Historia pewnego przypadku, czyli, jak błyskawicznie tworzy się autorytet naukowy
(fragment "Psychologia i życie" Philip G. Zimbardo, Richard J. Gerrig ; wyd. Warszawa 1996 )
Jako ostatnią ostrzegawczą opowieść w naszym przeglądzie niebezpieczeństw, związanych z przyjmowaniem za dobrą monetę doniesień o tym, co „nauka” rzekomo odkryła, proponujemy następującą „osobistą” historyjkę.
„Według danych opublikowanych przez wybitnych psychologów, w ciągu ostatnich paru lat gwałtownie wzrosło użycie sprośnych słów przez kobiety: zarówno młode dziewczęta z Nowej Lewicy, jak i szanowane matrony na eleganckich coctail-parties na Manhattanie”.
Tak brzmi początek artykułu w „The York Timesie” (Leo, 1968), który, jak łatwo sobie możesz wyobrazić, wzbudził znaczne zainteresowanie w społeczeństwie. Najbardziej interesujący z naszego punktu widzenia jest fakt, że sławnym „wybitnym autorytetem” w zakresie tego zagadnienia był jeden z autorów „Psychologii i życia”. W dalszej części artykułu omówione są jego spostrzeżenia:
„Philip Zimbardo, psycholog ze Stanford University, powiedział, że obserwując przez dłuższy okres podnieconych pacjentów w dwóch szpitalach psychiatrycznych Wschodniego Wybrzeża, zauważył, iż kobiety posługiwały się bardziej sprośnym językiem niż mężczyźni”.
Doniesienie to, podchwycone przez agencje prasowe, zostało przedrukowane w różnych postaciach w prasie całego kraju, opublikowane w sensacyjnej formie w „Newsweeku” pod nagłówkiem „Rozmowa dziewcząt”: ... xxx ... skomentowane przez dr Joyce Brothers w jej rubryce publikowanej jednocześnie w licznych magazynach, a wreszcie zamieszczone w ramkach w kolumnie „Forum Wiadomości” znanego magazynu „Playboy”! Po opublikowaniu artykułu w „The New York Times” posypały się propozycje dla „autorytetu”, aby wystąpił w radiowych i telewizyjnych programach dyskusyjnych, jak również mnóstwo próśb o odbitki jego prac na ten temat (niektóre aż z Południowej Ameryki). Mamy tu jedyną w swoim rodzaju sposobność, aby prześledzić losy tego szeroko rozpowszechnionego i w pełni zaakceptowanego wniosku od jego niepewnego, spekulatywnego źródła, aż do ostatecznej, przekonywującej autorytatywnej postaci „faktu dotyczącego natury ludzkiej”.
Wydaje się, że jeden z wydawców „The New York Timesa” został na przyjęciu sklęty przez jakąś panią, po czym szybko wysłał reportera, aby ustalił, czy było to zdarzenie wyjątkowe, czy przejaw regularnie powtarzającego się z zjawiska społecznego, czy też w nim samym było coś takiego, co nie spodobało się tej pani.
Reporter zatelefonował do kilku przedstawicieli nauk społecznych, którzy mogli wiedzieć coś w tej kwestii; jeden z nich (z jakiegoś niewiadomego powodu) skierował go do Zimbardo. Nie pomogły protesty, że brak jakichkolwiek danych na ten temat ani stwierdzenia, że nikt nie prowadził badań nad tym szczególnym problemem - reportaż musiał być gotowy najpóźniej następnego dnia. Reporter dowiedział się więc, że „wiele lat temu (ściśle mówiąc, dziesięć), w dwóch szpitalach psychiatrycznych w Connecticut, w których prowadzono nieformalną obserwację na salach, gdzie przebywali chroniczni schizofrenicy, sale żeńskie sprawiały wrażenie bardziej hałaśliwych, obserwowano na nich więcej przejawów ekshibicjonizmu i sprośności niż na salach męskich”.
Obserwator nie zarejestrował żadnych innych danych poza swymi ogólnymi wrażeniami, ponieważ nie weryfikował żadnej hipotezy dotyczącej sprośności. Nie było żadnej weryfikacji tych samych danych przez innych obserwatorów, żadnej sprecyzowanej definicji sprośności, nie zapewniano też porównywalności okresów obserwacji mężczyzn i kobiet. Jest możliwe, że obserwator po prostu lepiej uświadomił sobie sprośność kobiet, ponieważ zwykle spotyka się ja rzadziej w życiu codziennym: być może w szpitalach występowała ona z taką samą (a może nawet mniejszą) częstotliwością jak wśród schizofreników-mężczyzn. A może na sali tej było po prostu parę bardzo hałaśliwych, sprośnych kobiet. W każdym razie, wobec braku systematycznie zbieranych i rejestrowanych danych, nie możemy oddzielić zniekształceń we wspomnieniach Zimbarda (po dziesięciu latach) zarówno od jego pierwotnych obserwacji, jak i rzeczywistego zachowania pacjentów.
W artykule „The New York Timesa” to, co przypadkowo „zaobserwowano wiele lat temu”, zmieniło się w „obserwacje dokonywane przez długi okres”, a „chroniczni schizofrenicy” stali się „podnieconymi pacjentami”. Pierwotne, przypadkowe obserwacje, w stosunku do których w artykule „... Timesa” użyto słowa „zauważył”, w „Nesweeku” stały się zależnością, którą „stwierdzono” - „pacjentki w szpitalach psychiatrycznych używają sprośnych słów dużo częściej niż mężczyźni” (proszę zwrócić uwagę na dodanie słowa „dużo”). W rubryce prowadzonej przez dr Brothers „chroniczne schizofreniczki” stały się „pacjentkami psychiatrycznymi” - termin ten mogłby dotyczyć także pacjentek z lżejszymi zaburzeniami.
Współczesny autorytet we wszystkich sprawach seksualnych - „Playboy” - uprościł to zagadnienie dla swych czytelników, formułując zbyt szerokie uogólnienie, że „wielu psychologów, jak podaje „The New York Times”, stwierdziło, iż kobiety ze wszystkich warstw społecznych stają się coraz bardziej rozhamowane, jeśli chodzi o posługiwanie się sprośnym językiem” („Playboy”, 1969). Jedynym wzmiankowanym psychologiem jest dobrze znany obecnie autorytet, Philip Zimbardo, którego wyczerpujące badania „potwierdzają” powyższą zasadę ludzkiego zachowania.
Ostatnim przyczynkiem do tego zanieczyszczania środowiska jest fakt, że niepotwierdzona, stronnicza (być może tendencyjnie „antyfeministyczna”) obserwacja przeszła obecnie do wzniosłego królestwa generalizacji naukowej - wkrótce stanie się solidną prawdą. Czy uwierzyłbyś w następujący opis typu „Kto chce niech wierzy”, zamieszczony w popularnej rubryce w „San Francisco Chronicle” (13 listopada 1971)?
Komentarze (1)
najlepsze