Wpis z mikrobloga

Tak jak obiecałam, wrzucam podsumowanie mojej terapii. Postanowiłam zrobić to trochę w postaci takiego Q&A (też w oparciu o to, o co już byłam pytana, ale niech będzie w ładnie w jednym miejscu), co by wyglądało to w miarę czytelnie. Ostrzegam, ściana tekstu.

Dlaczego w ogóle zdecydowałam się na terapię/z czym walczyłam?

Przede wszystkim zależało mi na pogodzeniu się z przeszłością – jako dziecko byłam ofiarą przemocy psychicznej, a nawet też w pewnym momencie fizycznej. Miałam też styczność z osobą uzależnioną od alkoholu. Ponadto jestem córką rozwodników (i przy okazji żywym dowodem na to, że oddawanie dziecka pod opiekę matki wcale nie jest takie świetne); a mój rodzinny dom „nauczył” mnie wielu złych, wręcz toksycznych, schematów zachowania: problem z panowaniem nad emocjami, agresywne reakcje w momentach „zagrożenia” albo przy poczuciu utraty kontroli nad sytuacją, nie można było ze mną w ogóle dyskutować, bo każde negowanie mojej opinii/zwrócenie mi na coś uwagi traktowałam jako atak, do tego w kryzysowych momentach dochodziły ataki paniki i samonakręcanie się na najgorszy możliwy scenariusz, brak asertywności i uległość – wolałam przepraszać i płaszczyć się przed innymi, żeby tylko się pogodzić, niż trzymać się swojego zdania, ale narażać się na spór (nigdy też nie wiedziałam czy faktycznie mam rację czy to moje #!$%@? daje o siebie znać). W klasie maturalnej w dość burzliwy sposób zmieniłam miejsce zamieszkania (zostałam przez bliską mi osobę po prostu wywieziona stamtąd) i zamiast uczyć się do matury to ciągałam się po sądach w niekończących się rozprawach o alimenty. Byłam naprawdę na dnie; ale na szczęście miałam przy sobie ludzi, którzy nie pozwolili, żeby stała mi się krzywda. I chociaż na przestrzeni tych kilku lat dużo nad sobą pracowałam, to nadszedł taki moment, w którym przekonałam się, że wcale sobie sama z moim problemem nie poradziłam: sytuacja z życia sprowokowała zachowania, z którymi się zmagałam; a jednocześnie doszłam do wniosku, że sama już więcej nic nie zrobię, że osiągnęłam wszystko co mogłam w pojedynkę i potrzebuję kogoś z zewnątrz do pomocy.

Jakie problemy do listy moich dodał psycholog?

Nadmierna chęć bycia idealną – córką, siostrą, przyjaciółką itd. Wchodzenie w rolę partnerską/rodzicielską w relacjach z rodzicami/rodzeństwem. „Syndrom Matki Polki”, która za bardzo chce chronić (głównie młodsze rodzeństwo) przed złem tego świata oraz zbyt często przekłada dobro innych ponad swoje własne. Zbyt duże przykładanie wagi do sztywnego definiowana świata i ludzi z mojego otoczenia (nadmierna potrzeba kontroli nad wszystkim). I największa dla mnie niespodzianka: zerojedynkowość.

Jakiego rodzaju terapię przechodziłam i dlaczego taką?

Zdecydowałam się na terapię poznawczo-behawioralną; chociaż po pierwszej wizycie zostało mi zasugerowane, że może powinnam rozważyć psychodynamiczną. Zależało mi jednak dużo bardziej nad pracą tu i teraz; a nie rozwlekaniu aż tak mocno tego, co było. Skusiła mnie perspektywa zadań domowych, dzięki którym widziałam „na papierze” efekty; poza tym z tego co poczytałam, to psychodynamiczna nie ma potwierdzonego działania.

Ile trwała terapia, ile miałam spotkań, i ile mnie to kosztowało?

Terapia trwała 5 miesięcy. Łącznie z zaplanowaną wizytą za miesiąc wyjdzie ich 16, po 1h. Koszt jednej wizyty to 100zł, co łącznie daje 1600zł.

Czy brałam leki?

Nie.

Jak szukałam terapeuty?

