Nocna ulewa przetaczała się nad opuszczonym kompleksem fabryki samochodów. Wicher zajadle hulał między postrzępionymi blokami betonu i stali, próbując swym wyciem przekrzyczeć monotonny rytm wystukiwany przez miliardy kropel. Pośród przytłaczających brył budynków i hal, obleczonych blaskiem wilgoci i strug wody - wyodrębniał się smukły zarys skulonej sylwetki. Uniosła głowę i wstała, rozprostowując ciało jakby nie człowieka, lecz jego cienia – wysokiego na dwa metry, ubranego w rozrywany podmuchami wiatru płaszcz, ciążący zarazem wchłoniętą wilgocią na szczupłej sylwetce. Wycieńczony chronicznym brakiem snu wędrowiec ten usiadł ponownie na stercie luźnych cegieł, usilnie walcząc ze snem. Strużki deszczu ściekały z namokniętego kaptura na spieczone, spękane wargi. Oczy – skryte w głębokim cieniu, szare i nieprzytomne, spoglądały na niepozorną mysz w drucianej klatce stojącej przed czubami ciężkich butów. Zwierzę biegało zaniepokojone od ściany do ściany, obwą#!$%@?ąc swój nowy dom, co i raz mrużąc czarne jak węgielki oczka i strosząc przemoknięte futerko – w tym samym tonie szarości, co oczy mężczyzny. Była jednak bytem nieporównanie silniejszym, niż on, choć w niepewnym, migotliwym blasku chemicznej lampy wydawała się ledwie miotającym listkiem, iskierką pośród martwego gradu kropel. Oboje pragnęli teraz wolności, wydostania się ze swej klatki, więzienia. To wspólne pragnienie było niczym nić porozumienia pomiędzy wszystkim, co żywe; słabym człowiekiem i myszą, ludzką wyobraźnią i niepojętą potęgą, która zamieszkała w tej niepozornej istocie. Deszcz wzbierał na sile, a pod nogami ściekały coraz szersze strumienie błotnistej wody. Ociężałe krople dudniły w ziemię przy gwizdach porywistego wiatru niczym dwóch odwiecznych muzyków w najstarszym zespole świata. Tkwiąc na granicy jawy i snu wędrowiec uzmysłowił sobie, że im dłużej te dźwięki przenikały uszy, wchodziły w umysł, tym większy budziły spokój. Stawały się kołysanką, jakąś niezmierzoną przestrzenią, w której dało się usłyszeć wszystko. I nawet przenikliwe zimno nasiąkniętego ubrania, wyciągającego resztki ciepła z drżącego ciała, w pewnym momencie przestało mieć znaczenie. Powracała przeszłość, miniony świat, jak każda sekunda jest kolejnym wcieleniem czegoś, czego ująć nigdy wędrowiec nie potrafił. Zatrzymane obrazy, jak zdjęcia – i te krótkie, zapętlone zdarzenia, spowolnione, złączone ze smakami, dźwiękami, zapachami. Dobrane razem w nieuchwytne, rozmazane slajdy, pędzące teraz przed jego oczyma. I słowa. Ludzkie głosy. Zdania, wyrażenia które usłyszał w nieokreślonej przeszłości, wykastrowane, wylosowane z milionów im podobnych, zapisane bez sensu i kontekstu gdzieś w odmętach umysłu. I czułby całkowity spokój, gdyby nie jeszcze coś. Natrętne przeczucie, że nawet we własnej głowie nie wszystko należy do niego, że nawet tam nie miał pełnej władzy. Ktoś grzebał w jego wspomnieniach, myślach, łączył nostalgię ze zdarzeniami, które zatraciwszy się w głębinach czasu, w odmętach ludzkiej pamięci, przestały istnieć – lub podsuwał nowe, których źródło pochodziło spoza jego doświadczeń. W co pogrywasz ze mną, rzeczywistości...? - obiegł mętnym spojrzeniem deszczową ciemność, nasuwając głębiej kaptur.
No to zaorałeś tych, co się spodziewali grafomanii i słabizny jako pierwszy utwór. Jest polot, pomysł, barwne słownictwo. Jedynie technika na papierze/pdf inaczej by wyglądała, ale od teraz powinni się tym zająć redaktorzy i korektorzy. Widziałam, że za bazę mieli duuuużo gorsze rzeczy.
