Michael Schumacher wypadający z okna podczas imprezy w Japonii, stetoskop w rękawie, czy wojna pomiędzy Lewisem Hamiltonem a Fernando Alonso – obok takich wydarzeń nie da się przejść obojętnie. Marc „Elvis” Priestley przez blisko dekadę był częścią wielkiego świata Formuły 1. Teraz wszystko to, co działo się za jego kulisami, zdradza w swojej książce „Mechanik”.
Od małego na całego
Pracę mechanika zaczynał od Formuły Ford, a pokonując szybko kolejne szczeble kariery w mgnieniu oka dotarł do Formuły 1, w której zasilił szeregi McLarena. „Ten sport kusi sporo śmiałków, niewielu z nich jednak jest w stanie wytrwać w warunkach ostrej rywalizacji, kiedy poprawna odpowiedź na każde pytanie brzmi: Tak, dam radę. Zwykły śmiertelnik nie wytrzymałby tego nieustającego pościgu za ułamkami sekund, dla którego trzeba poświęcić wiele wieczorów i wstawać skoro świt” – tak o Elvisie mówi kierowca i jego były kolega z zespołu, David Coulthard.
Schumacher robiący dużo szumu
Priestley trafił do McLarena w 2000 roku. Tam miał okazję poznać takich wspaniałych kierowców jak Häkkinen, Coulthard, Räikkönen, Hamilton czy Alonso. Jego znajomości i przyjaźnie nie ograniczały się jednak tylko do teamu McLaren. Elvis po skończonym sezonie 2003 był świadkiem, jak mistrzowski tytuł świętował sam Michael Schumacher. Niemiec nie spędził tego wieczoru przy kominku z książką i herbatą. Najpierw podprowadził Toyocie wózek widłowy i manewrował nim po padoku, na widelcu wioząc ośmiu walczących o przetrwanie chłopaków, a później w stylu gwiazd rock-and-rolla niszczył część restauracyjną zespołowego motorhome’u, między innymi wyrzucając stół przez okno. Tamtej nocy jednak nie tylko stół opuszczał pomieszczenie w ten sposób.
Wojna w McLarenie
Jak widać, w Formule 1 nawet pracownicy różnych zespołów, którzy dopiero co rywalizowali ze sobą na torze, potrafią się razem dobrze bawić. Czasem jednak w grę wchodzi duże ego kierowców i, pomimo że reprezentując tę samą drużynę powinni się trzymać razem, dochodzi między nimi do spięć. Do dużego konfliktu pomiędzy Hamiltonem i Alonso doszło podczas kwalifikacji do GP Węgier w 2007 roku, a cała sprawa podzieliła kierowców na dobre.
Lewis Hamilton zawsze działał po swojemu i zlekceważył polecenie z pit wall o przepuszczeniu Fernando Alonso. Całej sytuacji nie pomagał fakt paranoi Nando dotyczącej spisku przeciwko niemu. Młody Brytyjczyk miał w tamtym momencie czas gwarantujący mu pole position, ale każdy z kierowców miał jeszcze zjechać do pit stopu żeby zmienić opony i wyjechać na ostatnie okrążenie z większymi szansami na osiągnięcie najlepszego czasu. Przyszła kolej Alonso: „Już wcześniej poinformowaliśmy Fernando, że ma zostać w garażu przez 20 sekund, żebyśmy mogli wypuścić go na tor z większą ilością miejsca z przodu. Wyjechałby na tor w momencie umożliwiającym uzyskanie najlepszego czasu, w ostatnich momentach sesji kwalifikacyjnej. W dousznej słuchawce usłyszałem odliczanie...”. Jednak kiedy odliczanie dobiegło końca, Hiszpan nie ruszył. Widział w lusterku oczekującego Hamiltona i jawnie przeszkadzał swojemu partnerowi, wstrzymując go. Alonso w końcu odjechał. „Jeden kanał radiowy zamilkł zupełnie, a na drugim – tym należącym do Lewisa – nie ustawały krzyki, pytania, kłótnie. Inżynierowie próbowali go uspokoić, spowodować, żeby skupił się na jak najszybszym pokonaniu okrążenia wyjazdowego, jeszcze zanim na torze pojawi się flaga w szachownicę. Wywieszenie tej flagi oznaczało zakończenie Q3, czyli koniec szans Lewisa na pole position. Lewis nie zdążył. Fernando rozpoczął swoje pomiarowe okrążenie dosłownie na sekundę przed zakończeniem sesji kwalifikacyjnej. Lewis spóźnił się o dwie i pół sekundy”. Całą sytuację dopełnia tylko fakt wywalczenia przez Nando pole position podczas ostatniego okrążenia. Co prawda incydent nie umknął sędziom, którzy ukarali Hiszpana cofnięciem o pięć pozycji i to Hamilton wystartował jako pierwszy, jednak jego duma została urażona.
