Dopływając do brzegu zauważyłem powiewającą zielono-żółto-czerwoną flagę z gwiazdką. Zamiast się ucieszyć, że dotarłem do wymarzonej Afryki, to się wystraszyłem. Wszędzie widziałem Murzynów. Na brzegu z pomostu skakały dzieci. Wiele innych pływało. Wszystkie piszczały. Dorośli krążyli na brzegu.
Atmosfera po drugiej stronie była odmienna. Nikt już nie miał arabskich rysy twarzy. Zszedłem z łódki i wszedłem do budynku. Dwóch natrętów stało przy mnie i jeden groźnym głosem powiedział "commission". Zacząłem się śmiać i powiedziałem szydząc z niego: "commission? możesz zapomnieć", a on zaczął wygrażać, mówiąc, że mi pomógł i że teraz się wymiguję. Nie miałem pojęcia kim był. Ustawiłem się w pozycji gotowej do walki i powiedziałem, że możemy porozmawiać we dwojaki sposób, z czego drugą opcją była straż graniczna. Poszedł sobie. Drugi był starszy i trochę czasu przy mnie stał. Był łagodniejszy, ale zacząłem go traktować jak powietrze. Najważniejszym celem teraz było załatwienie wizy. Dowiedziałem się, że cena wizy została zaokrąglona do góry i tak o to brakowało mi na samą wizę, a co dopiero na dojazd do najbliższego bankomatu. Wiedziałem, że znalazłem się w najgorszej z możliwych sytuacji, której nigdy nie wziąłem pod uwagę. W pierwszej myśli przyszedł mi na myśl Włoch, który stał po drugiej stronie rzeki ze swoim sługą i olbrzymim terenowym samochodem. Pomyślałem, że kiedy tylko przepłynie promem, poproszę go o pomoc albo chociaż o podwiezienie do najbliższego bankomatu, który jak się okazało był daleko.
Dowiedziałem się od celnika, że odpowiedzialny za wizy będzie dopiero za dwie godziny po przerwie obiadowej. Kazał czekać. Starałem się ochłonąć i na spokojnie przemyśleć gównianą sytuację, w której się znalazłem. Wyszedłem i usiadłem na schodach. Obok siedziało dwóch Mauretańczyków. Byli młodsi i od razu zaczęliśmy rozmawiać. Pomimo tego, że byli ciemnej karnacji i mieli swój kraj na wyciągnięciu ręki, w Senegalu byliśmy obcy. Opowiedziałem im sytuację, w której się znalazłem. Jeden z nich, Isslamou, nagle wyciągnął portfel i dał mi pieniądze na wizę, przejazd i powiedział, że dzisiaj w nocy mogę spać u niego. Byłem w szoku i powiedziałem, że potrzebuję tylko na dojazd do stolicy. Nalegał, więc wziąłem. Po chwili oddałem większą część i wziąłem tylko niezbędne na dojazd. Zapytał się czy mam dokument poświadczający szczepienie na żółtą febrę. Powiedziałem, że nie mam i że dowiedziałem się, że nie ma zagrożenia i że nie sprawdzają. Powiedzieli mi, że dzisiaj właśnie sprawdzają i że oni ledwo co sobie kupili od dwóch typków podrobione zaświadczenia, którymi się pochwalili. Pomyślałem, że mam dodatkowy problem, ale przeczuwałem, że dam radę go ominąć. Międzyczasie zdążył przypłynąć pewien Brytyjczyk na swoim motorze. Jechał z Cardiff do Cape Town w RPA. Chwilę z nim porozmawiałem. Przyszedł celnik. Brytyjczyk wszedł pierwszy. Celnik był gruby, ospały i zadufany w sobie. Mówił nie wyraźnie i nie chciał rozmawiać, dopóki nie dostał gotówki do ręki. Potem wykonał wszystkie formalności z łaską. Międzyczasie pisał na telefonie, zdjął buty i po kilku minutach wydrukował wizę ze zdjęciem i wkleił ją do paszportu. Byłem prawie w Senegalu. Z paszportem podszedłem do okienka, w którym siedział kolejny otyły celnik. Wcześniej chodził po budynku jak nadmuchany. Przechodziwszy obok, zagrałem i ściągnąłem czapeczkę, przy czym opuściłem wzrok. Pokazałem skruchę, wiedziałem, że