Nocna ulewa przetaczała się nad opuszczonym kompleksem fabryki samochodów. Wicher zajadle hulał między postrzępionymi blokami betonu i stali, próbując swym wyciem przekrzyczeć monotonny rytm wystukiwany przez miliardy kropel. Pośród przytłaczających brył budynków i hal, obleczonych blaskiem wilgoci i strug wody - wyodrębniał się smukły zarys skulonej sylwetki. Uniosła głowę i wstała, rozprostowując ciało jakby nie człowieka, lecz jego cienia – wysokiego na dwa metry, ubranego w rozrywany podmuchami wiatru płaszcz, ciążący zarazem wchłoniętą wilgocią na szczupłej sylwetce. Wycieńczony chronicznym brakiem snu wędrowiec ten usiadł ponownie na stercie luźnych cegieł, usilnie walcząc ze snem. Strużki deszczu ściekały z namokniętego kaptura na spieczone, spękane wargi. Oczy – skryte w głębokim cieniu, szare i nieprzytomne, spoglądały na niepozorną mysz w drucianej klatce stojącej przed czubami ciężkich butów. Zwierzę biegało zaniepokojone od ściany do ściany, obwą#!$%@?ąc swój nowy dom, co i raz mrużąc czarne jak węgielki oczka i strosząc przemoknięte futerko – w tym samym tonie szarości, co oczy mężczyzny. Była jednak bytem nieporównanie silniejszym, niż on, choć w niepewnym, migotliwym blasku chemicznej lampy wydawała się ledwie miotającym listkiem, iskierką pośród martwego gradu kropel. Oboje pragnęli teraz wolności, wydostania się ze swej klatki, więzienia. To wspólne pragnienie było niczym nić porozumienia pomiędzy wszystkim, co żywe; słabym człowiekiem i myszą, ludzką wyobraźnią i niepojętą potęgą, która zamieszkała w tej niepozornej istocie.
Deszcz wzbierał na sile, a pod nogami ściekały coraz szersze strumienie błotnistej wody. Ociężałe krople dudniły w ziemię przy gwizdach porywistego wiatru niczym dwóch odwiecznych muzyków w najstarszym zespole świata. Tkwiąc na granicy jawy i snu wędrowiec uzmysłowił sobie, że im dłużej te dźwięki przenikały uszy, wchodziły w umysł, tym większy budziły spokój. Stawały się kołysanką, jakąś niezmierzoną przestrzenią, w której dało się usłyszeć wszystko. I nawet przenikliwe zimno nasiąkniętego ubrania, wyciągającego resztki ciepła z drżącego ciała, w pewnym momencie przestało mieć znaczenie. Powracała przeszłość, miniony świat, jak każda sekunda jest kolejnym wcieleniem czegoś, czego ująć nigdy wędrowiec nie potrafił. Zatrzymane obrazy, jak zdjęcia – i te krótkie, zapętlone zdarzenia, spowolnione, złączone ze smakami, dźwiękami, zapachami. Dobrane razem w nieuchwytne, rozmazane slajdy, pędzące teraz przed jego oczyma. I słowa. Ludzkie głosy. Zdania, wyrażenia które usłyszał w nieokreślonej przeszłości, wykastrowane, wylosowane z milionów im podobnych, zapisane bez sensu i kontekstu gdzieś w odmętach umysłu.
I czułby całkowity spokój, gdyby nie jeszcze coś. Natrętne przeczucie, że nawet we własnej głowie nie wszystko należy do niego, że nawet tam nie miał pełnej władzy. Ktoś grzebał w jego wspomnieniach, myślach, łączył nostalgię ze zdarzeniami, które zatraciwszy się w głębinach czasu, w odmętach ludzkiej pamięci, przestały istnieć – lub podsuwał nowe, których źródło pochodziło spoza jego doświadczeń.
W co pogrywasz ze mną, rzeczywistości...? - obiegł mętnym spojrzeniem deszczową ciemność, nasuwając głębiej kaptur.