Był poniedziałkowy ranek 18. września, kiedy zmęczeni nocną walką spadochroniarze ulokowani na dachach budynków koło mostu w Arnhem, zobaczyli nadjeżdżającą od południa kolumnę pojazdów. Pierwszą reakcją były głośne, radosne okrzyki "Trzydziesty korpus!".
Tymczasem kołowe pojazdy pancerne Kapitana SS Paula Gräbnera z dużą prędkością ominęły kilka nadpalonych wraków, minęły północny kraniec mostu i popędziły do miasta, kompletnie zaskakując spadochroniarzy. Gräbner obserwujący całą akcję, ruszył na czele reszty swojej grupy rozpoznawczej. Nadjeżdżały półgąsienicowe transportery, wozy pancerne i zwykłe ciężarówki wyładowane grenadierami.
Kiedy tylko pierwsze pojazdy minęły północne rogatki mostu, Anglicy otworzyli ogień z dachów i okien budynków ulokowanych wokół mostu. Spadochroniarze otworzyli ogień z pistoletów i karabinów maszynowych. Sypały się granaty, strzelały granatniki przeciwpancerne. Celny strzał trafił kierowcę pierwszego transportera. Podobny los spotkał kierowcę następnego. Transporter zatrzymał się tuż przy zjeździe z wiaduktu, wyskakujący z jego wnętrza zostali zabici jeden po drugim. Kolejne wozy pod ogniem spadochroniarzy zaczęły wpadać na siebie, kilka staranowało bandy i przekoziołkowało w dół prowadzącego z mostu wiaduktu. Kilka pojazdów minęło wiadukt, ale na wysokości nasypu ziemnego z okopów dosięgły ich granaty i ogień z broni ręcznej. Zaczęła bić wezwana z Oeesterbeek artyleria dywizyjna, oraz przetoczone sześcio-funtówki. Część wozów pancernych, która nie minęła mostu, widząc obraz zniszczenia, cofnęła się z powrotem. Sam kapitan Gräbner zginął. Zwycięstwo Brytyjczyków było bezapelacyjne, ale miał to być tylko akord do bitwy o most w Arnhem - ostatni most na Renie, za którym rozciągało się centrum niemieckiego przemysłu.
Poprzedniego dnia batalion pułkownika Frosta wylądował wraz z wielkim desantem szybowcowym i spadochronowym 1. Dywizji Powietrznodesantowej, ponad 10 kilometrów na zachód od miasta. Z całości sił, które miały opanować miasto, tylko około siedmiuset żołnierzy Frosta sprawnie przemknęło boczną drogą tuż obok Renu i pod wieczór opanowało północne podejście do mostu. Było to kilkanaście piętrowych kamienic i pomniejszych zabudowań. Zrządzeniem losu, zaledwie minuty wcześniej grupa rozpoznawcza Gräbner przejechała most z północy na południe, nie napotykając spadochroniarzy. Reszta brytyjskiej dywizji utknęła na przedmieściach Arnhem w walkach ulicznych z Niemcami, nawet nie zbliżywszy się do centrum miasta.
Mimo rozbicia grupy rozpoznawczej SS, sytuacja dla pułkownika Frosta była jasna. Południowy kraniec mostu, z którego spodziewano się odsieczy, był w rękach Niemców. Ale Niemcy nie byli w stanie przekroczyć mostu, a jego topniejący oddział nie był w stanie zrobić nic ponad kontrolę północnego krańca. Od strony miasta wzdłuż drogi prowadzącej do mostu, Niemcy z determinacją ponawiali ataki na jego pozycję. Już wcześniej zamknęli także połączenie z resztą dywizji od zachodu. Batalion był odcięty. Niemniej póki Frost kontrolował most, stawka całej bitwy, wielkiej operacji Market-Garden zaplanowanej przez Montgomery'ego, wciąż leżała na stole. Frost miał tylko ograniczoną łączność ze swoją dywizją, nie wiedział że kilkanaście kilometrów na południe , 82. amerykańska dywizja powietrzno-desantowa wciąż nie zdobyła kluczowego mostu w Nijmegen, przez który miał przejechać brytyjski XXX Korpus.