Korzystałam z internetu. Czytałam po prostu opisy i opinie, aż trafiłam na takiego, który wydał mi się ok. Dwie „głupie” rzeczy: wybrałam mężczyznę, bo stwierdziłam, że kobiecego spojrzenia nie chcę już (w przeszłości nacięłam się na kobiety już) i wybrałam takiego, który ma imię jak mój Tata, bo kojarzy mi się to z bezpieczeństwem.

Jak wyglądała sama terapia?

W związku z tym, że jednak źródłem moich problemów była przeszłość; zaczęłam (pierwsze zadanie domowe) od narysowania wykresu mojego życia: na osi rzędnych zapisana była skala od 0-10, a na osi odciętych lata mojego życia. Było to naprawdę strasznie trudne zadanie, a dzisiaj w sumie narysowałabym go lekko inaczej. Później omawialiśmy (drugie zadanie domowe) moje relacje z ludźmi – kto i w jaki sposób na mnie wpływa. Następne zadanie domowe polegało na spisywaniu sytuacji, w których przejawiłam (lub nie) zachowania, z którymi chciałam walczyć. Miałam je oceniać – pozytywne/negatywne i później omawialiśmy je na moich wizytach: dlaczego zareagowałam tak a nie inaczej co zrobiłam dobrze, co mogłam zrobić inaczej. Później zostałam poproszona o ocenianie tych sytuacji w skali od 1-10, czyli pokazanie mi, że istnieje też „mniejsze zło”, a w końcowym etapie miałam oceniać te relacje na zasadzie: uległe-asertywne-agresywne. Właśnie wtedy dowiedziałam się, że moje schodzenie wiecznie z drogi w kłótniach i przepraszanie tak „pro forma” jest złe – dowiedziałam się o tym rychło w czas, ale o tym w następnym podpunkcie. Na samym końcu poza ocenianiem siebie, miałam też obserwować moje otoczenie i zapisywać jak z sytuacjami, które dla mnie byłyby trudne radzą sobie inni. Miało to pomóc mi spojrzeć na siebie z boku.

Jak wyglądał mój największy kryzys?

Kilka dni po tym, jak zostałam poproszona o ocenianie moich „kryzysowych” sytuacji jako uległe-asertywne-agresywne odbyłam kłótnię z bardzo ważną dla mnie osobą. Po raz pierwszy nie uległam i nie przeprosiłam, bo naprawdę nie miałam za co. Przez chwilę byłam z siebie dumna, bo zastosowałam w życiu wszystko to, czego się nauczyłam. Tej osobie moja asertywność się nie spodobała, usłyszałam wręcz, że wychodzi na to, że moja terapia mi nic nie daje – i był to dla mnie tak ogromny cios, że cały luty był dla mnie jednym wielkim dołem – opowiadając o tym na wizycie po raz pierwszy się rozpłakałam. Co mnie zaskoczyło, przy następnej okazji widzenia się z tą osobą, wszystko było tak, jakby nic się nie stało. Jeszcze dziwniejsze było dla mnie to, że psycholog powiedział, że to wcale nie oznacza, że jest to dla mnie przegrana sytuacja. Po prostu „rozeszło się po kościach”.

Jak radziłam sobie z negatywnymi myślami?

I tutaj ciężko mi powiedzieć. Wychodziłam po prostu z założenia, że jestem tylko człowiekiem i mam prawo mieć gorszy dzień. Skupiałam się wtedy mocno na tym, co mam do zrobienia i czekałam na następny dzień – bo wierzyłam, że będzie lepszy. Mimo całego tego burdelu w życiu jestem naprawdę wielką optymistką – niektórzy mówią, że aż zbyt wielką. Ale z dwojga złego wolę przesadzać w tę stronę.

Czego się nauczyłam?