nabity plus mógłby mnie nawet uratować. Później przeszedł jeszcze raz koło mnie i zachowałem się identycznie. W okienku natomiast uśmiechnął się i życzył miłego pobytu w Senegalu. Wyszliśmy, a przed nami stała brama. Myślałem, że już jestem poza wszystkimi formalnościami i że pytanie o szczepionkę ominęło mnie szerokim łukiem. Nagle pojawił się inny celnik prosząc o paszporty i o karty szczepienia. Dwóch Mauretańczyków od razu mu je podało, a on powiedział, że to są nieważne dokumenty i że ich nie uznaje. Zabrał nam paszporty i powiedział, że bez szczepionki nie mamy szans na wjechanie do kraju. Zaczęli dyskutować. Mówili, że już wielokrotnie wjeżdżali do Senegalu i że nigdy nie mieli problemów. Celnik spisał dane z paszportu na kartce papieru pierwszego z nas. Zgiął ją, napisał kolejne dane i powtórzył czynność jeszcze raz. Potem każde zgięcie poślinił i delikatnie oderwał. Powiedział, że teraz chłopacy, którzy stoją za bramą na motorkach zawiozą nas do szpitala na szczepienie. Pojechaliśmy obładowani bagażami. Nikt nie chciał zostawić nic nawet pod okiem celnika. Po trzech minutach dojechaliśmy. Do szpitala nawet nie wszedłem. Jeden z Mauretańczyków wszedł z kwitkami i powiedział, że zaraz wraca. Po kilku minutach wyszedł i do ręki dostałem żółtą, szpitalną książeczkę w języku francuskim i angielskim, ze wszystkimi pieczęciami i podpisami. Międzyczasie obok szpitala zostawiłem parę butów. Wsiedliśmy na motorki. Dojechaliśmy do granicy, pokazaliśmy książeczki. Celnik je sprawdził i oddał nam paszporty. Trzeba było jeszcze zapłacić drobny podatek, aby oficjalnie wjechać do Senegalu. Tymi samymi motorkami pojechaliśmy na dworzec. Jechaliśmy szybko. Fajnie było. Na stacji było mnóstwo bosych dzieci i wiele kobiet sprzedających wodę. Od razu kupiłem dwie butelki, z czego jedna była zakręcona, a druga była odkręcona, a w niej była nalana woda. Odkręciłem, powąchałem i czuć było ziemię. Odstawiłem ją. Nie miałem zamiaru ryzykować. Mauretańczycy załatwili od razu taksówkę, w sumie jechało nas siedmiu wraz z kierowcą. Odjazd był dosyć szybko, ale po niecałym kilometrze musieliśmy się zatrzymać, bo kierowca musiał załatwić jeszcze papierkową sprawę. Stałem, wszędzie dookoła mnie była sawanna. Podeszło do mnie brudne, bose dziecko. W ręku miałem napój ananasowy z gazelą na obrazku. Od razu dałem mu całą butelkę. Dziecko wzięło butelkę i zrobiło łyka. Wiedziałem, że spodoba mu się słodkość napoju i że zaraz weźmie kolejnego łyka i faktycznie tak się stało. Wsiedliśmy wszyscy do taksówki, było ciasno, ale zdecydowanie lepiej niż w busie, w którym jechałem kilka godzin wcześniej. Towarzystwo było bardzo miłe. Przede mną siedział Murzyn w kolorowej afrykańskiej koszuli. Ciągle było gorąco. Wszystkie okna w samochodzie były otwarte. Po chwili zaczęło ostro wiać i po raz pierwszy w życiu byłem świadkiem burzy piaskowej. Piasek wsypywał się z prawej strony dosłownie wszędzie. Nie wiem dlaczego, ale dwa z czterech okien zostały mimo wszystko otwarte, może dlatego, że gdyby były zamknięte, to byśmy się w środku zagotowali. W pewnym momencie wiatr unosił na tyle olbrzymie ilości piasku, że straciliśmy prawie całkowicie widoczność. Kierowca mimo wszystko jechał bez przerwy z taką samą prędkością. Piasek był w moich butach, na moich spodniach, w moich włosach. Niesamowite. Chciałbym jeszcze kiedyś doświadczyć takiej burzy, tylko że na otwartej przestrzeni. Natura potrafi zadziwiać.
