KIEROWNICY BUDOWY vs ROBOLE 3

Dzony_012
Dzony_012

     Wuja 1
Wuja był cieślą szalunkowym. Mistrz nad mistrze. Prawdziwy fachowiec, znał się na robocie swojej i operatorów, a przy okazji zajebiście pozytywny i uśmiechnięty facet. Cały czas siedział na warsztacie gdzie zbijał i rozbijał szalunki. Ale niech mu ktoś spróbował mieszać się do roboty. Dostawał taki o------l, że my operatorzy słyszeliśmy go w kabinach. Głos miał niemiłosierny. Uwielbiałem jego kłótnie z Kaczorkiem. Kaczorek był hakowym stropiarzy. Zabierał mi nieporównywalnie mniej czasu niż Wuja. Mimo to kiedy wołał dźwig w momencie w którym potrzebował czegoś Wuja, dostawał srogi o------l i grzecznie czekał na swoją kolej. Bardzo mi to pasowało bowiem wszystkie nadgodziny biorą się z pracy cieśli szalunkowych. Muszą zbudować ściany, a potem trzeba zalać je betonem. Jak już wiecie, kierasy naprawdę mają problemy z zamawianiem go na czas. Kiedy inne ekipy rozjeżdżają się po domach, cieśle muszą dokończyć robotę. A operator razem z nimi. Zasada, że Wuja dostaje żuraw piętnaście razy, na każdy inny ruch działała doskonale.


Razu pewnego Wuja udał się do wychodka. Kaczorek wykorzystał okazję i podał stemple na wysuwnicę. Potem pojawił dziwny koleś na świętym warsztacie mojego cieśli. Też wziąłem mu kosz ze stemplami i widzę, że dziwny gość chce odstawić je na warsztat. Mówię mu, że nie postawię kosza na środku warsztatu.

- Janipanimaje. Daj dołek.

Wtem wpada wuja. 70 metrów pod kabiną, a słyszałem każde jedno słowo. Otwieram okno i słucham. Boczne okno bo mój szrot nie miał otwieranej przedniej szyby. Zygmunt kazał ukraińcowi uprzątnąć miejsce na rozładunek stali. Ukrainiec więcej nie musiał wiedzieć. Chciał przewalać kosze stropiarzy z miejsca na stal na chwilowo pusty warsztat Wuja. Ten każe mu w---------ć i nie przeszkadzać w robocie bo jedzie beton. Argument stulecia. Tam zawsze jechał beton. Beton jest argumentem ostatecznym. Trzesienie ziemi? Operatorze, zostań w robocie bo jedzie beton. Za mocno wieje? To spróbuj jakoś pomału bo beton jedzie i co zrobię? przecież go nie wyleję na ziemię. Ten ostatni przykład to od wielu lat znany operatorom mem z nosaczem. Ani trochę nie jest zabawny. Za chwilę przez radio odzywa się Zygmunt.

- Panie Dżony. My będziemy dziś mieli rozładunek stali i niech Pan teraz ogarnie z chłopakami te kosze.

- Dżony!

Wtrącił się Wuja.

- Żadne kosze, dawaj po płyty bo dzisiaj beton jest!

- Słyszał mnie pan panie Dżony?

- Nie w--------j mi się do roboty! Dżony po godzinach siedział nie będzie! Dawaj Dżony po płyty!

Jadę po płyty. Po chwili u Wuja na warsztacie zjawia się główny kierownik Zygmunt we własnej osobie. Nie słyszałem co powiedział do mojego ulubionego cieśli, ale bardzo wyraźnie usłyszałem co mój ulubiony cieśla powiedział, albo raczej wykrzyczał do Zygmunta. W skrócie kazał mu zawijać się do biura i w--------ć się do roboty, bo jedzie beton. … Tyle, że ta twórcza wymiana poglądów trwała troszkę dłużej.


