O równych i równiejszych -- case study
Mój pierwszy wpis, proszę o wyrozumiałość.
Historia przydarzyła mi się wczoraj pod wieczór. Centrum Warszawy, okolice jednego z ministerstw. Ulica jednokierunkowa, zero ruchu samochodowego, ja zamyślony -- idę. Po przejściu na drugą stronę podchodzą dwaj policjanci, których faktycznie nie zauważyłem, gdyż sprytnie ukryli się w cieniu budynku -- jakoś ich nie widać. No dobra, jestem przestępcą, wykroczeniowcem i zwyrodnialcem, przekroczyłem pustą ulicę na czerwonym. No i oczywiście gadka szmatka, że coś kręcę, że nie zauważyłem czerwonego itp. Koniec końców wybór -- mandat 100 zł lub sprawa do sądu. Na sądy i inne pierdoły nie mam czasu, więc ok, poproszę mandat. W końcu podatki płacone przeze mnie to za mało, trzeba uzupełnić budżet. Próbowałem jakoś wyperswadować mandat, ale potem doszedłem do wniosku, że oni tam stali celowo, gdyż wracając tą samą trasą mniej więcej 15 minut później spisywali jakąś babkę. Pewnie w ciągu 2 godzin z 10 osób w ten sposób złapali, więc +1000 do budżetu. Dodatkowo teren jest dość gęsto monitorowany, więc pewnie nie mogą pozwolić sobie na puszczanie 'przestępców czerwonoświetlnych' wolno.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy jeden z policjantów (mniej sympatyczny) smarował mi mozolnie mandat, z drugim odbywałem jakiś idiotyczny 'small-talk', ale akurat ten gość był w miarę w porządku. I w tym samym czasie jakieś kilka metrów dalej przechodził znajomy i kilka innych osób. Kiwnąłem więc znajomemu, na co policjant (ten, co nie pisał) po chwili z, wręcz przerażeniem tudzież zaniepokojeniem, pyta mnie:
- "Pan zna tego Pana?"
- "No tak, znam."
- "Ale tego tam?"
Generalnie nie miałem okularów na nosie więc nie skumałem, o co gościowi chdzi. Więc pytam głupio "A co? To jakaś znana osoba?", na co policjant nieco zaskoczony "No tak, to Pan ......" (nie podaję nazwiska, bo nie o to chodzi, ochrona danych itp :), były minister ale nadal aktywna osoba w rządzie. Naiwnie odpowiedziałem, że tego Pana akurat nie znam.
Zastanawiam się teraz, to co by było, jakbym go znał, albo powiedział na chama "Tak, znam". To co, mandatu by nie było?? Bo ten policjant na prawdę był nieco przestraszony jak kiwnąłem w kierunku Pana 'znanego'. Jak dla mnie jest to niezbity dowód, że u nas to nadal "równi i równiejsi" oraz że "prawo tylko dla ludu, a 'elita' stoi ponad prawem". Jak myślicie?