Oto pierwsza część opowiadania napisanego przeze mnie w ramach konkursu "Science Fiction po Polsku". Inni okazali się lepsi, więc stwierdziłem, że się swoim tekstem podzielę z internetami, gdyż i tak nie mam co z nim zrobić. Z uwagi na ograniczenie liczby znaków zamieszczam pierwszą część, a pozostałe dorzucę, jeśli ktoś zadeklaruje chęć poznania reszty.
**Dei Ex Machinis**
1. Środowisko Planowane
W okolicach orbity Plutona, gdzie słońce jawiło się ledwie jako najjaśniejsze ze świateł, a blask Drogi Mlecznej rozpływał się po czerni kosmosu, przestrzeń zadrżała. Gwiazdy spłynęły w kałużę wybrzuszonej jasności, która nagle zapadła się w sobie i równie gwałtownie eksplodowała. Ogromna masa metalu wystrzeliła z bramy nadprzestrzennej. Ciekawskie gwiazdy rzuciły światło na masywny, jajowaty kadłub Ikarusa: miastostatku z końca XXI wieku, zbudowanego w celu powtórzenia wyczynu Magellana na galaktyczną skalę.
Dysze silnika zgasły; niesiony siłą bezwładności okręt dryfował w pozornym bezruchu. Korytarze i bloki mieszkalne rozbrzmiały oklaskami i okrzykami kilkuset tysięcy ludzi. Atmosfera na mostku była podniosła; wierni składali ręce do modłów, padali na kolana, wołali radośnie, a stanowiący większość empirycy sycili oczy widokiem na głównym monitorze, gdzie słońce - ich Słońce - jaśniało chłodnym, równomiernym blaskiem. Gdzieś tam krążyła planeta, którą tak dawno pozostawili w tyle.
- Panie i panowie, Ziemia na horyzoncie - zabrzmiało zewsząd - Za kilka dni będziemy mogli nacieszyć się błękitem nieba i zielenią trawy. Do tego czasu, ogłaszam stan najwyższy spoczynku.
Kapitan Jan Mirajew odłożył mikrofon i opadł w fotel z ciężkim westchnieniem i poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Cieszył się radością załogi, czując nieprzebraną ochotę napicia się czegoś mocniejszego, najlepiej w doborowym, miłym dla oka i lędźwi towarzystwie. Pomyślał o kochance; ciało na moment odmłodniało.
Nawyki wzięły górę. Kapitan wyprostował się w fotelu, przybierając służbową minę.
- Nawigacja, wyznaczcie kurs. Łączność, otwórzcie wszystkie pasma i nawołujcie we wszystkich językach. Nie chcę żadnych nieporozumień, więc meldunek ma brzmieć po prostu: "Tu Ikarus. Misja Wykonana. Wracamy do Domu.".
Godzinę później stary Mirajew pędził korytarzem na pokładzie vipowskim. Twarz kapitana rozciągał ponury grymas; towarzyszący mu młody oficer maszerował w zamyśleniu. Intensywny zapach roślinności uderzał po nosach, mieszając się z wonią kadzideł i tytoniu.
Dotarli do wielkiego przedsionka w którym sprzęty i urządzenia mieszały się z bujnością krzewów i traw śródziemnomorskich. Dwóch ubranych na beduińską modłę mężczyzn, semita i azjata, wyrosło jak spod ziemi. Powitawszy oficerów chóralnym "salam", uprzejmie zagrodzili drogę tłumacząc, jeszcze uprzejmiej, że szejk był zajęty. Kilka słów Mirajewa zrobiło swoje. Pobledli strażnicy zaprowadzili gości w głąb apartamentów, do przyzdobionej na bliskowschodnią modłę kancelarii i zadzwoniwszy przez interkom, polecili czekać.
Nie minęło pięć minut, gdy w drzwiach do sypialni ukazał się niezwykle przystojny mężczyzna w lnianym szlafroku. Rozczochrane ciemne włosy, malinki oraz patrzące krzywo, nienaturalnie niebieskie oczy pozwalały się domyśleć, że najście to odbywało się o wyjątkowo niefortunnym czasie.