- Nie muszę być idealną: córką, siostrą, przyjaciółką, partnerką; żeby być szczęśliwym człowiekiem. Że idealne jest wrogiem dobrego, że ideałów nie ma; a moja chora potrzeba zadowolenia wszystkich dookoła była dla mnie gorzej niż zła. To samo tyczyło się idealizowania niektórych osób w moim życiu.
- Nie ma szansy na to, żebym pomogła wszystkim dookoła. Tak się nie da. Nie jestem żadną „Matką Polką”, nie mam monopolu na dobre porady i po prostu nie mam takich możliwości/umiejętności, żeby zmienić życie tych potrzebujących na lepsze. Szczególnie, że wielokrotnie robiłam to kosztem samej siebie. (Co nie znaczy, że zaprzestanę swoich prób.)
- Oduczyłam się myślenia zero-jedynkowego. Nauczyłam się i uczę się dalej, że pomiędzy 1 i 10 jest coś więcej.
- Znalazłam w sobie „dźwignię”. W kryzysowych momentach zamiast dać ponieść się całkowicie emocjom, potrafię się na chwilę zatrzymać i podjąć decyzję odnośnie mojej reakcji. Oczywiście, to nie jest tak, że zawsze wybieram spokój; ale już sam fakt, że mam wybór (a nie ślepo poddaje się złym odruchom) to mój wielki sukces.
- Nie jestem już uległa. Nie biorę na siebie niesłusznej winy za wszystkie złe rzeczy, które mają miejsce pomiędzy mną i ludźmi z mojego otoczenia, chociaż nie jest łatwo. Psycholog nauczył mnie, że bycie uległym jest tak samo złe jak bycie agresywnym, bo żadna ze skrajnych reakcji nie jest dobra. Teraz dążę do asertywności.
- Choćby nie wiem jak bardzo zależało nam na ludziach z naszego otoczenia, tych toksycznych trzeba z niego wyeliminować. Albo inaczej: trzeba wybrać albo swoje, albo ich dobro. Ja od teraz wybieram swoje. (Nie chcę tutaj tego opisywać, ale dzięki terapii zakończyłam jedną znajomość, która była dla mnie po prostu szkodliwa.)
- Umiem „wyjść z siebie” i spojrzeć na swoje zachowania z zewnątrz. Ocenić co zrobiłam dobrze, co zrobiłam źle i jak mogłabym to zmienić, żeby było lepiej.
- Pogodziłam się z przeszłością. Nie na zasadzie wymazania jej, ale zaakceptowania i wyciagnięcia wniosków. Wiem jak postępować, żeby przerwać błędne koło, jakie można zaobserwować w mojej rodzinie kilka pokoleń wstecz.

Jeszcze jedna rzecz na koniec. Przy pierwszej (tej zapoznawczej) wizycie usłyszałam, że mam naprawdę wszystko bardzo ładnie poukładane i wiem czego chcę (co było bardzo miłe). Zapytał mnie czy już kiedyś chodziłam do psychologa – a tak się składa, że chodziłam. Generalnie było to moje trzecie podejście do terapii. Poprzednie dwa podejścia skończyły się fiaskiem po kilku wizytach, głównie ze względu na niepoważne podejście psycholożek (dlatego tym razem chciałam iść do mężczyzny). Piszę o tym dlatego, żeby pokazać, że to wcale nie jest tak super, że do razu trafiłam na super specjalistę i miałam tak fajnie. Nie miałam. Co więcej, żeby nie rzucić tej terapii poprosiłam mojego przyjaciela, żeby mnie kontrolował czy aby na pewno chodzę (dzwoniłam i zdawałam mu relację z każdej wizyty). Bałam się. Strasznie się bałam. Każdej jednej wizyty. Ale chciałam lepszego życia i to było moją siłą napędową. I strasznie się cieszę, że się nie poddałam – szczególnie w tych gorszych momentach. Bo naprawdę jestem dzisiaj innym człowiekiem niż byłam w październiku. Oczywiście, to nie jest tak, że moja praca się skończyła. Zapewne będę musiała całe życie na siebie uważać, bo niektórych rzeczy po prostu nie zmienię – ale mogę je kontrolować. I to się dla mnie liczy najbardziej.

Gratuluję każdemu, kto dotarł do tego miejsca. Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania – to już odpowiem w komentarzach. Jeżeli moje wypociny pomogą chociaż jednej osobie – będę bardziej niż szczęśliwa.

Mirki, naprawdę warto walczyć o siebie. Szczególnie, że nikt inny tego za Was nie zrobi. Trzymajcie się cieplutko i miłego weekendu! ʕʔ

#psychologia #psychoterapia #wygryw

PS. Proszę się nie śmiać, ale nie umiem into mirkolisty więc wołam ręcznie. XD

  • 90
  • Odpowiedz
@quiksilver: Bardzo dziękuję! I tak, póki co bieganie, ale myślę, że jak już się ze wszystkim ogarnę, to spróbuję najpierw swoich sił w biegach górskich - łatwiej mi będzie, bo własnie mój Tata już przetarł te szlaki i będę miała dalej jego wsparcie.

