Powolniak
Leżałem sobie na tamtym dźwigu obsługiwanym wcześniej przez powolniaka kiedy odezwało się radio. Bardzo przyjemny głos pani sygnalistki z ukrainy zaprosił mnie na rozładunek stali. Jeden rzut oka wystarczył, żeby zepsuć mi dzień. Stal na naczepie wyglądała jak makaron spaghetti. Jego rozładunek przypominał grę w bierki. Co chwila przeczepianie ładunków bo wszystkie wzajemnie się przygniatały. Nigdy nie rozładowywałem takiego baujzlu. Do załadunku tych schodów penrose'a posłużono się chyba koparką i pługiem. Robota przeciągała się do przerwy. Sygnalistka spytała, czy mogą zrobić przerwę po rozładunku. Zgodziłem się. Postępy w rozładunku były jak postępy w walce z wirusem. Niewidoczne gołym okiem. Trwało to cztery jebane godziny. Nigdy nie zmarnowałem tyle czasu na jeden samochód. Po wszystkim padłem na fotel bez sił. Pani sygnalistka podziękowała za szybki … lol … rozładunek i ogłosiła przerwę … Ale wcześniej to operator powoli pracował.
Po przerwie sobie o mnie przypomnieli. Zamykaliśmy szalunki których najwyraźniej nie zdążyli skończyć poprzedniego dnia. Ściany były proste, żadnych połamańców, kątów czy skosów. Długie proste odcinki złożone z samych mamutów. Banalna praca. Już nie pamiętam jak, to dokładnie wyglądało, ale ułożenie tych kilku mamutów, które przeciętna ekipa postawiła by szybciej niż w 10 minut i to ze zbiciem i smarowaniem, tam zajęło kilka godzin. Nie robiłem praktycznie nic. Co najwyżej kilka ruchów na godzinę … Ale to operator powoli pracował.
Jakoś po 15 przyjechała gruszka z betonem. Podczepiają mi kibel i zaczynamy. Na pierwszy ogień idzie słup. Najprostsza robota. Normalnie wygląda to tak, że operator podjeżdża kiblem nad szalunek, ekipa wkłada do środka kondoma i zwyczajnie wlewa beton. Sama wylewka słupa to kwestia minuty. Z jakiegoś nieznanego mi po dziś dzień powodu tamten słup zalewali 45 minut. Zamiast lać jak wszyscy inni, tamci popuszczali z kondoma po garstce betonu niczym emeryt z prostatą. W tyle czasu to wylewa się całą gruszkę! Ponownie nigdy wcześniej nie widziałem aby komukolwiek wylanie jednego kibla, tym bardziej do słupa, zjadło całą godzinę lekcyjną. Mieli płacone od godziny? Nie wiem. Wiedziałem tylko jedno … To operator powoli pracował.
Kibel wylany, jadę pod gruszkę. Słup był spory i musieliśmy zrobić dolewkę. Kolejne 15 minut. W godzinę pracy ci ludzie wylali jeden jebany słup … ALE TO OPERATOR POWOLI PRACOWAŁ
Umowa
Słup dolany, jadę z kiblem na następny. Tempo bez zmian. Pół godziny wylewki nad drugim słupem i jadę pod gruszkę. W gruszce zazwyczaj siedzi 8-10 metrów betonu. Godzina na gruszkę i metr na kibel o ile żuraw to dźwignie. My w półtora godziny wylaliśmy dwa kible. Szybka matematyka. 45 minut na kibel razy 8 … 6 godzin pracy, pozostało zaledwie 4,5 godzin do końca tej komedii. Już wiedziałem, że będzie dym. Nie pracuję tak długo i włodarze Francisa o tym wiedzieli, a kierasy budowy znali, a przynajmniej powinni znać przepisy. Operatorom nie wolno tyrać dłużej niż 8 godzin dziennie. Dzwonię do kadrowej uprzedzić ją o tym co się święci l. Jak na zawołanie pod dźwigiem zaparkowała druga gruszka.
