W starej pozycji Adama Kurowskiego "Lotnictwo polskie w 1939 roku" z 1962 na stronie 64 znajduje się krótki opis ("Próby zwalczania rozpoznania niemieckiego"), pozwolę sobie zacytować:
"Począwszy mniej więcej od kwietnia 1939 r. zaczęły napływać meldunki o przekraczaniu przez samoloty niemieckie granicy polskiej. Nie były to sporadyczne wypadki, lecz regularne loty rozpoznawcze (prawdopodobnie fotograficzne) na dużych wysokościach, sięgające głęboko w nasze terytorium. Największe nasilenie tych lotów dało się zaobserwować na pograniczu Pomorza oraz Górnego i Dolnego Śląska. Przeprowadzały je — jak stwierdził proces w Norymberdze — specjalne jednostki lotnicze płk. Rowehla.
Reakcja ze strony polskiej przyszła nie od razu i w praktyce była znikoma. Sztab Inspektora OPP wydał instrukcję, która dotyczyła wyłącznie art. plot., miała dość kompromisowy charakter i w żadnym wypadku nie mogła całkowicie rozwiązać problemu. Na zapytanie armii „Poznań", czy w związku z tym można przesunąć dyon artylerii, znajdujący się na przyszłym terenie armii w inne dogodniejsze miejsce, sztab gen. Zająca odpowiedział odmownie.
Poza tą instrukcją wydano niektórym pułkom lotniczym ściśle tajne zarządzenia wystawiania alarmowych kluczy myśliwskich na lotniskach (Toruń) lub też organizowania zasadzek. Np. 1 p. lotn. wystawił takie zasadzki na granicy Prus Wschodnich, a 2 p. lotn. — w Wieluniu i na Górnym Śląsku.
Rozpoznania niemieckie prowadzone były jednak na b. dużych wysokościach, a ich samoloty były szybsze od naszych myśliwców. Por. obs. Czesław Malinowski z 4 p. lotn., który uczestniczył w tej akcji, w swych wspomnieniach z kampanii wrześniowej pisze:
„Pewnego pięknego majowego dnia dowiedzieliśmy się, że w dywizjonach myśliwskich wprowadzono służbę kluczy alarmowych z zadaniem przechwycić i zmusić do lądowania samoloty niemieckie latające nad Pomorzem. Codziennie od godz. 3.00 rano do późnego zmroku piloci pełnili służbę przy samolotach. Sieć obserwacyjno-alarmowa, rozmieszczona wzdłuż granicy, zawiadamiała sztab armii o samolotach, np. w momencie kiedy latały już one nad miastem.
Rezultat — prawie żaden. Owszem, słyszałem, że przy szczęśliwym zbiegu okoliczności nasze P-11 dochodziły do Dornierów-17 na odległość taką, że... piloci rozpoznawali na samolotach czarne krzyże...
Te moralne porażki przygnębiały nas, przekonaliśmy się, że Niemcy nie mają przewagi w wyszkoleniu, lecz przewyższają nas pod względem technicznym. Czekaliśmy na pewnego rodzaju rekompensatę..."
A oto co pisze na ten temat mjr Wacław Król, który w 1939 r. był podporucznikiem w 121 eskadrze myśliwskiej w Krakowie:
„Od kilkunastu dni byłem dowódcą wydzielonej małej jednostki lotniczej, składającej się z 4 samolotów, 6 pilotów oraz odpowiadającej im ilości mechaników. Okazało się, że była to tzw. zasadzka, której cel polegał na przechwytywaniu samolotów niemieckich, przekraczających granice Rzeczypospolitej. Już drugi raz byłem dowódcą takiej zasadzki. Pierwszy raz — dwa tygodnie temu — pod Wieluniem. Stwierdziłem naocznie, że samoloty niemieckie przelatywały na polską stronę, goniłem nawet takiego srebrnego Niemca bez podwozia. Miał dwa silniki. Był to Dornier-17, lecz leciał na wysokości 9000, a nasza P-11 przy nieco gwałtowniejszych poruszeniach sterów waliła się w dół już na wysokości 7000 m."
Jeśli szukacie więcej informacji o Rowehlu polecam dwie książki:
P. Carell, Operacja Barbarossa i D. Kahn, Szpiedzy Hitlera.