem, żygami, zwaloną gruchą, rybami, butami i dopiero gównem.
W pokoju, na balotach ze styropianu siedziało trzech majstrów. Wyglądali jak jeszcze więksi degeneraci niż ten majster brygadzista, który nas przyprowadził. Siedzieli przy stole, który również był zrobiony z balotów ze styropianu i grali przy nim w karty, paląc pety, pijąc wódę i wpieprzając jakieś śledzie i inne zagrychy.
Kiedy weszliśmy, majstry odłożyły karty i zaczęli się na nas patrzeć.
Nie wiedzieliśmy z Lejsem, czy zwykłym budowlanym zwyczajem, przywitać się po prostu „siema majstry” czy może powiedzieć grzecznościowe „dzień dobry” bo majstry tak się na nas patrzyły, jakbyśmy co najmniej wpierdol mieli zaraz dostać.
Wtedy jeden z majstrów powiedział do brygadzisty żeby wysłał nas dzisiaj na frajernie a po robocie mamy się stawić na bajerę. Nie zapowiadało się dobrze. Coś okropnego wisiało nad nami w powietrzu, ale jeszcze nie wiedzieliśmy dokładnie co. Powinniśmy się wcale nie przebierać, tylko czmychnąć z tej budowy i dać sobie spokój. Ale nasz nowy wujek zabrał nam dowody osobiste, bo niby musiał je skserować.
- przebierać się kurwa i kurwa do szlifowania kurwa pójdziecie, a wieczorem kurwa bajera kurwa.
Zapytałem się brygadzisty gdzie mam się przebrać, a on kazał nam się przebrać tu gdzie stoimy. Przebieraliśmy się z Lejsem a majstry od kart cały czas patrzyli się na nas.
Czuliśmy się głupio z tymi nienawistnymi spojrzeniami na sobie ale w końcu się przebraliśmy i wyszliśmy z pakamery. Brygadzista prowadził nas po bloku i co chwilę spluwał na podłogę. Chciałem zagadać i pytam się majstra brygadzisty czy ekipa w porządku i jak tam szef. Majster skarcił mnie wzrokiem i powiedział, że ma nas dzisiaj obchodzić tylko szlifowanie ścian. Powiedział że jesteśmy na jakiejś tam amerykance i mamy nie kombinować. Zakazał nam też rozmawiać z innymi pracownikami i pytać ich o cokolwiek. Powiedział, że po robocie będziemy mieli bajerę u mąciciela i jak nam pozwoli, to wtedy będziemy mogli zadać po jednym pytaniu. Zagroził że jeśli będziemy łamać zasady, to się „kurwa-niepozbieramy-kurwa.”
Brygadzista rozdzielił mnie i Lejsa i każdemu z nas dał jedno mieszkanie i powiedział, że całe ma być wyszlifowane do końca dnia. Powiedział, że jak nie damy rady to będziemy mieli przejebane.
Nie dostaliśmy nawet lampy. Brygadzista zabronił nam wychodzić z mieszkań do końca roboty. Powiedział, że szczać mamy do rur kanalizacyjnych w mieszkaniach a na gówno będziemy mogli iść do toja ale po pracy.
Pierwszy mieszkanie dostał Lejs. Nie wszedłem z nim do środka, ale przez drzwi spojrzałem sobie na to, jak poszpachlowane były ściany i sufity. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałem. Nawet zboczony Rysiu robił to lepiej, choć dotąd był najgorszym szpachlarzem po jakim przyszło mi szlifować. Biedny Lejs, został w tym mieszkaniu sam. Współczułem mu ale zaraz majster wprowadził mnie do mieszkania, które czekało na mnie. Nie wyglądało ani trochę lepiej niż mieszkanie Lejsa a może nawet gorzej. Dużo gorzej wyglądało, bo mieszkanie Lejsa widziałem tylko przez chwilę i to przez drzwi, a ściany w „moim” mieszkaniu mogłem całe zobaczyć z bliska. To nawet nie przypominało szpachlowania. Ktoś po prostu wysmarował ściany gładzią. Pełno było parchów, wżerów i pełno niedoszpachlowanych rogów pomiędzy ścianą a sufitem.
Byłem przerażony, zwłaszcza że majster groził nam „przejebaniem” jeśli nie zrobimy swoich mieszkań do końca dnia. A była godzina czternasta. Dosłownie nie wiedziałem od czego zacząć. Nie miałem nawet drabiny, tylko balot styropianu, który robił mi za podwyższenie żeby sięgnąć sufitu, co przy moim niskim wzroście i tak musiało odbywać się na palcach. Chciałem wyjść do Lejsa ale brygadzista chodził po korytarzu. Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem jarającego peta brygadzistę, który siedział na wiaderku i czytał jakąś gazetę. Zobaczył mnie i wstał. Pyta się po co wychodzę, a ja zapytałem czy mogę iść na chwilę do kolegi. Pyta mnie po co. A ja że mam do niego sprawę. Majster na to żebym mu powiedział, to on mu przekaże, bo w pracy nie ma spraw do kolegi. Powiedział że mam szlifować i nie cwaniakować, a bajerę mam zostawić na po pracy. Spytał mnie ile mi jeszcze zostało i czy skończę do końca dnia. Powiedziałem, że idzie ciężko bo ktoś nie umie szpachlować i ja tego nie wyszlifuje. Głos mi się łamał i miałem ochotę płakać. Wiedziałem, wiedziałem na sto procent, że dzieje się coś złego, tylko za mało miałem wyobraźni, żeby wiedzieć co.
Majster wybuchł i zaczął mnie wyzywać od rur, konfidentów, frajerów i jebanych kurew,. Darł się na mnie i pluł przy tym. Nastraszył mnie, że mnie zapamięta i będę miał przejebane, że już mam przejebane. Gotował się jeszcze jakieś dziesięć minut i groził mi wszystkim czym tylko można było grozić, łącznie z przecwelowaniem i przekopaniem gliny a do tego powiedział, że za karę mojego fąfla spotka to samo, jeżeli jeszcze raz podskoczę. Kazał mi zapierdalać a przed wyjściem okazało się czemu się aż tak zdenerwował.
- ja tu szpachlowałem, dziwko ty frajerska! – powiedział i splunął mi pod nogi zanim wyszedł.
Zostałem w mieszkaniu sam i poryczałem się z tego wszystkiego. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bałem. Szlifowałem te ściany szlochając i tęskniąc za Lejsem. Nie było nawet muzyki. Tylko gdzieś zza okna dochodził stłumiony bit muzy puszczonej przez jakąś inna ekipę na budowie. Ktoś słuchał sobie Bojsów, poznałem refren:
„Bo gdy chłopcy grają je-je, je-je,
To człowiek szaleje, je-je, je-je,
Głowa mu się śmieje je-je, je-je,
Z nimi fajnie jest…”
I ta piosenka nie chciała wyjść z mojej głowy. Wciąż słyszałem jak to fajnie jest z chłopcami… I teraz wyobraźcie sobie Anonki, jak bardzo bałem się nadchodzącej nocy…
Komentarze (61)
najlepsze
Nic się nie zmieniło. Nawet jak klient faktury nie zapłaci to ty masz zapłacić podatki...