Frekwencja - Bóg który zawiódł
Zabrzmi to bardzo dziwnie ale mamy tutaj jasny przykład jak dzięki wymogowi frekwencji mniejszość przegłosowała większość, świadomie doprowadzając do nieważności referendum. Czy możemy ją zatem w ogóle uznać za demokratyczną?
Arthoor86 z- #
- #
- #
- #
- #
- #
- #
- 21
Komentarze (21)
najlepsze
Ale to by nie pasowało prawicowcom do poglądów, że zwyciężyli moralnie ;)
U tu jest problem te 75% nie wyraziło poparcia dla władzy ani nie było jej przeciwnych czyli sytuacje swojego miasta ma głęboko gdzieś.
Nie mamy w ogóle rozwiniętej świadomości politycznej w narodzie i brak tradycji demokratycznych.
Chyba jest odwrotnie. To 75% większość nie dała się przegłosować w referendum. Pokazała, że nie chcą zmiany.
48,37 – taka była frekwencja w stolicy w wyborach samorządowych w 2010r. Teraz ok. 27% z czego ponad 93% chciało odwołania pani prezydent i z tego wynika, że gdyby do urn przyszła równie duża ilość osób co w czasie wyborów to większość opowiedziałaby się za jej odwołaniem i to przyjmując nawet tak abstrakcyjne wręcz założenie, że wszystkie brakujące głosy należałyby do zwolenników Hanny Gronkiewicz-Waltz!
No hellołłł! Z
Zrównujesz tym samym osoby nie biorące udziału w referendum z powodów od nich niezależnych, osoby które nie interesują się polityką w ogóle, osoby które mają podobne do Twojego stanowisko (że brak opinii jest opinią). Ja się kompletnie na taką interpretację nie godzę, powiedzieć mogę tylko, że jest to
Co to są rządy bezpośrednie? Poza tym brak osiągnięcia tego progu na poziomie samorządu nie wprowadza żadnych rządów bezpośrednich, czymkolwiek one są.
No ale nie chodzi o to że tak jest ale że gdyby tak było to próg frekwencyjny byłby dla władzy najgorszym z koszmarów z którego chwieliby się natychmiast obudzić. Dam sobie głowę odpiłować szczoteczką do zębów, że rządzący stanęliby na głowie i obiecali wszystko, cokolwiek, byle tylko udowodnić, że jest ona