Bez wątpienia, Frost nie był przypadkowym człowiekiem, w przypadkowym miejscu. Od 1932 roku Frost był zawodowym oficerem piechoty, od 1938 roku służył na bliskim wschodzie w Iraku i Palestynie. W 1940 roku powrócił do Anglii, w czasie kiedy Anglicy obawiali się niemieckiej inwazji. Kiedy Niemcy przegrali bitwę powietrzną, a niebezpieczeństwo inwazji zostało zażegnane, nudna służba na wyspach była dla Frosta udręką. Poprosił o inny przydział. Wtedy zaproponowano mu dowództwo kompanii w nowo formowanych wojskach spadochronowych. Frost z rezerwą napisał krytyczny raport odnośnie oceny dziań wojsk spadochronowych, tym bardziej był zaskoczony, kiedy jednak został przyjęty. Jego dotychczasowy dowódca zgodził się na jego przeniesienie, ale dodał:
Nie wyobrażam sobie, aby jakakolwiek rozsądna osoba wybrała cię na spadochroniarza, powinieneś mocno trzymać stopy na ziemi.
Został dowódcą kompanii C 1. batalionu tworzonej 1. Dywizji Powietrznodesantowej (1.Airborne). Już w lutym o Froście stało się głośno, kiedy dowodził desantem spadochronowym na niemiecki radar w Bruneval. Akcja okazała się błyskotliwym sukcesem. Frost został odznaczony Military Cross, a o desancie rozpisywała się brytyjska prasa. Potem wyróżnił się w kolejnych operacjach za liniami wroga. Brał udział w ciężkich walkach w Afryce Północnej, następnie walczył we Włoszech.
Dowódca 1. Dywizji Major-General Urquhart wspominał:
Wiedziałem, że Frost będzie kładł nacisk na szybkość, jak tylko będzie to możliwe, ale też ludzkie. W myślach zawsze widziałem go jako wysokiego oficera z nieodgadnionym wyrazem twarzy i bruzdami na czole. Upajał się walką i był jednym z najlepszych dowódców liniowych w siłach powietrznych
Major Victor Dover z kompanii C charakteryzował go w swojej książce:
Wymyślał bitwy, które trzeba było stoczyć i wygrać, nie myślał o porażce, a jego myśli stawały się rzeczywistością. Otaczał go swoisty mistycyzm. Nie pisał górnolotnych rozkazów do swoich młodszych dowódców ani zwracał się do ludzi, których prowadził słowami inspiracji - sama towarzysząca mu aura, stwarzała odpowiednie wrażenie. Bywał sentymentalny, czasami bezwzględny, kiedy musiał , czasami na uboczu, ale zawsze był spokojny. Nigdy się nie dowiem, czy odczuwał strach, ale jeśli tak, nigdy go u niego nie widziałem.
Sam Frost wspominał przygotowania do Market -Garden:
Byliśmy bardzo zadowoleni, że w końcu otrzymaliśmy naprawdę wartościowe zadanie. To był prawdziwy rajd powietrzny, na który czekaliśmy i czuliśmy, że jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, powinniśmy naprawdę przyczynić się do zakończenia wojny w 1944. Pojawiły się jednak pewne rażące przeszkody: najpierw wybrane przez siły powietrzne strefy zrzutu położone kilka mil od celów. Do tego lądowaliśmy tylko po północnej stronie rzeki, co pociągało za sobą długie podejście pieszo, przez zamknięty teren i obszary zabudowane. Oznaczało to, że w razie napotkania przeciwnika zaskoczenie byłoby stracone, a wróg miałby dużo czasu i możliwości zniszczenia mostów. Ponadto zdobywanie mostów, jest niezwykle trudne i niebezpieczne, jeśli znajdujesz się tylko po jednej stronie przeszkody, ponieważ obrońca może skoncentrować swój ogień na wszystkich podejściach ogniem od drugiej strony. Chcąc uniknąć ciężkich strat, należy o ile to możliwe atakować z obu stron.
XXX Korpus nie nadchodził. W dzień Niemcy prowadzili ostrzał z daleka. Nocami zaś ponawiali ataki. Saperzy próbowali podejść do budynków i wrzucić ładunki wybuchowe, byli jednak likwidowani celnym krzyżowym ogniem prowadzonym z okien, dachów i piwnic. Pierwszej nocy pojmano kilku Niemców. Dopiero wtedy Frost dowiedział się, że wokół miasta walczą także niemieckie dywizje pancerne 9. i 10. SS, których nie spodziewano się w tym rejonie.