Konflikt odbija się echem do dziś. Alonso wyraża chęć odejścia z McLarena z końcem 2018 roku, a jego pierwszym wyborem ma być Mercedes, którego kierowcą jest teraz Lewis Hamilton. Jeśli jednak ten drugi zostanie w tym roku mistrzem świata, będzie miał możliwość zablokowania decyzji Mercedesa o zatrudnieniu swojego starego znajomego. „Nasi kierowcy, frontmeni zespołu, ludzie, którzy mieli być naszymi liderami i źródłem inspiracji, zachowali się jak dzieci” – pisze autor „Mechanika” o tamtym wydarzeniu. Nie da się z nim nie zgodzić.
Wideo z całego zdarzenia:
Bitwa na jedzenie
Alonso i Hamilton nie byli jedynymi kierowcami, którzy zachowywali się jak dzieci. Zdaje się, że kierowcy F1 mają do tego szczególne predyspozycje. Marc Priestley z kolegami wpadli po wyścigu w Melbourne na Kimiego Räikkönena i jego fińskich kumpli. Wszyscy udali się do pokoju hotelowego kierowcy, gdzie, jak zgodzili się wcześniej, mieli wypić tylko po jednym drinku i grzecznie się rozejść. Naturalnie sytuacja wymknęła się spod kontroli, zostały uszkodzone meble, a nawet głowa jednego z towarzyszy, który przewrócił się i uderzył nią w kant stołu. Około szóstej nad ranem przyszedł czas na „regenerację” – angielskie śniadanie i piwo dostarczone do pokoju. „Dziesięć talerzy z parującymi gorącymi jajkami, bekonem, kiełbaskami, fasolką i całą resztą rozdzielono między gości. Nie minęło nawet 30 sekund, jak ktoś oberwał pierwszym pociskiem z hash brown. Przez następne mniej więcej pół godziny pokój przypominał strefę działań wojennych. We włosach miałem fasolkę, a moja koszula w całości pokryła się keczupem, przez co wyglądałem na poważnie rannego. Jedzenie poprzylepiało się do ścian i drogich wykładzin, ktoś też zerwał zasłony, bo próbował się nimi owinąć i zrobić z nich prowizoryczny kombinezon ochronny. Nigdy nie zapomnę widoku, który miałem okazję podziwiać tuż przed wyjazdem na lotnisko. Kimi kucał w rogu pokoju i usiłował osłaniać się laptopem, a na jego głowę zewsząd leciały jajka i kawałki tosta”. Zaraz po przylocie do Anglii rozdzwonił się telefon mechanika. Na połączenie oczekiwał zespołowy koordynator. Priestley skłamał, że nic nie wie o całej sprawie: „Upewniwszy się, że nie było mnie na tamtej imprezie, zaczął mi opowiadać o poważnych zniszczeniach w pokoju Kimiego. Chciał mieć absolutną pewność, że żaden z mechaników nie brał w tym udziału”. Po rozmowie z koordynatorem Elvis wykonał telefon do najbardziej zaufanej osoby w kręgu Räikkönena: „Zadzwoniłem do Marka Arnalla, trenera Kimiego i mojego najlepszego kumpla. Mark zazwyczaj dokładnie wiedział, co akurat robi Kimi, nierzadko dlatego, że zwykle zacierał ślady po wybrykach Fina. Mark potwierdził, że na drugi dzień menedżer hotelu był wściekły, co w sumie zrozumiałe, ale Steve’owi, menedżerowi Kimiego, udało się go udobruchać sporą kwotą na remont zniszczonego pokoju, a pewnie też jakimiś podpisanymi gadżetami. Mark zapewnił mnie, że sprawa została załatwiona i nie powinna się już za nami ciągnąć”. Tak załatwia się podobne sprawy w wielkim świecie F1.
