W pewnym momencie swojego licealnego życia zacząłem jarać się soundingiem. Dla nie obeznanych z tematem, jest to specyficzna technika, polegająca na wkładaniu w fiuta podłużnych przedmiotów, rurek i innego gówna tego typu. Jakkolwiek idiotycznie to nie brzmi, jest zdecydowanie warte spróbowania. Przez dekadę walenia konia, nie miałem tak niesamowitych doznań jak przy soundingu. Ale nie chcę wam teraz opowiadać o swoich fetyszach, bo lista ciągnęłaby się w nieskończoność. Jednak to właśnie ten jeden sprawił, że omal nie zdałem matury pisemnej z matmy.

Dzień przed maturą postanowiłem sobie ulżyć i zacząłem poszukiwania odpowiedniego przedmiotu do całego przedsięwzięcia. Sounding jest o tyle fajny, że można spokojnie improwizować, jeśli chodzi o rekwizyty. Może to być pałeczka o tępym końcu, ołówek, a nawet wkład od długopisu. Tego ostatniego użyłem owego pechowego wieczoru. Zgodnie ze swoim zwyczajem, zacząłem od odpowiedniego ułożenia ciała na plecach, w innym przypadku trudno jest odpowiednio wsunąć obiekt w fiuta. Nieraz mi się to zdarzyło, #!$%@?ło jak diabli i przez parę kolejnych dni szczałem krwią. Ogólnie nie polecam. Następnie rozpocząłem wsuwanie. Przezornie wsadziłem wkład do góry nogami, nie zamierzałem zmieniać wnętrza swojego ding donga w galerię sztuki abstrakcyjnej. Przez chwilę przyszła mi do głowy głupia myśl, żeby spróbować napisać coś #!$%@?, ale byłem zbyt napalony, żeby rozpatrzyć głębiej ten debilny pomysł. Wreszcie opuściłem wkład na sam dół, tak, że wystawało tylko kilka centymetrów i ta malutka stalóweczka do pisania. Wyglądało to komicznie. Kiedy wreszcie skończyłem walić, byłem tak zmęczony, że błyskawicznie zasnąłem. Całe szczęście, że nastawiłem budzik.

Z rana czekała na mnie niezbyt przyjemna niespodzianka. Wkład, który został w moim członku na noc, utknął w nim na amen. Próbowałem wszystkiego, wyciągania rękami, szczypcami, podmywania wodą, ruszałem w górę i w dół... Wszystko na nic, mój beniz oficjalnie został pełnoprawnym długopisem. Słysząc krzyki matki, która kazała mi się ubierać w garniak i lecieć na maturę, wypchałem gacie kilkoma chusteczkami i niepewnie poszedłem na śniadanie. Po drodze do szkoły spróbowałem dyskretnie jeszcze kilka razy, ale wkład od długopisu wciąż blokował mój organ rozrodczy. Dopiero wtedy zacząłem się zastanawiać, co będzie jak zachce mi się szczać. Czy pomoże to w wydostaniu ciała obcego z mojego organizmu? A może mój mały papajek po prostu eksploduje? Nie ukrywam, obleciał mnie trochę strach, ale nie miałem czasu się dłużej martwić, bo ledwo zdążyłem na tę #!$%@?ą maturę.

Moje