WYZNAWCA – NIEWOLNIK PIERWOTNEGO PARADYGMATU
Jeden z „heretyków” polskiej fizyki, w ogóle fizyki, niejaki dr Zbigniew Osiak w jednej z rozmów powiedział, że Einstein przez 50 lat wymyślił więcej nowych rzeczy (teoria względności to tylko jeden z jego produktów) niż pół miliona fizyków zatrudnionych na uniwersytetach przez ostatnie 50 lat. Dlaczego tak jest? Osiak twierdzi, i nie tylko on, bo i Słynny Filozof również ;) że przyczyną takiego stanu rzeczy jest cała masa gówniarzy, którzy traktują autorytety jak kapłanów wiedzy. Ktoś coś wymyślił, później uznano to (w różny sposób: głosowanie, siłą ognia i miecza, metody „naukowe” itd.) za powszechnie obowiązującą prawdę i trudno z tym dyskutować. Gdy ja np. zastanawiam się nad szczepieniami – „medycznym paradygmatem” mówiącym, że szczepionki to jedno z największych osiągnięć medycyny – i kalkuluję zalety w odniesieniu do ryzyka związanego z niepożądanymi odczynami poszczepiennymi (NOP), to wszystko jest dobrze dopóki ta kalkulacja wychodzi na korzyść zalet szczepionek. Ale, jeśli np. stwierdzę, że nie zamierzam ryzykować NOP-u, (nawet z prawdopodobieństwem 1:10 000), to jestem tzw. niereformowalnym obywatelem do którego nie dociera żaden argument! Nie wiem, tak mi się wydaje, ale ktoś chyba te NOP-y opisał, ba! nawet umieścił na ulotce, A TAKŻE W USTAWIE!!!!!! żeby poinformować pacjentów, a to moim zdaniem wiąże się z WOLNĄ decyzją, czy zamierzam zaryzykować NOP i się zaszczepić żeby PRAWDOPODOBNIE nie zachorować na jakąś chorobę (tak na marginesie wolność, to z pewnej perspektywy również pojęcie względne, bo przecież w „wolny” sposób decyduję o nieszczepieniu, ale to wiąże się z konsekwencjami w postaci kary grzywny pieniężnej. Czy jestem wolny? Nie tak do końca). Gdy dzielę się na fejsiku moimi wątpliwościami (a ich sam nie wymyślam), to np. mój kolega poseł, teraz już minister ;) chwali mi się doktoratem z ekonomii, i pisze do mnie pogardliwie, „że się na wszystkim znam”, i że on by nie prowadził „eksperymentów” z wolną decyzją w sprawie szczepień, bo się na tym nie zna (zna się za to na ekonomii i prawie – w końcu minister sprawiedliwości), a zawierzyłby komuś mądrzejszemu od siebie, komuś kto się na tym zna, czyli doktorowi medycyny :) Tylko któremu? Pytam, bo doktorów teraz jak mrówków i każdy mówi co innego! Oczywiście odpowiedź jest zawsze ta sama – temu doktorowi, który reprezentuje jedynie słuszną linię, NASZĄ LINIĘ! Okazuje się, że jeśli ktoś ma dr przed nazwiskiem (ale ten właściwy, wskazany ;) ) to wszelka dyskusja jest zbędna. Wystarczy ośmieszyć oponenta i powtórzyć kolejny raz powszechnie uznany „paradygmat” żeby go umocnić i sprawa załatwiona. Ale zostawmy szczepienia.
Sytuacja ogólnie wygląda tak, że na świecie od zarania dziejów, co jakiś czas pojawia się jeden „artysta”, który łamie poprzednie schematy myślowe i jako „heretyk” wprowadza nowy schemat myślowy. Cała reszta, oczywiście nie bez oporu i po stosunkowo długim czasie przekonuje się do nowego schematu. Ten nowy schemat wyznacza ramy; podstawę, czy punkt odniesienia dla działań szczegółowych (paradygmat). Np. przed Kopernikiem myślano, że ziemia jest w centrum wszechświata i to był punkt wyjścia ówczesnej nauki, religii i innych dziedzin ludzkiej aktywności. Coś się jednak Mikołajowi Kopernikowi nie zgadzało w obliczeniach, czy też za sprawą intuicji, i postanowił zakwestionować, a potem obalił powszechnie akceptowany „fakt”, że wszystko krąży wokół ziemi. Chciałbym nadmienić, że takich przewrotów, jak ten kopernikański było dużo, bo np. dużo wcześniej ktoś sobie wymyślił, że ziemia jest płaskim dyskiem, a ludzie UWAŻALI TO ZA PRAWDĘ! Po Koperniku przewrotu w filozofii (a dokładniej w epistemologii) dokonał Kant, ale o tym jeszcze będzie :) Przykładów można mnożyć. To taki cykl. Wróćmy do aspektu psychologiczno-społecznego obalania starych paradygmatów i zastępowania ich nowymi.
