Wpis z mikrobloga

Dzisiaj jest dobry dzień, żeby powrócić do wilkołakowej serii, nie tylko dlatego, że trochę już minęło od ostatniego wpisu – a zostały jeszcze trzy produkcje do zaprezentowania, włącznie z dzisiejszą – lecz także dlatego, że tego dnia, 6 września, Paul Naschy, odtwórca głównej roli we wszystkich tych dziełach (no, prawie wszystkich, ale na odniesienie się do tego przyjdzie jeszcze czas), skończyłby 99 lat. Skończyć nie skończy, bo umarł w 2009 r., ale tak czy inaczej to dobra okazja, żeby powiedzieć parę słów o dziesiątym filmie z serii: „La Bestia y la Espada Magica” („The Beast and the Magic Sword”, 1983).

Tym razem Waldemar Daninsky udaje się do Japonii, ale zanim akcja filmu przeniesie się do Kraju Kwitnącej Wiśni, dostajemy całkiem typowy dla serii średniowieczny prolog. Wówczas to przodek głównego bohatera (wątki polskie!), a właściwie jego brzemienna żona, zostaje przeklęty przez wiedźmę. Parę wieków, później ale nadal nie w czasach nam współczesnych, Waldemar dowiaduje się od uczonego Żyda, że w Japonii żyje niejaki Kian, członek mądrej i światłej organizacji (wątki masońskie), który może mu pomóc pozbyć się likantropii. Żyd niebawem ginie z rąk, ekhm, wiernych mniej światłej i mądrej organizacji – tak zostaje to przedstawione w filmie (może odreagowywanie po epoce frankistowskiej) – a Waldemar z niewidomą córką zamordowanego udaje się do Japonii. No i zaczyna się właściwa część akcji. Nasz tragiczny bohater za dnia jest smętnym misiem szukającym pomocy, a nocą, już jako wilkołak, urządza Japończykom krwawą łaźnię. To oczywiście nie pozostaje niezauważone przez władze, które robią, co mogą, żeby go dopaść. Ten wątek jest istotny, drugim są zaś próby znalezienia pomocy – u mądrego Kiana i u tajemniczej Satomi.

Sam Naschy uważał „La Bestia y la Espada Magica” za jedno ze swoich najlepszych dzieł w ogóle. Można złośliwie powiedzieć, że to dlatego, że w nim zagrał, napisał do niego scenariusz i je wyreżyserował, ale tak po prawdzie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak myślał. To rzeczywiście prawdopodobnie najlepiej dopracowana produkcja z wszystkich filmów serii, choć mnie trochę jej długość wymęczyła (prawie dwie godziny to ewenement w ramach opowieści o Daninskym, bo inne odsłony mają zwykle ok. 85 minut). Japonia nie jest tu na pół gwizdka, postaci, kostiumy, scenografia – wszystko jest wystarczająco japońskie dla laika, piersi Japonek też. Antagoniści całkiem barwni, Kian nieco mniej, trochę klimatycznych scen i ujęć (głównie tych z Satomi i jej „ludźmi”), parę walk z elementami komicznymi i jedno starcie z tygrysem (długa scena). Ja lubię np. takie „La Noche de Walpurgis”, ale żeby je lubić, to trzeba mieć już chyba jakieś dziwne skłonności, a żeby polubić „La Bestia y la Espada Magica”, to chyba wystarczy być po prostu koneserem kina klasy B bez dodatkowych skrzywień. A może nie? W sumie nie wiem.

Wrzucę parę obrazków na #szatanskieobrazki

#film #filmy #paulnaschy #horror #japonia #filmoweimpresje
podsloncemszatana - Dzisiaj jest dobry dzień, żeby powrócić do wilkołakowej serii, ni...

źródło: katana

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz