Wpis z mikrobloga

#depresja #rozkminy #nerwica

... i pewnie #januszepsychologii motzno :D

Zdaje się, że Ameryki nie odkrywam ale dla mnie to był ogromny przełom więc się podzielę (TL;DR na dole)

Po przeanalizowaniu miliarda wypowiedzi, badań, analiz i infografik a przede wszystkim po przeanalizowaniu siebie dochodzę do wniosku, że główną przyczyną depresji i nerwic są zbyt wysokie wymagania, które najpierw stawia nam społeczeństwo a potem zaczynamy wierzyć są one uzasadnione. Mówiąc "zbyt wysokie" niekoniecznie mam na myśli jakieś Bóg wie co - ludzie są różni i różne mają "powołania" (czy jak kto woli - pragnienia) życiowe ale w 90% (dane z 4 liter) wtłacza nam się model "PRACA-MAŁŻEŃSTWO-DOM-SAMOCHÓD-DZIECI-KASA". Musisz być KIMŚ, musisz koniecznie być trybikiem dzisiejszego świata.

Człowiek "odkleja" się od swojego JA, presja sukcesu (jakkolwiek pojmowanego) ciąży na nim tak, że w pewnym momencie (przeważnie to młodość/dzieciństwo) zaczyna wierzyć, że to z nim jest coś nie tak, że to on jest beznadziejny, nie pasuje do tego świata, jest wykrętem genetycznym bo mu nie udaje mu się sprostać tym wymaganiom mimo wkładanych wysiłków. I oczywiście nigdy temu nie sprosta bo takie działanie nigdy nie przyniesie radości ani satysfakcji (wręcz przeciwnie) więc jest z góry skazane na porażkę i co gorsza mamy tutaj rozwój depresji.

Ewentualnie zaczyna "pracować nad sobą" i próbuje łamać własną osobowość co kończy się zaburzeniami lękowymi perfekcjonizmem (tym negatywnym). Mam tu na myśli ludzi których życie podporządkowane jest milionom - często absurdalnych - reguł i zasadom. Wtedy taki ktoś, nie rozwija się dla własnej satysfakcji tylko "pracuje na stopień", "wypełnia plan", "dąży do doskonałości". Zaczyna się kompulsywna praca nad formą (plan obliczony jest na ciągłe dążenie do perfekcji a nie osiągnięcie jej więc często gęsto kończy się anoreksją, bigoreksją itp), praca przybiera charakter kompulsywny (pracoholizm), nawet jeśli postanawiamy podnieść kwalifikacje to nie dla własnej satysfakcji, tylko żeby "sprostać standardom" i wyznaczamy sobie dziennie jakiś tam czas na naukę (oczywiście nie generalizuję tutaj bo organizacja czasu to bardzo dobry nawyk). Ale nie daj Panie opuścić trening, wziąć chorobowe w robocie albo zwyczajnie odpocząć zamiast robić coś "pożytecznego" - zaczyna się obwinianie, czarne myśli, "ja jestem jakiś #!$%@?, #!$%@? po co ja się urodziłem", "wszyscy dookoła są szczęśliwi i zmotywowani a ja jak ten ostatni przegryw leżę i kwiczę". Rozwój takich myśli oczywiście jest cholernie destrukcyjny a co gorsza traktujemy je z 200% powagą. Czyli mamy podwójnie przerypane - jak coś robimy, to niewystarczająco dobrze a jak nic nie robimy to już w ogóle kaplica.

Mowa tu oczywiście o wszelkiej maści nerwicach. Perfekcjonizm (ten negatywny) to właśnie nerwica natręctw - ciągle powtarzamy czynności do których napędza nas lęk. Lęk przed odrzuceniem przez świat, lęk przed krytyką i poniżeniem. To się potrafi rozlać na wszystkie sfery życia - zawodową i towarzyską. Człowiek przestaje być sobą i realizować siebie (co zawsze przynosi radość i spokój) a próbuje realizować jakiś chory model (co jest z góry skazane na porażkę i nas dołuje). Pamiętacie "Dzień Świra" - te wszystkie kretyńskie rytuały, które Adaś co rano odprawiał? W jego skrzywionej psychice wytworzył się właśnie obraz "idealnego ja", do którego usilnie i bezskutecznie dążył.