Kadrowa na linii i uprzedzam ją o moich niedorzecznych urojeniach odnośnie ośmiogodzinnej pracy operatora i naszej umowie na dziesięć godzin na którą obydwoje się zgodziliśmy. Powiedziała że ogarnie. Zaraz potem zadzwonił do mnie kierownik. Nie dał mi dojść do słowa. Franc Maurer w całej trylogii nie wypluł z siebie tylu kurew ile tamtejszy kierasek w minutę. Potem bardzo grzecznie, urozmaicając monolog barwnymi epitetami kazał mi siedzieć na dźwigu do końca wylewki. Nim zdążyłem powiedzieć jedno słowo, kieras rozłączył się. Nie ma co białe kaski to ludzie z klasą xD. Skoro nie dane mi było niczego powiedzieć to haki w górę i do domu. Hakowa na moją prośbę odpięła mi kibel i zaczynam zwijać maszynę. Znowu telefon od kadrowej. Czy w ramach wyjątku zgodziłbym się dolać beton? Wspomniałej jej o tym ile będą trwały wylewki i, że potrzeba tu operatora na drugą, a nawet trzecią zmianę, bo jeden fizycznie, choćby chciał to nie da rady. Kadrowa powtórzyła pytanie … No cóż, co było robić. Powiedziałem, że nie i, że nie. Zwiatrowałem maszynę, pakuję plecak i znowu dzwoni kadrowa. Powiedziała, że załatwiła operatora na drugą zmianę i mogę iść do domu. Podziękowałem i opuściłem kabinę.
Jeszcze na wieży, schodząc po drabince mijam operatora "na drugą zmianę". Przywitałem się, a ten na mnie z ryjem. Wściekł się, bo od rana siedział na dźwigu obok i ja kazałem mu wchodzić na drugą zmianę na mój dźwig. Wisimy na drabince i kłócimy się. Tłumaczę chłopu, że ja mu niczego nie kazałem, jak dla mnie to może wyszczać się do tego betonu i jeszcze dam mu pokemona. Zmiennik na to, że może nie ja mu kazałem, ale przeze mnie mu kazali i dalej się wściekał. Mówię mu, że nie mogą mu tego kazać, bo operatorzy mają w umowach przypisany konkretny żuraw, a ten nie był jego i właściwie to w ogóle nie powinien na niego wchodzić. Zmiennik wciąż się wściekał, ale tym razem pluł na kadrową. Stanąłem w jej obronie. Wisząc po drugiej stronie drabinki powiedziałem mu, że mnie też męczyła o pracę na dwie zmiany, ale to wbrew przepisom i naszej umowie. Wraz z nią uzgodniliśmy pracę do maksymalnie dziesięciu godzin i obie strony się z tego wywiązały.
- Skoro zgodziłeś się tu przyjść, to z własnej woli. Nikt ci tego nie rozkazał, tak jak nikt nie rozkazał tego mi.
Zmiennik zamilkł, w ułamku sekundy humor mu się poprawił, powiedział, że w sumie to może i lepiej bo przynajmniej więcej zarobi. Uśmiechnął się i pożegnaliśmy się pogodzeni. Ruszyliśmy w swoje strony. On w górę, ja w dół.
Biały kask
Wchodzę do biura z raportem i oddać kask. W środku było dwóch kierasów. Ten wielki co rano śmiał się z poprzedniego operatora i jakiś inny. Szczupły. Kiedy przywitałem się z nimi ten wielki bez słowa czmych czmych i zamknął się w składziku na miotły. Chudy był dziwnie przyjazny. Odebrał kask, podpisał raport i podziękował za pracę. Na odchodne spytał czy naprawdę byłoby dla mnie takim wielkim problemem zostać tą godzinę dłużej? Powiedziałem, że tak i jakoś tam to uargumentowałem. Potem stwierdziłem, że tam nie zostało pracy na godzinę, tylko na 8 godzin i przypomniałem słowa kierasa z rana.
- Tamten kieras śmiał się z poprzedniego operatora, ale wy wcale tu lepszego nie potrzebujecie. Skoro ekipa na dole przez cały dzień zbiła pół ściany i przez godzinę wylewa jeden słup, to po co wam szybszy operator?