     Mały włos
Razu pewnego odczepiamy falbiny zza ściany. Falbina to taki balkon tymczasowy montowany po to, żeby cieśle mogli szalunki za stropem układać. Majster Emil, tak go sobie nazwijmy, wchodzi na falbinę, znika za ścianą i nawiguje, żeby do niego podjechać. Zrobiłem to i po chwili słyszę "góra". Ciągnę do góry. Ułamek sekundy później walę pięścią w grzyba. Wyłącznik awaryjny. Nie spodobało mi się zachowanie lin. Bez ładunku, albo z bardzo lekkim ładunkiem zwisają one swobodnie jak k---s w upalne dni. Z jakiegoś powodu liny lekko się naprężyły. Odruch z grzybkiem był bezwarunkowy. Gdzieś w podświadomości zauważyłem klatkę ze wspomnień jak kiedyś oderwałem przymarznięty do gleby mini szalunek i nie skończyło się to ciekawie. Musiałem wtedy czyścić podłogę kabiny z kałuży wody gazowanej, kanapek i moich ubrań. Nie widziałem Emila ani falbiny. Wyłączyłem żuraw czysto odruchowo. Po wciśnięciu grzybka czekam, czekam, czekam. Sekunda, dwie, trzy, pięć …
- STOOOP! K---A STOOOOP! STOOOP!
Zawyło radio.
- Co się tam dzieje?
- DAJ NA DÓŁ! K---A DAJ NA DÓŁ.
Opuszczam haki. Pytam:
- Panowie, co się stało.
- K---a zabiłbyś mnie Dżony.
- Ale co się stało? Powiedz mi.
- Nie zaczepiłem wszystkich haków. Bym się s--------ł na dół.
O k---a … jaja podkurczyły mi się pod dupę, a stolec zaatakował pierścień. Zaraz potem dopadł mnie istny szał.
- KTÓRY K---A IDIOTA ZAWOŁAŁ GÓRA?! ODEZWIJ SIĘ TY K---A KRETYNIE!
- Ja też to słyszałem. 
Wtrącił Kaczorek.
- Ja … powiedziałem … Góra …
Odparł nieznany mi głos z radia.
W bardzo głośnych i bardzo budowlanych słowach kazałem tajemniczemu jegomościowi się przedstawić. Nie miałem pojęcia kim on był. Rozpoczęło się energiczne śledztwo. Wuja w istnym "berserk mode" przepytuje wszystkich, Kaczorek zgłasza sprawę Swetrom z Zygmuntami. Nic to. Niedoszły zabójca zamilkł na wieki i nigdy nie dowiedzieliśmy się który był tym bystrzakiem. Operatorzy wiedzą też, że tego typu rodzynki naprawdę często wkradają się na kanał z innych budów. Zwłaszcza kiedy radio które masz w kabinie jakością zbliżone jest do zabawek walkie-talkie dla dzieci co im się na pierwszą komunię wręcza. Na szczęście Radia z morenki były bardzo dobre i o podobnym babolu nie mogło być mowy. Co na to chłopak który otarł się o śmierć? Nic. Podczepił wszystkie haki i spokojnie nawigował dalej jakby się kompletnie nic nie wydarzyło. Ile brakowało od tragedii? Wystarczyło zrobić to co usłyszałem na radiu. Ciągnąć dalej do góry …


     S-------a
"Suicide by cop". Z angielskiego "S---------o przez glinę" Ostatnio w USA pojawił się taki … trend? … Samobójcy zamiast skakać z dachów prowokują do strzelaniny funkcjonariuszy policji … mało to eleganckie. W każdym razie Emil odwalił numer w stylu "Suicide by tower crane operator"

Emil był nieustraszony. Był człowiekiem z żelaza i betonu. Nigdy się nie wściekał, nie wrzeszczał, zawsze mówił spokojnie, szybko i niczego się nie bał. Zupełnie jak maszyna. W pewnym momencie naszą budowę zaczęły nękać huragany. Coraz częściej i coraz gwałtowniej. Oczywiście wtedy przerywaliśmy pracę. Jednak budowlańcy byli niewzruszeni. Co i rusz któryś nadawał przez radio:
- Tylko jeden kosz.
- Jeszcze wieje?
- Daj tylko jedną paczkę stali.
- Tylko przestaw nam o kawałek kontener.
Oczywiście biuro też wydzwaniało, Ale ich retoryka była inna. Zygmunt wystawiał nos za drzwi i mówił, że nie widział wiatru.

