Minęły święta, jako porządny katolik znów odwiedziłem kościół i znów zacząłem się zastanawiać jaki sens miała śmierć Chrystusa? Ktoś na tvn-ie powiedział, że właściwie to wygrało zło a dobro zostało zabite... Rozmyślając nad tym wyłonił mi się obraz, który wydaje się całkiem składny a jednak (choć jestem praktykującym katolikiem) bezpośrednio nie spotkałem się z takim przedstawieniem sprawy. A ewangeliczne fakty są takie że Bóg zsyła Jezusa żeby coś światu przekazał, ogłosił Słowo Boga (a słowo Boga to prawdziwie potężna rzecz - bo "na początku było słowo" a z niego powstała cała reszta, Bóg powiedział i się wszystko stało:) - znaczy się ma jakąś potężną siłę twórczą) i tutaj pojawia się pytanie - która z publicznych wypowiedzi Chrystusa jest najważniejsza? Pewnie kazanie na górze, albo przykazanie miłości, albo któraś z przypowieści, w każdym razie Trafia to do kilku tysięcy ówczesnie żyjących ludzi, którzy poszli za Chrystusem. Pytanie jak przekazać Słowo Boga innym - całemu światu i wszystkim pokoleniom? Potrzebna jest prawdziwe trzęsienie ziemi. Katalizator, który wystrzeli Słowo Boga na cały świat (zakładam, że Bóg nie chce zejść osobiście, objawić swoją boską moc i to też można w jakiś sposób zrozumieć ale o tym za chwilę). No można powiedzieć że śmierć Chrystusa, która rozeszła się głośnym echem po ówczesnym świecie oraz elegancki i efektowny cud w postaci zmartwychwstania to doskonały sposób aby rzeczone wcześniej Słowo Boga dotarła chociażby do mnie w te święta - kilka tysięcy kilometrów i 2 tys lat - znaczy, że raczej zadziałało.
Trochę się boję, że prawię teraz jakieś herezje bo teologiem nie jestem, ale jeśli nie największym to na pewno bardzo ważnym celem śmierci Jezusa było dostarczenie światu Słowa Boga, jeśli ktoś wierzy to niech patrzy w ten sposób na Pismo Święte - może nie coś magicznego ale na pewno mocno ... boskiego...:).
A teraz czemu Bóg sam nie zszedł na ziemię i sam tego nie powiedział? Kiedyś myślałem, że to załatwiło by sprawę i wszyscy by się nawrócili... No ale im dłużej żyję tym bardziej jestem przekonany, że gdyby nawet Bóg stanął w Krakowie na rynku i postawił Kościół Mariacki do góry nogami a Wiśle zamiast wody popłynęło by wino i tak znaleźli by się tacy, którzy by to wyszydzili, wyśmiali i opluli albo przypisali to wielkiemu potworowi spaghetti. Co by wtedy Bogu zostało? Musiał by ich wziąć za mordę i potraktować jakimś fireballem a on tego nie chce bo nie chce zrobić z ludzi niewolników i nie preferuje zamordyzmu.
I na końcu, pytanie czemu Bóg pozwala na tyle cierpienia, chorób wojen, bólu i śmierci na ziemi? Nie wiem, ale zakładam, że w stosunku do szczęśliwego rajskiego nieśmiertelnego życia, te kilkadziesiąt lat potu, cierpienia i łez to nie jest dużo... człowiek jest w stanie to łyknąć. Ktoś powiedział, że złoto oczyszcza się w ogniu - mi się ten tekst podoba. W każdym razie z uznaniem słyszę o ludziach, którym wiara pozwala chorować i umierać jako szczęśliwi ludzie traktujący swój stan jedynie jako fazę przejściową.
I już na prawdę na końcu pozdrawiam sceptyków, ateistów, agnostyków, satanistów, fanbojów wyborczej, tvn itp... Panie i Panowie - w miarę kulturalnie pls:)
Komentarze (1)
najlepsze