@technic: Nie. Wręcz przeciwnie - w momencie, w którym przestałam się z tym kryć, ludzie raczej byli ciekawi jak to wygląda itd.
  • Odpowiedz
Ponadto jestem córką rozwodników (i przy okazji żywym dowodem na to, że oddawanie dziecka pod opiekę matki wcale nie jest takie świetne); a mój rodzinny dom „nauczył” mnie wielu złych, wręcz toksycznych, schematów zachowania: problem z panowaniem nad emocjami, agresywne reakcje w momentach „zagrożenia” albo przy poczuciu utraty kontroli nad sytuacją, nie można było ze mną w ogóle dyskutować, bo każde negowanie mojej opinii/zwrócenie mi na coś uwagi traktowałam jako atak, do
  • Odpowiedz
to spróbuję najpierw swoich sił w biegach górskich


@Kinja: a weź Ja już wiem co będę robił później po całym IM który robię we Wrześniu, właśnie lecę trenować w góry by pod Hardąsukę trenować, trzeba realizować cele!
  • Odpowiedz
Jej terapia niestety nie pomogła, w końcu na siłę nie da się nikomu pomóc ¯_(ツ)_/¯


@NoMercyIncluded: Z perspektywy czasu stwierdzam, że jedną z najważniejszych rzeczy jest to, żeby to była indywidualna decyzja, a nie zmuszanie kogoś. A ona może potrzebuje jeszcze czasu, żeby "dojrzeć". Jakby nie patrzeć ja potrzebowałam aż 5 lat...
  • Odpowiedz
  • 1
Omg. Mam w 95% te same problemy ()
Jestem po kilku spotkaniach. Jest lepiej, choc miewam stany totalnej zalamki. Ale wiem, ze bedzie ok :) gratuluję (ʘʘ)
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@Kinja: dobry wpis, bardzo się cieszę że komuś się udało. I przy okazji zauważam podobieństwa do mojej żony, która też zanim trafiła do psychologa była ultra uległa, nie potrafiła postawić w ogóle na swoim (dalej prawie w ogóle nie umie, ale już ziarnko zasiane), przepraszała w każdej kłótni (a zawsze są one z mojego powodu) i też ma wciąż silne zapędy, że musi być idealnie albo dostaje ataku paniki.
Powodzenia w
  • Odpowiedz
  • 0
@Kinja Poszlam z takim nastawieniem, jednak terapeuta mnie wyprowadził z takiego toku myślenia xD bo generalnie mam problem z kolejnymi 'acziwmentami', które sobie stawiam xD
  • Odpowiedz
@Kinja
Dobry wpis i budująca opowieść. Życzę Ci dalszych postępów i wszystkiego dobrego.

Jeśli możesz (i chcesz) rozwiń trochę ten fragment:

Kilka dni po tym, jak zostałam poproszona o ocenianie moich „kryzysowych” sytuacji jako uległe-asertywne-agresywne odbyłam kłótnię z bardzo ważną dla mnie osobą. Po raz pierwszy nie uległam i nie przeprosiłam, bo naprawdę nie miałam za co.

bo próbuję sobie zwizualizować przykład sytuacji, w której przepraszasz zupełnie bez swojej winy. Zostawiłaś brudny
  • Odpowiedz
@Dutch: Wolałabym nie opisywać tego konkretnego przykładu, ale mogę Ci podać inny, mniej bolesny, z czasów, kiedy mieszkałam jeszcze z matką.

  • Odpowiedz
@Kinja o widzisz, ja miałam podobnie jak Ty, ale poszłam na terapię psychodynamiczna i myślę, że nie mogłam lepiej trafić. Kiedyś byłam na takiej co Ty i było ok, ale zdecydowanie bardziej wolałam rozgrzebac przeszłość i wyciągnąć z tego wnioski. Na poznawczo-behawioralnej terapeuta miał raczej wywalone na to, co było kiedyś, a ja chciałam o tym pogadać. Chodzę od lipca i chyba będę chodzić do końca czerwca (
  • Odpowiedz