W końcu cierpliwości mi zabrakło. Postanowiłem podać im tylko jeden ładunek, żeby sobie popatrzyli jak to jest bezpieczne. Tak wiem, zamiast rozumu miałem pomidora, ale okażcie trochę zrozumienia. Nie przepracowałem wtedy jeszcze pełnego roku. 
- Dobra panowie. Spróbuję wziąć jeden ładunek. Tylko jeden. Co mam podnieść?
To było głupie pytanie. Dyskusję na radiu oczywiście wygrał Wuja. Zatem podnoszę szalunek. Miałem korzystny kierunek wiatru. Wiał prosto na mnie. Najgorszy jest wiatr boczny, ale wtedy, kiedy podjeżdżałem na warsztat Wuja, dmuchało od przodu. Wysięgnik nie kołysał się na wietrze. Póki płyta była za ścianą budynku wszystko wydawało się grać i buczeć. Kiedy jednak uniosłem ją nad strop, rozpoczął się breake dance. Złapała wiatr niczym żagiel i zaczęła szaleć we wszystkich kierunkach i osiach obrotu. Wiedziałem, że Wuja umie podpinać szalunki, ale na wszelki wypadek kazałem mu się schować i pilnować, żeby nikt nie wlazł pod ten szalunek. Gdyby coś się stało, odpowiadał operator. Emil przygotował się na przybycie ładunku. Zobaczył rozszalałą ścianę i …. liczyłem na to, że zrezygnuje, ale ten wspiął się na stojący na gzymsie szalunek, jedną ręką chwycił gibiącego się prętu zbrojeniowego, pochylił się nad nim, jednocześnie wychylając się nad gzymsem, jakieś czterdzieści pięć metrów nad ziemią i drugą rączką zaczął sięgać nieba koniuszkami palców by chwycić ważącą koło 800kg rozszalałą ścianę. Myślę, sobie, że to nie może być prawda, że Emil sobie żartuje. Inni cieśle, widząc ten cyrk, poodsuwali się od centrum widowiska, natomiast Emil stawał na palcach aby tylko sięgnąć szalejącego szalunku. Ciepło miałem już dawno, ale jeszcze zagrałem w jego grę, podjeżdżam, Emil jeszcze bardziej wychyla się nad gzyms. Tors miał nad przepaścią, brzuch nad stalowym prętem. Dotarło do mnie, że ten człowiek naprawdę zamierza …. nie wiem co. W najlepszym wypadku przetrącić sobie palce. Być może by nie spadł, zawsze mógłby nadziać się na ten zbrojeniowy pręt … też nieciekawa wizja. Zdałem sobie sprawę, że ten człowiek nie zna strachu i to ja boję się bardziej od niego. Przestałem się wygłupiać i odłożyłem szalunek na miejsce. Od tamtego czasu nie bawię się w jakieś tam widowiska. Po prostu odmawiam pracy i kładę nogi na szybę. Polscy budowlańcy są nieustraszeni.


     Wuja 2
Razu jednego zasuwamy ze ścianami. Z góry na dół. Na dole błyskawicznie układamy nowe szalunki i z powrotem na górę, by potem zabrać z góry te już niepotrzebne, dać je na dół i tak w kółko. Tempo pracy było szaleńcze. Wszyscy pokornie czekali na jeden krótki oddech, aby choć raz coś sobie podać. Ja czekałem na jedne krótki oddech, żeby choć na sekundę przestać się garbić i wyprostować kark. Kaczorek kilka razy popełnił błąd wtrącając swoje zamówienie przez radio czym zasłużył na srogi o------l z góry na dół od strony Wuja i wyartykułowane mu zostało, że ma się nie wtrącać do roboty bo jedzie beton. Nieświadomy panującej od rana nerwówki w radiu odezwał się człowiek ze wschodnim akcentem. Czekał po drugiej stronie budynku, żeby o kilka metrów przestawić kontener. Wuja jak zwykle nie zawodził. Ukraińcy uwielbiali skarżyć się Zygmuntowi. Nie przegapiali żadnej okazji by na kogoś donieść. W końcu za radio złapał Zygmunt. Kazał zostawić wszystko i jechać za budynek po ten kontener. Usłyszawszy to wuja posłał Zygmuntowi kilka ciepłych słów i standardowo, po wojskowemu, polecił mu nie wtrącać w robotę bo jechał beton. Zygmunt się nie poddawał. Zadzwonił do mnie telefon z poleceniem aby natychmiast przerwać prace z szalunkami i jechać po kontener. Łapię za radio.
- Wuja. Zygmunt do mnie przez telefon dzwonił. Chce podjechać za budynek pod ten kontener.
- K---a Dżony! Nie widzisz, że robota jest? Ty słuchaj Zygmunta to będziesz zimą w klapkach chodził!
Kaczorek mało nie spadł z wysuwnicy ze śmiechu. Tekst ten stał się memem i naprawdę długo był na tamtej budowie powtarzany. Bawi mnie do dziś.