Powstaje takie uczucie oderwania od samego siebie (to ważne) - prowadząc to życie panicznego biegu do sprostania wymaganiom czujemy się jacyś zagubieni, bez motywacji, przewodnictwa, poczucia bezpieczeństwa, jakbyśmy szli trochę na oślep napędzani jedynie przez lęk i wytężając się coraz bardziej do udawania kogoś innego. Trzeba oczywiście się zatrzymać a potem zawrócić

Fobia społeczna - to samo. Tak panicznie boimy się opinii innych (tak, opinii, nie człowieka jako takiego ale tego co sobie o nas pomyśli bo a nuż coś mu się nie spodoba?), że uciekamy od ludzi i wolimy zamknąć się w piwnicy z nosem przyklejonym do wypoku.

Skąd to się bierze

Nie wiem czy to najczęstsza przyczyna czy po prostu częsta ale najwięcej przypadków z jakimi się spotkałem spowodowana była "cudownym" wychowaniem. Rodzice od małego przekazywali nam model tego kim mamy być, żeby zasłużyć na ich miłość. Ofc nie mówię o klapsach za jakeś tam przewinienia tylko o obarczaniu dzieciaka presją psychiczną, z którą ten zazwyczaj nie ma prawa sobie poradzić bo jest na to za mały.

A więc mamy tatusiów i mamusie które:

1) zapisują swoje pociechy na milion zajęć dodatkowych (mamusie) a przed testem w VI klasie rozpętują dziką panikę bo przecież na wybór gimnazjum zaważy na reszcie życia - krótko mówiąc "inwestują w przyszłość" dziecka. Dzieciak wychodzi o 7 rano a wraca o 20 po szkole, tańcu, angielskim, fortepianie i pływaniu.

2) nie potrafią pochwalić dziecka (to zwłaszcza ojcowie chołdujący jakimś kretyńskim wzorom męskości). Brzmi banalnie ale dziecko potrzebuje pochwał od rodziców jak od nikogo innego. Co innego #!$%@?ć dzieciaka za gorszą ocenę czy uwagę w dzienniczku - o tak, to potrafią. A jeśli jeszcze występuje ciągłe pouczanie i ciągłe krytykowanie to wychodzi nam z domu stłamszony 20 latek, który jest krótko mówiąc ofermą życiową, za bycie którą oczywiście jest dalej krytykowany, jakby to jego wina była.

Takim jaskrawym przykładem jest Syndrom Dzieci Alkoholików. To własnie tacy ludzie, którzy nie doświadczyli dojrzałej miłości rodziców a całe dzieciństwo przeżyli w strachu, chodząc na paluszkach żeby przypadkiem nie podpaść bo awantura - a czasem i #!$%@? - gotowa (upraszaczam).

Niemniej - po uświadomieniu sobie rzeczywistej wartości wychowania jakie otrzymaliśmy nie wolno pilęgnować gniewu do rodziców. Koniec końców - zazwyczaj nas kochali a nieudolność bądź niedojrzałość w wyrażaniu tego leży w czysto ludzkiej ułomnej naturze.

Oczywiście nie tylko wychowanie tu może być przyczyną. Wystarczy pranie mózgu (którym wychowanie też przecież w jakichś kategoriach jest - kształtuje się człowieka, jego poglądy, zachowania i pragnienia) w korpo i już mamy szczura, którego życiowym celem jest "sukces".

Kończąc już, taka mała dygresja do #tfwnogf. Wyobraźcie sobie, że bycie samotnym jest społecznie w pełni akceptowane. Tzn. nie funkcjonują takie określenia jak "stary kawaler"/"stara panna" a posiadanie dziewczyny (albo chłopaka, chociaż #tfwnobf nie jest aż tak powszechny) lub jej brak jest tak samo istotne jak to czy używasz androida czy windowsphone ( ͡° ͜ʖ ͡°). I co - dalej feelsy łapią? Bo może okazuję się, że to nie brak dziewczyny/przyjaciół sam w sobie jest tu problemem a właśnie opinia społeczna i łatka #przegryw a, którą Wam wszyscy na wejściu wlepiają? Może Wam - a w zasadzie to mnie też do jeszcze niedawna - po prostu dobrze jest samemu tylko boimy się sami przed sobą do tego przyznać. Boimy się być tym kim jesteśmy. Jak zaakceptujecie fakt, że jesteście odludkiem, tak naprawdę to wcale nie chcecie się pociąć z powodu braku baby i macie serdecznie #!$%@? na pensję 15k miesięcznie (chociaż czy jest ktoś na wykopie kto tyle nie zarabia?) to Wasza słabość może się stać Waszą najpotężniejszą bronią.