21-letni podoficer SS Alfred Ringsdorf wspominał walkę pierwszej nocy przy moście:
Brytyjczycy strzelali niesamowicie celnie. Nie mogliśmy nawet unieść się. Celowali w głowę i żołnierze koło mnie zaczęli padać, każdy z małą, czystą dziurą w czole.[...}Jadąc tu nigdy nie sądziłem, że naglę znajdę się w tak zaciekłej walce na małej przestrzeni. Była to nieustanna walka na bliską odległość, walka wręcz. ”
W tym samym czasie starszy sierżant Emil Petersen, razem z zaimprowizowaną kompanią złożoną z żołnierzy różnych jednostek szedł w kierunku mostu. Napotkali przed sobą grupę żołnierzy:
Nagle okazało się idziemy obok Brytyjczyków, którzy tak jak my, zmierzali do mostu.” Kiedy tylko nieporozumienie się wyjaśniło „Zewsząd jak się spojrzało, strzelano z różnych stron, często do własnych ludzi[...]Słyszałem krzyki rannych. Wystrzelone przez Brytyjczyków race dokładnie oświetliły nasze pozycje. Szatkowali naszą grupę na strzępy. W ciągu pięciu minut z mojego plutonu zabito piętnastu ludzi”
Rano Petersen dowiedział się, że z 250 żołnierzy, którzy wyruszyli wraz z nim, więcej niż połowa była ranna lub zabita:
Nigdy nie udało nam się podejść bliżej mostu. Taki był nasz wstęp do walki o Arnhem. Dla nas była to po prostu masakra.
We wtorek wieczorem ludzie Frosta ujrzeli po drugiej stronie mostu niemieckie Tygrysy Królewskie, które otworzyły ogień na wprost w budynki obrońców nad rzeką. Czołgi i działa szturmowe prowadziły także ogień na wprost od strony miasta. Spadochroniarze byli wobec nich bezbronni. Budynki zaczęły płonąć, a żołnierze zaczęli schodzić z pięter, improwizując bunkry na dole. Piwnice zapełniły się od rannych. Trzy dni intensywnych walk oznaczało, że zapasy amunicji, żywności, lekarstw, czy zwykłej wody, były na wyczerpaniu.
W środę 20. września Niemcy już nie atakowali bezpośrednio, lecz skupili się głównie na ostrzale z daleka. Jeden z pocisków skruszył ściany budynku dowództwa batalionu i pułkownik Frost został ranny. Tego dnia pod wieczór, opór Anglików prawie zanikł, a Niemcy zaczęli stopniowo przenikać na ich pozycję. Frost wraz z częścią dowództwa batalionu i z rannymi dostał się do niewoli. Pomimo tego odizolowane stanowiska walczyły kolejną noc, nadal uniemożliwiając Niemcom przeprawę przez most w Arnhem. Dopiero w czwartek rano ostatnie posterunki przy moście zaprzestały walki.
Około 10 kilometrów na zachód w zaciskającym się okrążeniu wciąż broniła się reszta 1. Dywizji Powietrznodesantowej. Tego samego dnia po południu, kiedy ludzie Frosta szli do niewoli, na południowo-zachodnim brzegu vis-a-vis okrążonych pod Oesterbeek Brytyjczyków, zaczęła desantować 1. Polska Samodzielna Brygada Spadochronowa, która pierwotnie miała zostać zrzucona we wtorek i opanować most od południa czyli faktycznie naprzeciwko Frosta. Na to było już jednak za późno. 114 amerykańskich C-47 poczęło zrzucać Polaków niemal na głowy zdezorientowanych Niemców, ostrzeliwujących zza rzeki Oesterbeek. Polacy mogli już tylko przyjść z pomocą resztkom brytyjskiej dywizji. Arnhem było stracone.
Przez trzy dni i cztery noce 740 ludzi Frosta trzymało w garści most, który jakoby był tym jednym za daleko. Na pewno nie dla niego i jego walecznych ludzi. Chociaż most został utracony, bitwa nie poszła na marne. Większość niemieckich posiłków znajdowało się po drugiej stronie Renu, a most w Arnhem był dla nich najkrótszą drogą na południe. Nie ma wątpliwości, że gdyby siły Frosta nie utrzymywały mostu tak długo, jak to miało miejsce, 82. Dywizja Powietrznodesantowa i 2.Armia Brytyjska w Nijmegen nie miałyby szans na zdobycie głównego mostu drogowego. Gdyby tak się stało, cała 1. Dywizja Powietrznodesantowa zostałaby całkowicie odcięta i wzięta do niewoli. Z około 10 tysięcy żołnierzy 1. Dywizji wraz z polską brygadą, 7,5 tysiąca zginęło, odniosła rany lub dostało się do niewoli.
Frost spędził resztę wojny w obozie jenieckim. Po wojnie często wracał do Arnhem. Był jednym z konsultantów filmu "O jeden most za daleko", gdzie instruował swojego filmowego alter ego granego przez Anthonego Hopkinsa.