     Fachowiec 2

Najlepszy powód do nadgodzin zdarzył się Mateuszowi. Kiedy moja ekipa dzień w dzień rozbierała i budowała ściany na dwie gruszki betonu, Mateusz swój kawałek na pół gruszki budował ponad miesiąc. Potem musiał siedzieć po godzinach bo jego ekipa wlała do szalunku za dużo betonu. A, że na ten beton czekał jeszcze inny operator, chyba Marian, nie można było go od tak wyrzucić. Sweter miał wyliczone każde wiaderko. Mateusz stał zatem z kiblem obok świeżo wylanej ściany, a budowlańcy własnymi dłońmi nabierali betonu niczym wody z rzeki. Beton ten wrzucali do owego kibla. Mateusz siedział po godzinach zalany śmiechem, a wściekły Marian czekał, aż tamci wybiorą te kilka taczek, żeby móc potem dolać swoje.


     Nadgodziny

Oczywiście i na tamtej budowie zaczęły się nadgodziny. Było o tyle weselej, że musiałem z Moreny zasuwać na tramwaj, nim kilkanaście minut zaiwaniać pod moją poprzednią budowę i dopiero wtedy biegiem na pociąg. Swetrowi bardzo się nie podobało, że śmiałem pracować tylko do 18. Wypisywał ponoć gigantyczną ilość skarg. Wiedziałem to tylko od niego i jego kumpla Wojtasa. Ponoć pisali nową skargę co drugi dzień. Mnich o niczym mnie nie informował. Pisali czy tylko tak jęczeli? Nie wiem tego po dziś dzień.

Nadgodziny czym były spowodowane? Jakieś 200-300 metrów ode mnie stała druga budowa. Ten sam inwestor, ta sama firma budowlana, to samo osiedle. U nich beton przyjeżdżał na czas. U mnie nie. Laliśmy beton dzień w dzień. Dzień w dzień przyjeżdżały gruszki. Dzień w dzień spóźnione. Dzień w dzień staliśmy jak wzwody niczym przywiązani do X'sa przez sado-maso dominę i nie robiliśmy nic. Czasem pół godziny, czasem godzinę. Czasem dłużej. Praca do 18 stała się normą, do 19 stawała się normą. Ile razy wydzwaniałem do tych kretynów z biura, żeby ogarnęli beton na czas, tyle razy mówili, że ogarną i że to nie ich wina, że się spóźnia. Moja rozmowa z Swetrem:
- Dzień w dzień! Codziennie! Od poniedziałku do piątku, tydzień w tydzień ten p--------y beton spóźnia się godzinę!
- My zamawiamy na piętnastą. Nie moja wina, że przyjeżdża o 16.
- To czyja? Skoro od dwóch miesięcy dzień w dzień jest to samo, to chyba nie trzeba matematycznego geniusza, żeby zauważyć tą prawidłowość. Skoro spóźnia się godzinę to zamawiajcie ten beton na 14:00
- Nie. Bo gdyby gruszka przyjechała szybciej i czekała to byśmy płacili za przestój.
Kieraska jego mać …. Definicja januszostwa. Już chyba bardziej się nie dało.
- Słuchaj mnie teraz bardzo uważnie. bo dwa razy powtarzał nie będę. Zostaję do godziny 18. Co się będzie działo potem? C--j mnie to obchodzi. Ja nie wylewam. Dotarło to do twojego pustego kieraskiego łba?
- Jo nara.
I się rozłączył. To samo przekazałem ekipie. O 17:55 skończyliśmy lać i przyjechała druga gruszka. Dżony był już w drodze na dół. Sweter był naprawdę bardzo, bardzo zdziwiony.