- Mam nadzieję, że to faktycznie coś ważnego - rzekł spode łba - Bo wiesz, że nie lubię niezapowiedzianych gości, zwłaszcza o tej porze, zwłaszcza teraz, gdy świętujemy powrót do domu.
- Tak, jesteśmy w domu, Sadeku - odparł sztywno Mirajew - Wybacz najście, ale zmiany zaszły chyba dalej, niźli twój ojciec zakładał.
Sadek popatrzył przeciągle na towarzysza, dostrzegając osobliwe napięcie. Wspomnienie zmarłego natychmiast załagodziło gniew.
- Mów - rzekł półgłosem niemal, siadając na poduszkach w kącie pomieszczenia.
- Lepiej od razu zwołaj starszyznę. I daj mi pozwolenie na wprowadzenie stanu wyjątkowego.
- O tym ja zadecyduję - odparł chłodno Sadek, wtykając sobie ustnik fajki wodnej - Siadaj i mów, o co chodzi.
Mirajew zacisnął zęby. Zdjąwszy buty, zajął miejsce na poduszce po prawicy szejka. Młody oficer stanął w pełnym uszanowania oddaleniu, zerkając na drzwi do sypialni.
- Ziemia, cały układ słoneczny... - zaczął kapitan - Milczą.
Twarz Sadeka nie drgnęła. Zaciągnął się głębiej, niż zwykle i wbił wzrok w kolorowy dywan.
- Milczą? - spytał obojętnie - Co mam przez to rozumieć?
- Cisza na wszystkich częstotliwościach. Nic. Żadnego sygnału, żadnych przekazów. A przecież gdy stąd wylatywaliśmy, przestrzeń radiowa aż furczała. A teraz... pustka, tylko bardzo silne promieniowanie tła. Szum, szara masa.
- Co to może oznaczać?
- Że najpewniej nikt nie wyjdzie nam na powitanie - oświadczył ponuro - Cała okolica wygląda na wymarłą.
- Czyli co? - prychnął szejk - Chyba nie powiesz mi teraz, że różnica czasu okazała się większa, niż zakładaliśmy i wróciliśmy na Ziemię, gdy nasza cywilizacja wymarła? Jeśli tak, to zaraz--
- Sprawdziliśmy kilkanaście razy - uciął Mirajew - Ikarus przebył czterdzieści trzy lata drogi, a układ słoneczny dwieście sześćdziesiąt siedem, wszystko zgodnie z planem.
- A co widzą przyrządy?
- Niewiele, Ziemia jest teraz po drugiej stronie słońca i minie ponad trzydzieści godzin, nim będziemy w stanie się zbliżyć na tyle, by wysłać lądowniki. Póki co wyznaczyłem kurs, który pozwoli nam zbliżyć się do Marsa i sprawdzić, czy tamtejsza kolonia dalej istnieje.
- Kiedy?
- Koło godziny dwudziestej.
- Dobrze. Zwołam starszyznę na pół godziny przedtem, a ty w międzyczasie miej na wszystko oko. Stan wyjątkowy możesz sobie darować, ale na wszelki wypadek zmobilizuj ludzi. Ta rozmowa dobiegła końca.
Szejk powstał energicznie i nie pożegnawszy gości nawet spojrzeniem, wrócił do sypialni. Rozgoryczony Mirajew zaciskał zęby, wodząc wzrokiem po zdobiącej ściany arabskiej kaligrafii; z trudem powstrzymał się od podniesienia głosu na właściciela statku. Sadek nie miał w sobie nic z awanturniczości ojca, Sadisa el Chabira, którego szalona żądza przygód popchnęła do wydania całego majątku na budowę Ikarusa. Sadek, który Ziemi na oczy nie widział, był rozsądnym nudziarzem, dla którego okręt był całym światem. Dlatego prowadził go jak ważny, rodzinny interes, godząc się na wysiłek tylko wtedy, gdy zagrożone było bezpieczeństwo. Tylko szacunek dla praw ojca oraz nieskłonność do ryzyka powstrzymywały go przed zamienieniem statku w prywatną oazę, w której żyłby, jak pączek w maśle.
