Wpis z mikrobloga

#motogp #pseudodziennikarstwo
Dobrze wiem, na co się porywam, rozpoczynając ten wpis. Jak to kiedyś wielki człowiek powiedział, let the carnage begin

2 - Gresini Racing MotoGP
#73 - Alex Marquez, #93 - Marc Marquez

Od kiedy zespół ś.p. Fausto Gresiniego podał swój skład na przyszły sezon, było jasne, że czas underdogów się skończył. Do zespołu zawitał zdecydowanie najlepszy zawodnik ostatniej dekady, a być może w historii dyscypliny - Marc Marquez.

Hiszpan rozstał się z Hondą po 11 latach. Jeszcze na początku sezonu niewiele zapowiadało taki finał. Marquez w testach był pełen optymizmu, a w Portimao, na otwarcie, wygrał kwalifikacje i zdobył podium w sprincie.

Niestety, nazajutrz rozpoczął się dramat, który ciągnął się tak naprawdę aż do Sachsenringu. Hiszpan zbyt optymistyczne wszedł w zakręt nr 3, taranując Jorge Martina Miguela Oliveirę. Sam również ucierpiał, łamiąc kciuk, przez co opuścić musiał 3 kolejne rundy.

Po powrocie (i farsie związanej z karą, której ostatecznie nie odbył, choć tu zawalili przede wszystkim sędziowie) Marc wciąż był konkurencyjny. Bił się o podium w sobotę w Le Mans, co ostattecznie mu się nie udało - 5 lokata. Był blisko też w niedzielę, ale na przedostatnim okrążeniu żyłowana do granic możliwości Honda odmówiła posłuszeństwa i wysłała zawodnika do żwiru.

Weekend w Mugello wyglądał bardzo podobnie, ale Honda czekała na Sachsenring, na którym Hiszpan był przecież niepokonany. Tam musi coś kliknąć, prawda? Prawda?

Cóż, prawda, ale nie w tę stronę, w którą miało. Marquez poobijał się w ciągu dwóch dni tak bardzo, że po nieudanym sprincie zrezygnował ze startu w niedzielę. Wycofał się też z Assen. Według mnie to właśnie tam podjął decyzję co do swojej przyszłości.

Po przerwie wakacyjnej zmieniło się tylko tyle, że 30-latek zaczął kończyć wyścigi główne, ale na kolejny dobry weekend, a nawet dwa, poczekać musiał do Azji.

W Indiach w sobotę zgarnął trzecią lokatę, a mimo wywrotki w niedzielę był w stanie pozbierać się na 9 miejsce. Z kolei na Motegi, przed kierownictwem Hondy, dał fabryce ostatnie podium w wyścigu głównym - również było to 3 miejsce.

Powrót do szarej rzeczywistości przyszedł w osobie fatalnych weekendów w Indonezji i Australii, ale już Tajlandia była popisem Marca, który nie miał prawa walczyć tam, gdzie walczył.

Za ostatni akord sezonu można uznać pożegnalne 3 miejsce w sobotę w Walencji. Niedzielnego wyścigu ukończyć się już nie udało, ale akurat tu winy Marqueza nie było... Choć nie byłby sobą, gdyby nie starł się z kimś na torze. Tu tym kimś był Marco Bezzecchi, który rzucił po wyścigu kilka mocnych słów w kierunku nowego nabytku Ducati.

Marc dołącza do brata, który odżył na włoskim motocyklu od początku. W Portugalii i Argentynie punktował we wszystkich wyścigach, przy czym lepiej szło mu niedzielami - 5 i 3 miejsce, w tym drugim przypadku na mokrym po starcie z pole position (młodszy z braci bardzo lubi takie warunki).

Niestety COTA wyznaczyła główny problem Hiszpana, którym to były błędy w mocnych weekendach. Mimo świetnego tempa nie wywiózł z Teksasu żadnych punktów, bo w obu wyścigach, również z udziałem kapitana niefarta, lądował na poboczu.

W następnych 3 rundach mimo ogólnie dobrego wrażenia punktował tylko raz, w Jerez, kolejne solidne GP zaliczył dopiero w Niemczech, ale ani tam, ani w Holandii za bardzo nie błyszczał.

Błysnął za to w Anglii, bo w trudnych warunkach w sprincie zwyciężył w wyścigu. Chciał pójść za ciosem następnego dnia, ale z 3 pozycji strąciła go usterka motocykla.

Generalnie Alex często znajdował się w złym miejscu i czasie, bo po świetnej Austrii (5 i 4 miejsce) w Katalonii znów uczestniczył w kolizji, a w Misano i Induach ewidentnie nie trafił z ustawieniami.

Tam zaliczył też upadek, który wykluczył go z gry do Indonezji włącznie. Wrócił na Phillip Island, które nie należy do jego ulubionych torów, ale przynajmniej przejechał tam bezproblemowy wyścig.

Lepiej mogło być w Tajlandii, bo Alex trafnie zaryzykował z bardziej miękką oponą, ale popełnił nie pierwszy już w tym sezonie błąd związany z najechaniem na zbyt ostry krawężnik i na rewanż musiał czekać do lubianego przez siebie Sepang.

Nie pomylę się, jeśli powiem, że był to jego najlepszy weekend w całym minionym roku, a być może w karierze. Świetna czasówka, Wygrana w sobotę, druga lokata w niedzielę. Solidne dwa ostatnie przystanki sezonu pozwoliły mu zająć dobre, 9 miejsce w klasyfikacji generalnej sezonu.

I myślę, że w tej kampanii może się zakręcić w podobnym miejscu. Wciąż mnie do siebie nie przekonał, choć widzę jego potencjał i znaczną poprawę. A starszy brat? Cóż, wiele powiedzą nam pierwsze wyścigi. Jeśli któryś wygra (a biorąc pod uwagę Teksas, jest to możliwe), to myślę, że Bagnaia i Martin zyskają trzeciego do brydża. A czy będzie jeszcze ktoś czwarty? Zobaczymy.
BogdanBonerEgzorcysta - #motogp #pseudodziennikarstwo 
Dobrze wiem, na co się porywam...

źródło: temp_file7743655507952521543

Pobierz
  • 6