Gdy pojawia się nowy „heretyk”, musi radzić sobie z wyznawcami akurat obowiązującego paradygmatu. Uważa żeby „nie spalili go na stosie, nie łamali kołem”, czy zwyczajnie nie ośmieszali i nie obrażali itd. Gdy sobie już poradzi, a do nowej idei przekona się coraz więcej ludzi, schemat zostaje powszechnie uznany i wcielony w życie. Cykl zaczyna się od nowa, bo jedyną stałą na tym świecie rzeczą – jak mawiał Heraklit – jest zmiana. Parmenides zakładał, że jest jeszcze coś stałego, ale albo nie jest to z tego świata, albo tymczasowo nie mamy do tego dostępu (przynajmniej niektórzy). Tego jednak nie rozwijajmy, bo to na inny tekst.
Z powyższej obserwacji wynika, że świat składa się z dwóch rodzajów ludzi. Jedni to „heretycy”, którzy łamią szablony (jest ich bardzo mało), a drudzy to wyznawcy tych heretyków i jest ich bardzo dużo! Są zwykli, i niezwykli, są biali, czarni i żółci, kobiety, mężczyźni, doktorzy, profesorowie, ministrowie, premierzy, arcybiskupi i inni. Mamy mnóstwo „wyznawców” na świecie, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy i oni są najgorsi, bo rzucają kłody pod nogi nowatorom - „heretykom”. Czasem robią to specjalnie, by nie utracić swoich wpływów, a czasem wynika to ze zwykłej niewiedzy.
Żeby uświadomić sobie fenomen ciągłej zmiany paradygmatów I GO ZAAKCEPTOWAĆ, czyli przyjąć, że moje rozumowanie i postrzeganie świata może być błędne (w najlepszym wypadku co najmniej niekompletne!), to dobrze jest przeanalizować jakiś okres historyczny (czym dłuższy tym lepszy). Analizujmy więc dalej.
MECHANIKA KANTOWA, CZYLI KANT I JEGO PRZEWRÓT KOPERNIKAŃSKI, A MECHANIKA KWANTOWA
Jest taki jeden super turbo extra filozoficzny eksperyment myślowy. Siedzisz sobie w pokoju na kanapie i jest tam stół, meble, telewizor itd. Po chwili idziesz do kuchni zrobić kanapkę i teraz pytanie: czy te przedmioty tam są? Czy w pokoju dalej są: meble, kanapa i grający telewizor? Powiecie: nosz Kurwa Filozof, co ty se jaja z nas robisz? A ja powiem: jestem tu dla moich czytelników, by mogli się intelektualnie rozerwać, zamiast oglądać taniec z debilami i skoki do dupy ;) Jestem tu dla Waszej rozrywki ;) Jupii!!!! No więc moi drodzy powiem Wam, że nie da się w żaden PEWNY sposób sprawdzić, że te przedmioty rzeczywiście tam są! A niby jak to sprawdzić? Przecież jak wejdę z powrotem do pokoju, to nie będę już w kuchni (a o to chodzi żeby wiedzieć, co się dzieje z tymi przedmiotami, gdy jestem w kuchni), Jak poproszę kolegę, żeby został w pokoju i powiedział mi czy te przedmioty tam są, gdy ja jestem w kuchni, to jaką mam pewność, że mnie nie okłamie? Nawet grający telewizor oznacza TYLKO DŹWIĘK dochodzący do mnie do kuchni. Jestem pewien co do dźwięku, bo odbieram go swoim zmysłem, natomiast w pokoju, to że jest tam telewizor, jest tylko moim MNIEMANIEM! Zakładam, że te przedmioty tam dalej są, bo nie mam empirycznej możliwości sprawdzenia tego. Jakby nie było, to, że przedmioty dalej tam są, to tylko HIPOTEZA, a nie pewność!