Chwilami Mirajew szczerze mu zazdrościł. Chwilami, których nienawidził. Stary należał do nielicznych już członków załogi, dla których podróż Ikarusa była wyzwaniem dawnego, ziemskiego życia, a nie całym życiem, jak w przypadku większości pasażerów, z szejkiem na czele. Sam tęsknił do domu, tęsknił do kraju przodków, pomiędzy morzami, Czarnym a Bałtykiem; kraju, który opuścił jako żółtodzioby astrofizyk w charakterze oficera nawigacji. Czterdzieści lat tułaczki i przygód zmęczyłoby największego twardziela; Mirajew nie był wyjątkiem i marzył tylko o tym, by wreszcie odpocząć.
- Kapitanie? - odezwał towarzysz, wyrywając Mirajewa z otumanienia.
- Wracamy - odparł służbowym tonem, przywdziewając buty. Oficerowie podeszli do wyjścia, gdy zabrzmiał dźwięk rozsuwanych drzwi.
- Ojcze!
Obejrzeli się, stary obojętnie, drugi z przelotną złością; w przejściu do sypialni stała młoda kobieta w jedwabiście białym szlafroku. Wyglądające spomiędzy ciemnych loków oczy wodziły niespokojnie po nieporuszonych twarzach.
- Co się dzieje? - rzekła cicho, podchodząc powoli - Sadek powiedział--
- My już idziemy - odparł sucho Mirajew, udając się do wyjścia. Zignorowana kobieta zwróciła spojrzenie na młodszego oficera.
- Reve, może chociaż ty zachowasz się jak człowiek? - spytała z nutą drwiny - Chcę wiedzieć, co się dzieje.
Reve zmierzył ją nieprzychylnie i ruszył za kapitanem.
- Niech ci twój chłopiec wyjaśni, my jesteśmy zajęci - rzucił przez ramię, zamykając drzwi. Kobieta przygryzła wargę. Po długiej chwili bolesnych rozmyślań powlokła się do sypialni.
Oficerowie przemaszerowali cały pokład bez słowa; dopiero stojąc w windzie, wsłuchany w szum maszynerii, Mirajew dostrzegł zachmurzone oblicze towarzysza.
- Reve - rzekł spokojnie - Odpuść sobie. Myśl o obowiązkach.
- Próbuję, kapitanie - odparł zduszonym głosem - Próbuję. Ale choćbym nie wiem jak się starał, nie mogę przestać o niej myśleć.
- Z czasem ci przejdzie. A wtedy sam będziesz się sobie dziwił, jak mogłeś się tak przejmować.
- Pan też o tym myśli, kapitanie - zauważył oficer, zerkając z ukosa - Kiedyś nie był pan taki cyniczny.
- Byłem - mruknął - Tylko wtedy jeszcze miałem nadzieję, że Helena ma ambitniejsze plany, niźli grzanie pościeli Sadeka. Wdała się w matkę, ale ją przerosła.
Zaśmiał się pusto. Nie był w stanie powiedzieć, jak bardzo czuł się upokorzony przez tą całą sytuację. Wiecznie zajęty obowiązkami, mógł obwiniać tylko siebie.
- Mówiłem jej, że jest dorosła, niech robi, jak uważa - prawił obojętnie, pociągając łyk z piersiówki - Będzie żyła ze swoją decyzją na co dzień, a tobie za parę miesięcy zostaną tylko wspomnienia.
Reve złapał wyciągniętą piersiówkę i wychylił.
- Wspomnienia też mogą ranić, kapitanie.
- Tylko jeśli im na to pozwolisz.