Jedyną małomówną osobą, był chłopak, który siedział obok mnie. Obok niego siedziała Senegalka. Była pierwszą kobietą, z którą zamieniłem jakiekolwiek słowo od tygodnia. Odkąd wylądowałem w Afryce, praktycznie wszędzie miałem do czynienia z językiem francuskim i wiem, że bez niego raczej nie dojechałbym do Senegalu. Z jednego słowa zrobiła się kilkugodzinna rozmowa. Dziewczyna mówiła dużo życiowych ogólników na temat religii, wypowiadała się na temat relacji międzyludzkich oraz tego, jak wielką jest różnicą żyć z bądź bez pracy. Nauczyłem się nowego arabskiego słówka, które brzmi "hellal" z bardzo silnym gardłowym, akcentem na H i znaczy ono, z tego co zrozumiałem, wykonanie czynności uczciwie, tak jak mi wytłumaczyła wytrzymanie ramadamu bez picia i jedzenia, czy też uczciwie zarobione pieniądze bez okradania i wyzyskiwania. Bardzo miło mi się z nią rozmawiało. Była oczytana, znała kilka języków. Cały czas rozmawiała z uśmiechem na twarzy. Po raz kolejny wiedza ludzi w Afryce mnie zdziwiła na plus. Wiedzą więcej niż Włosi czy Hiszpanie. Ta dziewczyna znała przede wszystkim życie. Zaprosiła nas wszystkich do siebie do domu na obiad, ale wiedziałem, że nie dam rady jej odwiedzić. W Senegalu na szczęście nie było postojów dla modłów. Zatrzymaliśmy się jedynie na stacji benzynowej, aby kupić jedzenie. Isslamou kupił każdemu słodycze i napoje. Chłopak miał naprawdę dobre serce. Na tej samej stacji współpasażerka dała mi spróbować kuskus. Było słodkie i pyszne. Ja natomiast wczułem się w afrykański klimat. Zdjąłem buty i zacząłem chodzić na boso i tak do końca trasy. Było jeszcze w miarę ciepło.
W Senegalu co kilometr jest ustawiony biały kamień z czerwoną kreską, a pod kreską dystans jaki brakował do najbliższego miasta. Na początku kamienie odliczały kilometry do Saint Louis, później do Dakaru. Zatrzymaliśmy się jeszcze w miasteczku. Sasz małomówny współpasażer wysiadał. Byłem jedyną białą osobą. Uświadomiłem sobie, że byłem w głębi kraju, do którego mało kto przyjeżdża, a z którego wyjeżdżają dziesiątki tysięcy nielegalnych imigrantów. Mauretańczycy mówili mi, żebym za bardzo się nie oddalał, ja jednak czułem wielką chęć odkrycia tego miejsca. Po kilku minutach samochód ruszył. Do stolicy kraju brakowało jeszcze tylko kilkadziesiąt kilometrów. Kiedy w końcu dojechaliśmy, pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wsiedliśmy do taksówki. Pojechaliśmy na osiedle, gdzie stały bloki. Drogi były niewyasfaltowane między budynkami. Weszliśmy do jednego z nich i na czwartym piętrze mieszkali oni. Po otworzeniu drzwi zobaczyłem pokój stołowy, w nim były kanapy, wszystkie w foliach sklepowych, chroniące je przed zniszczeniem. W rogu stał mały telewizor, a na ziemi leżał wujek i ciocia Isslamou. W jego pokoju leżał tylko materac, zniszczona szafa, a w niej kilka ciuchów. Od razu przygotowali mi materac, a Isslamou poszedł zamówić jedzenie. Przyniósł kebaby i frytki oraz dużą butelkę coli. Bardzo miły gest z jego strony. Nie mogłem się doczekać chwili, w której mógłbym mu się odwdzięczyć. Zjedliśmy razem rękoma na ziemi. Chwilę porozmawialiśmy, oni poszli się pomodlić, no i tak minął kolejny dzień mojej wyprawy. Był to bardzo trudny dzień w moim prawie trzydziestoletnim żywocie i muszę przyznać, że był to jeden z dni, który wzmocnił mnie psychicznie. Jak mówi staropolskie porzekadło: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni."
![](https://www.wykop.pl/cdn/c0834752/01yQvBc_RefHbYcg7G858rVTtV4Wt8x3iPYDmpyr,wat600.jpg?author=podrozuj_ze_mna&auth=6107ccb2313f4a68f89326baef00766a)