     Becoming evil 11

Moje zejście oczywiście zaskoczyło tych kretynów. Tyle warte są rozmowy z januszami. W każdym razie następnego dnia idę do biura i wszyscy udają zaskoczonych.
- Co pan tutaj robi? My pana tu nie chcemy.
- To mogę iść do domu.
- Niech pan poczeka.
Na co dzień rano wszyscy operatorzy z ekipami stali pod biurem przez kilka minut i gadaliśmy o globalnej polityce. To była nasza codzienna rutyna. Kiedy ekipy się rozeszły, operatorzy ruszyli ku kabinom. Mi kazali czekać pod biurem. Minuty leciały, a ja leżałem na paletach delektując się słońcem. Nie wiem jak długo to trwało. Wtem pod biuro przychodzi Wuja.
- Dżony! Ty tutaj? A my czekamy. Czemu nie wchodzisz na dźwig?
- Zygmunt chce, żebym tu czekał.
- Po co?
- A nie wiem. Naradzają się chyba.
- Niech się naradzają, ale ty dawaj bo robota jest. Beton dzisiaj będzie.
- Zygmunt kazał czekać to czekam. Wybacz wuja, siła wyższa.
- K---a, Dżony. Porozmawiaj tym baranem. Powiedz mu, że robota jest.
- Ja już z nim gadałem. Może ty porozmawiaj z nim po swojemu? 
- W biurze siedzi?
- Tak.
- Poczekaj Dżony.
Niczym Mad Max na postapokaliptycznym pustkowiu w części "Fury road" Wuja wtargnął do biura i narobił soczystego rabanu. Nie widziałem co się wewnątrz działo. Po krótkiej chwili, właśnie niczym Mad Max, zmęczony, brudny od budowlanego pyłu, ale i dumny niczym zwycięski wojownik po ciężkiej bitwie, triumfalnym krokiem opuścił biuro.
- Możesz iść na dźwig.
- Muszę to usłyszeć od Zygmunta.
Wuja zajrzał do biura.
- Kierownik! Powiedz to jeszcze Dżonemu!
Krzyknął, po czym zamknął drzwi i powiedział do mnie:
- Zara przyjdzie.
Wuja wrócił na swój warsztat, po chwili z biura wymaszerował Zygmunt.
- Jeszcze dziś niech pan idzie na dźwig.
Powiedział mijając mnie patrząc w inną stronę. Pracowałem tam jeszcze kilka miesięcy. Przez następny tydzień-dwa gruszki przestały się spóźniać. Potem powróciły stare standardy. Polskie realia.


     Kieraskie zachcianki
Gigantyczna ilość godzin wpisanych do naszych raportów musiała zaniepokoić nasze ukochane biuro. Raporty podpisywała nam Olka. Codziennie rano. Któryś z tych kretynów wysnuł teorię, że uwodzimy naszą sekretarkę, żeby dopisywała nam fałszywe godziny. Sweter ogłosił, że od tej pory godziny podpisywał będzie on albo Zygmunt. Olka dostała zakaz. Żeby dopełnić wizerunku godziny podpisywać mieliśmy nie rano, ale wieczorem. Pod koniec pracy. Wtedy, kiedy pędziłem na tramwaj, by zdążyć na pociąg. Telefon do Zygmunta.
- Panie kierowniku. Nie będę po robocie jeszcze zasuwał do biura. Po pracy jestem po pracy.
- Musi pan. Od dziś mamy taki system.
- Śpieszy mi się na tramwaj.
- To zajmie tylko chwilę.
- Może panu. Ja musiałbym okrążyć pół budowy i to w przeciwnym kierunku, a potem jeszcze i tak czekać, aż któryś z was zwróci na mnie uwagę.
- Panie Dżony, proszę nie wymyślać, tylko się dostosować.
- Wie pan co? Dziś po pracy pójdę na przystanek. Jutro też. Podpiszecie mi rano, albo nie.
- Rano nie podpiszemy 
- Cóż. Trudno.
- Chcę pana widzieć po pracy w biurze.
- Po pracy jestem po pracy. Do widzenia.
- Do widzenia.
Koniec rozmowy. Po robocie Zygmunt stał pod moim żurawiem. Słowa nie pisnął kiedy wychodziłem przez bramę w kierunku przystanku.

Drugi dzień rano idę do biura. Olka mi przypomniała, że ona już nie podpisuje raportów i mam iść do Zygmunta. Wyciągam i wręczam mu raport. 
- Co mi pan daje?
- Raport.
- Teraz?
- Mam przyjść jutro?
- Miał pan przyjść po pracy.
- Śpieszyło mi się.
- Gdzie?
Na lewatywę. Co to w ogóle za pytanie? Mało im podsłuchu w miejscu pracy? Z resztą i tak powiedziałem mu wcześniej o moich problematycznych dojazdach.
- Na przystanek.
- Ja teraz nie pamiętam do której pan wczoraj był.
- To ja przypomnę. Do 18.
Zygmunt wiercił się jakby na czuja szukał miejsca na podróżującego w pampersie stolca. W końcu podpisał.
- Dzisiaj z raportem proszę przyjść po pracy.
- Przyjdę rano. Po pracy mi się śpieszy.
- Gdzie?
- Na lewatywę.
Operatorzy przychodzili z raportami rano, a wpisywana ilość godzin kompletnie się nie zmieniała. Kierasy w końcu pogodzili się z myślą, że czas po pracy jest czasem wolnym od pracy, ale z faktu, że raporty wciąż wykazywały gargantuiczną ilość przepracowanych godzin nie wyciągnęli wniosków. Olka miała bana na podpisywanie już do końca.


To była trzecia część. Część czwarta niedługo :)

ps. Dzięki za komentarze. Czytam wszystkie i dają mi duża radości :D