Z problemem o podobnym charakterze boryka się mechanika kwantowa. Boże! Mechanika kwantowa, co ja mogę o niej wiedzieć! Nie będę wdawał się w szczegóły, bo sam tego nie rozumiem i mało wiem na ten temat, ale będę wiedział więcej ;) W uproszczeniu wygląda to tak:
Obiekty kwantowe (czyli jakieś tam cząstki, czy skupiska energii) są tak małe, że zachowują się zupełnie inaczej niż zwykłe duże obiekty takie jak stół, telewizor, księżyc. Duże obiekty podlegają prawom fizyki klasycznej (Newtonowskiej), natomiast mikroświat podlega prawom fizyki kwantowej. Np. malutkie kwanciki (hehe), gdy są poddawane pomiarom/”obserwowane” (a obserwacja/pomiary to warunek wszelkich doświadczeń) zmieniają swoje właściwości. Dzieje się tak dlatego, że akt obserwacji/pomiaru to nic innego jak oddziaływanie na obiekt kwantowy. Żeby to w prosty sposób unaocznić, można sobie wyobrazić najlepszy na świecie mikroskop (w rzeczywistości są to jakieś inne instrumenty pomiarowe o innym charakterze) przez który obserwujemy obiekt kwantowy. Jeśli na niego patrzymy, to musi na niego padać światło żeby go widzieć, a światło to przecież fotony, czyli cząstki. Zatem cząstki uderzają w kwanciki ;), a zatem oddziaływują na obiekt kwantowy (nie wiem, zmieniają jego energię, pęd czy jeszcze coś innego) i ten obiekt nie zachowuje się już tak, jak wtedy gdy nie jest obserwowany/poddawany pomiarom. Ale jak się zachowuje, gdy nie jest obserwowany/poddawany pomiarom? No i tu powstaje taki sam problem jak w przypadku naszego pokoju z meblami, telewizorem i kanapą. Jak to sprawdzić?
Dlaczego wmieszałem w to Kanta? Ano dlatego, że Kant w XVIII wieku dostrzegł, moim zdaniem podobny problem na gruncie filozofii, a dokładniej epistemologii, czyli dyscyplinie zadającej pytanie: jak postrzegamy rzeczywistość?
Do czasów Kanta uważano (tak przynajmniej mówią, ale ja myślę że wcześniej), że to obserwowany przedmiot warunkuje to, jak go widzimy. Na przykład truskawka ma swoje cechy: jest mała, czerwona i pachnie. Te cechy powodują, że odbieramy przedmiot właśnie jako truskawkę – małą, czerwoną i pachnącą. Kant odwrócił tą sytuację i uznał, że to obserwujący podmiot warunkuje/„tworzy” widziany przedmiot. Czyli, to patrzący człowiek – w pewnym sensie – nadaje cechy przedmiotowi, a ztaem „tworzy” małą, czerwoną i pachnącą truskawkę. Dla tych, którzy nie rozumieją o co chodziło Kantowi mam przykład. Wyobraź sobie człowieka, który urodził się z defektem wzroku i węchu. Wzrok ma tak słaby, że widzi tylko niewyraźne cienie (widzi na czarno-biało), a węch tak słaby, że prawie nic nie czuje. Od urodzenia widzi przedmioty tylko w słabszych, bądź mocniejszych odcieniach szarości, tak jak w czarno białym telewizorze. Żółty liść jest dla niego jasno szary, śliwka ciemno szara, a czerwona truskawka – powiedzmy – średnio szara, jej zapachu prawie nie czuje, ale potrafi rozróżnić go od zapachu innych owoców. I teraz staje się cud! Nagle po trzydziestu latach, dr House go uzdrawia, a jego zmysły wzroku i węchu stają się takie jak u zdrowego człowieka. Intensywna czerwień truskawki i jej zapach „rozsadzają” mu mózg ;) Facet widzi i czuje zupełnie coś innego (inną truskawkę) niż widział przez 30 lat! Widzi zupełnie nowy przedmiot! Grę naszej percepcji rozwiniemy jeszcze przy okazji „obalania” obowiązującego do dziś paradygmatu liniowego czasu (choć Einstein tu już włożył swoją cegiełkę) i trójwymiarowej przestrzeni :)