Bo i dlaczego co rusz czyta się po tym tagiem żale, że stuleja nie pozwala nawet zagadać do dziewczyny? Zwykły lęk przed odrzuceniem. A człowiek boi się odrzucenia tylko wtedy, kiedy sam siebie nie potrafi zaakceptować i pokochać i próbuje zgrywać kogoś kim nie jest. Dlatego wszystkie "złote techniki" podrywu to nadają się do spuszczenia w klopie. Dlaczego często gęsto goście, którzy sprawiając wrażenie jakby byli kompletnymi przegrywami genetycznymi mają super laski a cała rzesza koksów narzeka na samotność? Bo Ci pierwsi niczego nie udają i to daje im pewność siebie, nauczyli się takiego zdrowego egoizmu - nie podobam ci się taki jaki jestem to nara, mam swoją godność i osobowość i na pewno nie będę skamlał jak pies o czyjąś aprobatę. A ci drudzy - ciągle próbują naśladować jakieś durne wzorce, usiłują się przypodobać jakby po drugiej stronie siedziało jakieś jury, grają po prostu role i sprzedają fałszywy towar. Nawet jeśli jakiemuś się uda to i tak związek sie posypie, bo w końcu prawdziwa osobowość wyjdzie na jaw i słyszy sie żale różowychpasków: "No przecież on taki nie był!". Był, tylko mu się we łbie usrało że musi być kimś innym.

Kluczem jest banalnie brzmiące "bycie sobą" ale ponieważ mało kto jest świadomy co to właściwie oznacza to się to bagatelizuje. Ale zastanówcie się niby jakim cudem ktoś inny miał by nas obdarzyć uczuciem skoro my sami sobą gardzimy (nawet podświadomie)

Oczywiście marnowanie czasu przy kompie przy zasuniętych zasłonach ciężko nazwać "byciem tym kim się jest" i nad tym również warto popracować ale wszystko po kolei.

TL;DR
Moim zdaniem przyczyna wielu powszechnych depresji i nerwic jest dążenie do spełnienia modelu narzuconego przez społeczeństwo a w efekcie narzucanie sobie zbyt wysokich wymagań i odejście od własnej osobowości na rzecz jakiegoś wyimaginowanego wzoru. To co powinno nas przed tym ustrzec jest wychowanie jednak dojrzałych i mądrych rodziców jest niestety garstka na tle całej zgrai Januszów i Grażynek, dla których kasa i pozycja społeczna jest jedynym wyznacznikiem sukcesu. Receptą jest pozorny banał - być sobą. Jednak jest to o wiele głębsza recepta niż 99% uważa.




EDIT:

@Dziki_Bigos: @niedwiediew: @ciatek: @LightGlabach:
  • 8
siedzieć na socialu i nie mieć depresji. A może tak by się zastanowić co się chce i do tego dążyć? Nie można być szczęśliwym robiąc coś, co nam się nie podoba. Tu bym szukał


@Grzybu123: Piszę to wszystko z pozycji osoby z zaburzeniami nerwicowymi/depresyjnymi i - co tu dużo mówić - tylko takie osoby rozkminią o co mi naprawdę chodzi, bo same przeszły podobne jazdy/ Ale faktycznie - to co napisałeś
@Pucik: zostawiam #taktyk bo będę chciał wrócić do tego wpisu- naprawdę ciekawy.

Tak w sumie powoli okazuje się, że dzięki mirko staje się lepszym człowiekiem!...
Jak tak to teraz czytam to ciut żałuję, że trochę dłużej nad tym nie popracowałem. Teraz to jest trochę wersja alpha i niektóre myśli mógłbym czytelniej wyrazić ale mam nadzieję, że się połapiecie. Ewentualnie zrobię jakieś DLC do tego co już się naprodukowałem :)