As w rękawie
Rozcięta głowa jednego z towarzyszów imprezy Kimiego i Elvisa na pewno potrzebowała interwencji lekarza. Niespodziewanie, Priestley w pracy przez pewien czas miał do czynienia ze sprzętem lekarskim, a dokładniej z jednym ze specjalistycznych przyrządów. Pomimo, że na torze znajdują się zastępy karetek i liczni medycy, mechanicy zawsze mieli ze sobą swój sprzęt.
Z końcem sezonu 2002 Priestley awansował do zespołu jeżdżącego na wyścigi i zajął miejsce w prawym tylnym narożniku ekipy. „Po zmianie wszystkich czterech kół wszyscy już tylko czekali na odłączenie maszyny tankującej, aby wypuścić samochód z powrotem na tor” – tłumaczy. Drużyna nieustannie poszukiwała sposobów na usprawnienie tego procesu. I kontynuuje – „Wiedzieliśmy, że nie mamy wpływu na funkcjonowanie maszyny tankującej, postanowiliśmy zatem skupić się na czynniku ludzkim. Między zatankowaniem odpowiedniej ilości paliwa a pełnym zamknięciem mechanicznego zaworu odcinającego zawsze następowała krótka chwila. To opóźnienie zwiększało się w związku z tym, ile czasu potrzebował na reakcję mechanik odłączający dyszę od samochodu po zapaleniu się zielonych kontrolek. Opracowaliśmy genialny patent: człowiek obsługujący maszynę tankującą został wyposażony w stetoskop. Jego przewód został poprowadzony rękawem jego kombinezonu i kończył się dyskretną słuchawką douszną. Drugi koniec stetoskopu (ten, który lekarz normalnie przykłada nam do klatki piersiowej) przykładaliśmy do dyszy maszyny tankującej. Gdy nadchodził czas zamknięcia wewnętrznego zaworu motylkowego, uruchamiał się silniczek elektryczny obsługujący ten zawór. Człowiek obsługujący maszynę tankującą nasłuchiwał odgłosów pracy tego silniczka i dzięki temu mógł zareagować szybciej. Szybciej zaczynał proces zwalniania blokad, więc kiedy włączały się zielone lampki, dysza była już niemal odłączona.” Ten trick zyskiwał McLarenowi około sekundę na każdym postoju, co jest ogromnym osiągnięciem względem odrobinę tylko wolniejszych rywali. Nie było to co prawda niezgodne z przepisami, jednak wszyscy zdawali sobie sprawę, że FIA nie patrzyłoby przychylnie na takie rozwiązanie. Była to jedna z lepiej strzeżonych tajemnic w tamtym czasie. Do teraz. Fani F1 powinni być zachwyceni ilością zakulisowych historii którymi w książce dzieli się Marc Priestley. Na pewno nie wszyscy będą zadowoleni, że niektóre z nich ujrzały światło dzienne.
Komentarze (7)
najlepsze
Komentarz usunięty przez moderatora