Na pół godziny przed dwudziestą, wokół srebrzystego stołu w audytorium pod mostkiem zebrała się starszyzna - kilkunastu najważniejszych oficerów i cywili Ikarusa. Spotęgowana ciągłą nieobecnością szejka, napięta atmosfera dawała się odczuwać w wyciszonych rozmowach. Siedzący u szczytu stołu Mirajew myślał intensywnie, lustrując unoszący się nad blatem hologram z logo firmy El Chabira, spiralnym płomieniem o trzech parach skrzydeł. Reve stał nieco dalej, rozmawiając półgłosem z oficerami.
Wtem u progu sali ukazał się Sadek w asyście sekretarzy kilku narodowości, wszyscy w białych haikach. Rozmowy ucichły, szejk zajął miejsce na szczycie stołu i popatrzył wyczekująco na kapitana.
- Proszę państwa, oto sytuacja - oświadczył Mirajew, stając na nogi i wciskając guzik na blacie. Światła przygasły, a hologram przyjął kształt układu słonecznego, na którym pośród planet, widać było podobiznę Ikarusa - Za pół godziny wejdziemy na orbitę Marsa. Nadal nie nawiązaliśmy kontaktu, choć już jesteśmy w stanie zobaczyć Ziemię.
Poczucie niesłychanej ulgi na moment rozwiązało wszystkim języki; szeptano żywo i radośnie, gratulowano sobie i wymieniano uściski. Sadek nawet się na chwilę uśmiechnął, dziękując w duchu ojcu, w którego imieniu miał wkrótce odebrać nagrodę. Szybko jednak wróciła mu zwyczajowa posępność; Mirajew stał bowiem jak skamieniały, wpatrując się ponuro przed siebie.
Na znak szejka zapanowała cisza.
- Jak tylko wyłoniła się zza Słońca - kontynuował Mirajew - Skierowaliśmy tam wszystkie przyrządy. Spójrzcie państwo.
Hologram zaczął wyświetlać zdjęcia Ziemi robione w różnych zbliżeniach. Świetlisty punkcik zamienił się w bladawą piłeczkę, aż wreszcie można było dostrzec ziemski nów a na nim zarysy kontynentów.
Za następną klatką, gdy planeta wypełniła całą szerokość obrazu, wszyscy obecni rozwarli oczy; masywny, metaliczny pierścień okalał planetę nad równikiem. W dole błękit Atlantyku kontrastował żywo z betonowoszarymi masami lądów. Kolejne obrazy ujawniały ciemne plamy, które zajmowały miejsca największych skupisk miejskich na kontynencie azjatyckim. Większość terenów pustynnych błyszczało jak aluminium w słońcu. Zachmurzenie - geometryczne, symetryczne i dziwnie uporządkowane - raziło swą nienaturalnością. Nawet księżyc nie przypominał znajomej, nocnej żarówki, a raczej ołowianą kulę przywodzącą na myśl stację kosmiczną kolosalnych rozmiarów.
Tym właśnie była Ziemia: upiorną szachownicą szarości, stali oraz nieprzemijającego błękitu oceanów, zamknięta pod dachem rozplanowanej pogody i w objęciu metalicznego torusa.
- I co w tym dziwnego? - odezwał się z lekceważeniem Sadek - Cywilizacja jednak się nie zniszczyła i zwyczajnie rozrosła.
- To nadal nie wyjaśnia, dlaczego nie możemy nawiązać kontaktu, ani dlaczego nie widać świateł po ciemnej stronie - odparł Mirajew. Jednolity mrok nagle rzucił się wszystkim w oczy, poszła fala szeptów - Spójrzcie na te resztki zieleni; przyrządy potwierdzają tylko, to, co widać gołym okiem. Ta planeta nie byłaby w stanie zaopatrzyć w tlen nawet połowy ludności, która mieszkała na niej, gdy ją opuszczaliśmy. Powinniśmy być w stanie wykryć znaczne ślady życia na terenach miejskich, a te są tak znikome, jakby mieszkały tam tylko dzikie zwierzęta.