Kieras w składziku chyba stał z uchem przyklejonym do drzwi bo wyparował stamtąd w istnej furii i niemalże podbiegł do mnie drąc się w niebogłosy:
- A gdyby tamten operator nie zgodził się wejść na twój dźwig?! TO COOOO!?!
No nie powiem wystraszył mnie chłop. Szybko otrząsam się z szoku i na jego grzeczne zapytanie odpowiadam:
- Ale przyszedł. Co za problem?
- Kurwa! Przyszedł! Za ciebie gościu przyszedł! Jakie przyszedł?! A jakby kurwa nie przyszedł? Co ja bym wtedy kurwa z tym betonem zrobił?!
- Nic. Przyszedł by ktoś inny.
- Jaki inny?! Skąd inny?! Gosciu! Jaki inny! Kiedy inny! Kurwa, jaki inny! A jakby nie było innego!?!
- To nic. Jutro byście wylali.
- Jakie jutro? Jakie co? Pojebało jutro? Jakie, teraz beton kurwa przyjechał! Jakie jutro! Żadne jutro!
Kieras w kółko krzyczał i powtarzał słowa jak upośledzone dziecko które usilnie próbuje zrozumieć co się do niego mówi.
- I tak będziecie lali do jutra.
- Jakiego jutra! Co jutra! Kurwa za godzinę będzie wylane! Jakiego jutra? Co jutra?
- Co za problem jutro wylać?
- Kurwa gościu jaki problem! Przyjechał beton to trzeba wylać!
Mała uwaga. To kierasy, jak żaden inny zawód, mają we łbie czysty beton. śmiejecie się z betonu pośród polskiej kadry oficerskiej, w policji czy w polityce, ale spytajcie o beton jakiegokolwiek budowlańca. Nawet takiego z białym kaskiem. Ich łby aż po czubek łysiny wypełnione są betonem. Jest on argumentem ostatecznym na każdą sytuację. Nawet podczas El-Nino, kiedy żurawiem miota jak wściekła żona talerzami kiedy przebolcowałeś jej siostrę bliźniaczkę, to jak przyjedzie beton, to biały kask traci resztki z poukrywanych szarych komórek. W białym kasku beton jest tożsamy z bezwzględnym obowiązkiem pracy.
- Przed zamówieniem betonu mógł ktoś sprawdzić jak idą prace.
- Jakie sprawdzić! Kurwa co sprawdzić, gościu jakie sprawdzić! Kurwa zamówiony jest to trzeba wylać!
- Przepisowy czas pracy operatora to 8 godzin.
- Kurwa jakie 8 godzin! Jaki przepisowy czas! Kurwa weź nie pierdol gościu, weź mnie nie wkurwiaj! Kurwa beton przyjechał to trzeba wylać! Kurwa!
- To weźcie operatora na drugą zmianę.
- Kurwa jaką, kurwa co? Drugą zmianę? Gościu kurwa, jaką drugą zmianę gościu kurwa! Jaką drugą zmianę?
Tak … rozmowa wyglądała dokładnie w taki sposób. Wszystkie sugestie każdego operatora to bezsens i nie ma co ich słuchać. Miejsce pod białym kaskiem jest ograniczone i kiedy móżdżek osiągnie limit, kierasek zwyczajnie, nawet gdyby bardzo chciał, nie jest w stanie przyswoić jakiejkolwiek innej informacji. Po prostu fizycznie dysk jest zapełniony i system zapętla się w tym co jest już na nim zapisane. Humor poprawił mi widok stojącego z tyłu rozbawionego kierownika który chyba już nie raz miał okazję widzieć tą zwiechę windowsa 95. Opierał się o stół i chichocząc kręcił głową jakby oglądał dobry kabaret. I to chyba dobrze znany kabaret. Na ten widok i mi humor dopisał.
- To ostatecznie dalibyście chłopakom jakąś jajecznicę żeby mieli siły i byście te dwie gruszki betonu wylali wiaderkami.
- Kurwa jaki co? Jakie kurwa wiaderka? O czym ty … co? Co ty pierdolisz weź sie … weź sie kurwa … weź już wypierdalaj stąd co? Nie chce mi się z tobą gadać! Wyjazd kurwa z mojego biura! Won!