Tymczasem, już kończąc ten wątek i podsumowując, chciałbym zwrócić uwagę na podobieństwo w przemyśleniach Kanta do tego, do czego doszli fizycy kwantowi. Więc:
Tak jak obserwowany przedmiot jest dokładnie taki jakim widzi go konkretny obserwator (nie widzimy rzeczy takimi jakie one są – tzw. rzeczy same w sobie – ale takimi jak się nam przedstawiają za sprawą naszych niedoskonałych zmysłów) tak obiekt kwantowy jest dokładnie taki, bo użyliśmy aparatury pomiarowej, która wpłynęła na jego właściwości – użyte instrumenty zdeterminowały jego „chwilową” postać w tym konkretnym momencie pomiaru. Nie wiemy jakie są rzeczy same w sobie, ani nie wiemy jak zachowują się obiekty kwantowe, gdy na nie nie patrzymy. To relatywizm. To co postrzegamy jest prawdą tylko względem instrumentów pomiarowych, których używamy do postrzegania. Takimi instrumentami pomiarowymi są również nasze zmysły, a zatem postrzegana rzecz jest również „zniekształcona”/inna, bo zależy od możliwości naszego aparatu zmysłowego.
Żeby coś lepiej zrozumieć trzeba przemielić w głowie dużo przykładów, dyskutować, czytać, trenować itd. ;) Jedziemy dalej.
NIEPODWAŻALNY PARADYGMAT CZASU, PRZESTRZENI I MATERII
Obowiązującym do dziś paradygmatem dla większości zjadaczy chleba, jest paradygmat prostoliniowego, czyli stałego czasu, trójwymiarowej przestrzeni i znajdującej się w niej materii. Każdy materialny obiekt ma swoje miejsce w określonej lokalizacji i konkretnym czasie. Na przykład, Słynny Filozof siedzi sobie teraz (godz. 15:59) w mieszkaniu na ulicy – powiedzmy – Kowalskiego 3 (2 wymiary płaszczyzny), mieszkania 10 (wysokość). Większość ludzi być może i słyszało o Einsteinie i jego teorii względności, natomiast jest to dla nich coś w rodzaju „ciekawostki/atrakcji”, która nie ma żadnego wpływu na życie, a już na pewno na ich życie; jest sobie tam gdzieś, czasem w telewizorze poleci jakiś program na Discovery i można zażyć właściwie takiego samego relaksu jak tłuszcza oglądająca taniec z debilami – jest on tylko bardziej subtelny, że niby tacy inteligentniejsi jesteśmy od tamtych ;) Słynny Filozof też ulega tej iluzji „inteligentniejszego” non stop, ale przynajmniej co jakiś czas zdaje sobie z tego sprawę ;)
No więc gdy przeciętnemu Kowalskiemu tłumaczymy, że czas może być względny (może płynąć wolniej) i spróbujemy go nacisnąć żeby to zrozumiał (ja sam tego nie rozumiem, nie potrafię tego ogarnąć :) ) to może się to źle skończyć dla tłumacza, gdyż niektórzy „uczniowie” nie wytrzymają, że robi się z nich durnia i dadzą po prostu w pysk ;) Problem polega na tym, że ludzie w większości stawiają znak równości między teorią, a bajką. Jest to dla nich coś nieprawdopodobnego. A teoria to nie bajka, tylko PRAWDOBODOBNA MOŻLIWOŚĆ! Jest poparta argumentami i logicznymi wnioskami!
Z teorią względności to małe piwo, ale co w wypadku, gdy pojawiają się „oszołomy”, tacy jak Teodor Kałuża, matematyk polskiego pochodzenia, który tworząc podwaliny pod aktualny problem fizyków – Teorię Strun (mniejsza o to, co to jest), wymyślił sobie, że w rzeczywistości może być więcej wymiarów niż 3! Czytałem o tym, ale za cholerę nie mogę tego zrozumieć. Być może dlatego, że moje myślenie jest oparte właśnie na paradygmacie trójwymiarowym. Zrezygnuję zatem z dostępnych tłumaczeń i zaproponuję tłumaczenie alternatywne.