Mirajew opadł na fotel, masując oczy; cisza w pomieszczeniu stężała, zatykając gardła i wiążąc języki. Kilkanaście mądrych głów pracowało intensywnie, szkicując mniej lub bardziej urozmaicone wizje wydarzeń, które doprowadziły ich dom do takiego stanu. Ludzie rozglądali się strachliwie, daremnie szukając pocieszenia w oczach drugich.
Sadek jako jedyny wydawał się zupełnie nieporuszony; wpatrywał się intensywnie w obraz domu ojca i nie czuł nic. Ani strachu, ani ciekawości. Myśli jego odbijały się od możliwości, jakie im pozostały i po krótkich rozważaniach wybrały najkorzystniejszą, najpewniejszą.
- Kapitanie - odezwał się władczym tonem - Zawracamy.
Wszystkie oczy zwróciły się na Mirajewa, któremu szczęka opadła.
- Zawracamy? - powtórzył z niedowierzaniem - Dokąd niby chce ekscelencja zawracać?
- A mało to ziemioplanet odkryliśmy!? - wybuchł nagle, zrywając się na nogi - Co mnie to obchodzi! Gdybyśmy byli tu mile widziani, odezwaliby się do nas! Nie będę ryzykował Ikarusa dla waszych sentymentalizmów! Ojciec przestrzegał mnie przed podobną sytuacją! Najwyraźniej tam w dole nie ma już ludzi, a cokolwiek zajęło ich miejsce tylko czeka, aż tam zejdziemy! Jeśli chcecie, to sobie lećcie, droga wolna, nikomu nie zabraniam! El Chabir rusza dalej!
Mirajew zadrżał, jak niestabilny czajnik, w którym zaczyna się gotować. I byłby niechybnie wybuchł, gdyby nie ubiegł go potężny wstrząs. Zawył główny alarm. Kilkanaście par oczu rozejrzało się trwożliwie i zwróciło na kapitana. Ten obejrzał się na Reva i młodszy oficer nachylił się do komunikatora.
- Mostek, co się dzieje? - zawołał z lekkim zdenerwowaniem. Drżący, lecz opanowany kobiecy głos odezwał się po kilku sekundach.
- Melduję, komandorze poruczniku, że zostaliśmy zaatakowani. Kilkadziesiąt niezidentyfikowanych obiektów krąży wokół statku. Eksplozje nad głównym silnikiem... - głos nagle się załamał - Kapitanie! Coś wdarło się na pokład!
- Gotowość bojowa! - zawołał Mirajew - Cywile do schronów, pozostali na stanowiska! Zneutralizować zagrożenie!
Nie oglądając się na oniemiałą ze strachu starszyznę, kapitan oraz pozostali oficerowie ruszyli na mostek. Reve stanął przy oficerach łączności, Mirajew dopadł swego stanowiska i zasiadłwszy w fotelu, ogarnął wzrokiem główny wyświetlacz, na którym panoszyła się rdzawa bryła Marsa.
- Co się do diabła dzieje? Reve! Mów do mnie! Uszkodzenia?
- Pancerz przebity w jednym miejscu nad silnikiem. Wszystkie baterie w gotowości, tarcze uruchomione - odparł pospiesznie - Ale chyba nie będziemy ich potrzebować...
Ledwie to powiedział, Mirajew ujrzał przemieszczające się jak chmara komarów, metaliczne obiekty, uciekające w stronę czerwonej planety.
- Za to ciągle mamy obcego - dokończył porucznik - Na pokładzie głównego generatora.
- Cholera jasna! Wyślij za nim paladynów!
Alarm nie zdążył jeszcze porządnie zawyć, gdy wszystkie światła nagle zgasły, zatapiając chwilę w ciemności, która zatkała gardła załogi. Co to mogło oznaczać, wszyscy wiedzieli aż za dobrze; główne źródło zasilania zostało poważnie uszkodzone.
c.d.n.
Behind a man, there is a mind.
Behind a mind, there is a world.
Komentarze (1)
najlepsze
Może ich zainteresuje.