Siedzę właśnie z piwem w aucie, uśpiłem psa - piętnastoletniego przyjaciela. I chyba cieszę się, że przestał się męczyć. Więcej płakałem przez ostatnie dni/godziny niż teraz.
Wczoraj zaczął mi się wieczorem dusić w domu, więc pojechałem od razu do kliniki. Cała noc pod kroplówką, intubowany, z cewnikiem. Panie z wiadomych przyczyn mnie wyprosiły ale od rana z nim byłem, wyglądał koszmarnie. Miał powiększoną krtań, a raczej żadnego zabiegu by nie przeżył. Zdecydowaliśmy się na jakąś próbę z lekami. Jak tylko zeszły wszystkie środki uspokajające wziąłem go do domu. Przyjechali wszyscy, z którymi spędził całe życie. Naprawdę myśleliśmy, że jeszcze będzie lepiej, bo zaczął normalnie funkcjonować za dnia. Teraz chociaż wiem, że wszyscy zdążyli się pożegnać.. Niestety tej nocy nie mógł spać, znowu się dusił. W klinice lekarz patrząc na wcześniej robione wyniki krwi, zdjęcia, usg i co tam jeszcze miał robione powiedział, że szanse są raczej marne. Wiedziałem o tym od dawna, bo rzadko kiedy labradory dożywają tylu lat.. Ale i tak niesamowicie boli. Ale musiałem. Dla psów nie liczy się długość życia, a jego jakość. Mój przeżył szczęśliwe piętnaście lat, my je razem z nim. Nie chciałem, żeby dłużej się męczył nie wiedząc czemu musi walczyć o każdy oddech.
źródło: comment_FmWQLiLaxErnrLKsFaSyLXSFylcZrxkC.jpg
Pobierz