Pozostało mi się pożegnać i z uśmiechem na ustach życzyć spokojnego wieczoru :)
Skoczek 4
Zastępstwom nie było końca. Po drodze inne firmy zaproponowały mi kontrakty, z czego dwa bardzo ciekawe, ale odmówiłem. Później żałowałem jak cholera. Pewnego piątku, wieczorem dzwoni do mnie kadrowa. Zielone światło. Od poniedziałku na swój dźwig. Tysiąc razy się upewniałem, czy aby na pewno tym razem jakiś nosacz Janusz sundajski nie przerobił go na tory kolejowe. Czy aby przypadkiem Stachu Jones nie uwidział sobie tego dźwigu w roli swojej wieży maga? Kadrowa kontrowała moje zapytania. Na każde moje zwątpienie, miała wyczerpującą odpowiedź. Przekonała mnie niczym Korwin Mikke masakrujący feministkę. Z rana miałem zrobić odbiór, potem rozpocznie się praca.
W sobotę miałem nadprogramowy trening. Krav-Maga to raczej stójka, ale raz w miesiącu, w soboty, mamy partery. Jeden z instruktorów wziął na bok mnie z jednym kolegą i kazał nam trenować trochę mocniej. W skutek mojego fatalnego błędu kolega zmasakrował mi staw skokowy. Dźwięk pękających kostek i potworne wycie uprzedziło upadek na matę. Dwie sekundy później ekipa ratunkowa psikała mnie lodem w sprayu i oglądali stopę. Pierwsza szybka diagnoza? Nie ma złamań, nie pojawiła się opuchlizna. Człapię na czworakach na trybuny, gdzie miałem ubrania. Włożenie prawego buta odbywało się w mękach. Nie mogłem chodzić, musiałem skakać na jednej nodze. Po treningu koleżanka niosła moją torbę kiedy kumpel mnie taszczył do auta. Kiedy uruchomiłem silnik przypomniałem sobie coś strasznego. "A niech to taki owaki …. Po treningu miałem iść na runmageddon!" Zaraz potem przypomniało mi się coś jeszcze straszniejszego. Chuj strzelił egzamin semestralny z kravki! Zaraz potem przypomniałem sobie o czymś jeszcze … O KURRRR….
L4
Przecież z rozjebana nogą nie dam rady wdrapać się na dźwig! Tyle czekania, tyle skakania, odmówione dwa dobre kontrakty i teraz co? Dzwoniłem do kadr kilka razy. Cisza. Była sobota. Najwyżej oddzwonią. Do domu jechałem wciskając gaz lewą stopą…. Sprzęgło i hamulec też. Nie polecam. Ile mogłem to wspierałem się ręcznym. Wpadam do domu, 15 minut zdejmuję but i ponownie próbuję dodzwonić się do kadr. Sobota. Dupa. "No to będzie mieć kadrowa suprasja nad ranem. Ciekawe jak zareaguje? Pęknie ze śmiechu? Czy też się wkurwi?"
Na wieść o nodze moja mamusia pielęgniarka zaciągnęła mnie do lekarza. Prześwietlenie nie stwierdziło złamań, nawet zerwanych ścięgien nie miałem, ale opuchlizna i krwiak zdradzały, że zostały one nielicho naderwane. Kostka do ortezy i poruszanie się o kulach. W sobotę i niedzielę wciąż próbowałem dodzwonić się do kogokolwiek. Nic to. W końcu piszę SMS'a, że bardzo mi przykro, ale tym razem zepsuł się operator i nie przyjedzie w poniedziałek. Siedzę nad napisana wiadomością z palcem nad przyciskiem "wyślij". Nie robię tego jednak. Tyle zastępstw, czekania, skakania … wszystko po to, żeby pracować wreszcie na tym Potainie. Cytując chłopaka z baraków, a konkretnie Rickiego: "Nie powinienem tego robić, ale chuj". SMS'a wysłałem. Opisałem moją sytuację, ale treść "nie przyjdę w poniedziałek" zmieniłem na "ale w poniedziałek będę".
ciąg dalszy nastąpi :)
Komentarze (5)
najlepsze