Nie śpię bo się stresuję. Nawet nie wiem czym dokładnie. A może się nie stresuję, bo ja często mylę uczucia. W sumie to o podsumowaniu tygodnia zapomniałam z #wychodzeniezdamskiegoprzegrywu . DZIEŃ 14.

Zważyłam się teraz, wiem, że powinnam rano ale wątpię by przez noc była jakaś różnica. Także w tym tygodniu przytyłam 100g. Ale się też zmierzyłam i po 2 tygodniach 4cm mniej w cyckach ( ) WTF. Czyli jednak teoria, że pierwsze co to idą cycki może być prawdą, bo to, że tyjąc w cycki idzie na końcu - to każdy głupi wie. I gdzieś musiałam się walnąć w pomiarach bo 6cm spadło z brzucha i niby po 4cm z talii i bioder. No i rodzinka niepytana powiedziała, że coś widać. Ale i tak mam załamanie, bo idzie jak po grudzie i jestem przyzwyczajona do szybkich spadków na jakiś porąbanych dietach czy ostrym stresie. Pierwsze większe zwątpienie, ale nie z powodu jedzenia - bo nażreć się nie mam ochoty wcale, wręcz nie chce mi się jeść i gdybym mogła to bym nic nie jadła... no ale tak się nie da.

Siostra oczywiście też zauważyła. I po świętach "przechodzi na dietę". Wiem już jak będzie to wyglądało, przyciśnie się mocno jakąś białkową, zejdzie jej w 2tyg z 6-7kg i będzie "hehe pacz ja to już 6kg a ty co, 1,5kg żeś od początku zgubiła hehe nawet mi cię nie żal" (
) Ale jaki to sens jak to najpóźniej na zimę wszystko wraca, nieraz z nawiązką. Ale przynajmniej ma jakąś motywację, ja nie mam. Teraz to już mi zwisa jak będę wyglądać, po prostu już mi się jeść odechciało. Kasza taka dobra