CZŁOWIEK WĄŻ I MUCHA
Jakiś czas temu, po którychś zajęciach z epistemologii (świetny dział filozofii, mistrzowski!), gdy jeszcze studiowałem, spodobała mi się pewna historyjka, która obrazuje problem naszego postrzegania, a właściwie, INTERPRETACJI rzeczywistości.
Pewien człowiek spotkał węża i opowiedział mu jak widzi świat:
słuchaj wężu: widzę świat w trzech wymiarach (szerokość, wysokość i głębokość), a także w różnych kolorach.
Co Ty bredzisz?! - powiedział wąż. Ja widzę świat tylko w dwóch wymiarach (szerokość i wysokość) i tylko w podczerwieni. Już ci uwierzę..., nie masz racji człowieku!
Co?! - krzyknęła zdziwiona mucha. Jedno moje oko składa się z 4000 małych, niezależnych oczek i widzę wszystko w sposób mozaikowy, a poza tym „szybszy”, bo widzę 200 obrazów w ciągu sekundy, a człowiek tylko 20. Ciebie wężu nawet nie biorę pod uwagę. Widzę wszystko tak jakby w zwolnionym tempie, więc moja reakcja jest bardzo szybka. Obaj nie macie racji! - powiedziała mucha.
Zdenerwowany człowiek chciał zabić przemądrzałą muchę, ale ta uciekła, gdy tylko ruszył ręką. Wąż pod nosem złośliwie zamamrotał: pewnie poleciała żreć gówno. Człowiek się szyderczo roześmiał i powiedział: tak durnowaty wężu, poleciała do MacDonalda i zamówiła sobie hamburgera z gównem, ale bez cebuli, żeby jej z gęby nie śmierdziało! Hahaha. Wszyscy się na siebie obrazili i poszli w swoją stronę myśląc, że świat jest taki jak go widzą.
Ta zabawna, ale mądra historyjka obrazuje problem „odbioru rzeczywistości” przez obserwujący podmiot. Tak naprawdę bodźce, które docierają do człowieka, węża i muchy są identyczne; świat wykonuje dokładnie taki sam „ukłon” dla wszystkich. To wewnętrzne, biologiczne systemy ('aparat pomiarowy') różnicują/filtrują te bodźce i sprawiają, że „ukłon” jest inaczej odbierany przez poszczególne gatunki zwierząt. Bodźce są takie same dla wszystkich, np. światło, drgania. Jedne przekraczają próg zwierzęcia/człowieka i wnikają do Ośrodkowego Układu Nerwowego, by zostać poddane dalszej analizie, a inne nie. Człowiek jest w stanie ocenić odległość wzrokiem, żmija tego nie potrafi, ale może to np. zrobić po drganiach podłoża, które wyłapuje receptorami na dolnej szczęce. Człowiek lepiej odbiera światło, bo jego natężenie przekracza pewien próg w receptorach wzrokowych, a nie jest przekroczony w receptorach dotykowych – u węża jest odwrotnie. Wynika z tego, że z niewyobrażalnej liczby bodźców dociera do nas zaledwie cząstka.
Można zawierzyć w to co mówią naukowcy (wąż widzi w dwóch wymiarach, mucha mozaikowo i „szybko”), wczuć się w rolę węża oraz muchy i zasymulować sobie sposób ich widzenia świata. Następnie korzystając z dorobku teorii ewolucji oraz nauk biologicznych można pójść dalej. Dziś naukowcy twierdzą, że człowiek wykorzystuje swój mózg w niewielkim procencie. Można zatem, opierając się na teorii ewolucji założyć, że kiedyś nasz mózg, a co za tym idzie, aparat percepcyjny tak się rozwinie, że będzie wstanie odbierać subtelne bodźce, które dziś nas „atakują”, ale nie jesteśmy w stanie ich odebrać. Będziemy postrzegać rzeczy o których – jak mówi Ferdek Kiepski – fizjonomom się nie śniło. „Nadczłowiek” stanie się faktem. Będziemy widzieć, być może 4, 5, 10 wymiarów, zakrzywiony czas i mnóstwo innych niewyobrażalnych dziś rzeczy.
TYLKO CO TO ZMIENI?
Słynny Filozof - Facebook
Komentarze (1)
najlepsze