Aktywne Wpisy
Damianowski +843
Jako że czasami znajomi pożyczają ode mnie książki to zdarza się że kupuję po 2-3 egzemplarze tych fajniejszych.
Ta po lewej to nówka funka nieczytana.
Jeśli chodzi o książkę to jedna z topek w mojej biblioteczce.
To jest książka którą czytasz kilkanaście stron i masz rozkminę na pół godziny.
Ta po lewej to nówka funka nieczytana.
Jeśli chodzi o książkę to jedna z topek w mojej biblioteczce.
To jest książka którą czytasz kilkanaście stron i masz rozkminę na pół godziny.
Wiem, brzmi strasznie głupio, tak częstować się tabletkami od nieznajomych w pociągach, jest to coś, przed czym każdego chyba przestrzegała mama. No ale tak mi się przydarzyło.
Miałem już wtedy dwadzieścia kilka lat, i jechałem pociągiem od rodziców do studbazy. Byłem wtedy chory, i brałem antybiotyki. Pociąg był zapchany, więc stałem sobie w tym przedsionku obok ubikacji. Kurzę sobie cygareta, a obok na pół leży, na pół siedzi, żul, co pociąga sobie z flaszeczki. On mnie zapytał o szluga, poczęstowałem, on mnie częstuje wódeczką - mówię, że dziękuję, antybiotyki biorę. Na to on, że może w takim razie takich tabletek spróbuję. Że on jest psychicznie chory, że jakby nie brał tych tabletek, to by mnie zabił, ale bierze, więc jest normalny, ale teraz nie bierze, bo pije, ale że jak ja jestem normalny, to mogę te tabletki wziąć, i będę się czuł jak pijany. Brzmiało to dla mnie sensownie i logicznie (bo tak brzmi, prawda?), więc mówię, że bardzo chętnie.
Sypnął mi tych tabletek z dwanaście, i mówi: weź sześć, weź sześć, po sześciu jest jazda. Myślę sobie - nie jestem taki pierwszy lepszy frajer, żeby od nieznajomego w pociągu sześć tabletek łykać, łyknę tylko trzy... Zorientowałem się po jakichś 30 minutach. Ciało mi wiotczeje, powieki opadają, puls zwalnia, słaniam się na czymś, co wcześniej było nogami, a teraz przypomina kłęby waty. A ten żulek stoi z boku, kurzy mojego papierosa, i zerka to na mnie, to na zegarek (no, może nie zerkał na zegarek, bo pewnie nie miał, ale na mnie zerkał). No i coś mi tam nawija, kiedy mu oddam jakieś 50 złotych, co mi niby pożyczył, i gdzie je mam, to on sobie weźmie sam. Starałem się oddychać głęboko, skroń przystawiałem do szyby, żeby chłodzić procesor, myśl jasiu, myśl, nie idź spać.
Wreszcie - stacja. I to przesiadkowa. Warszawa wschodnia to była, albo zachodnia, może Kutno. Więc wylewam się resztką sił z tego pociągu, człapię przed siebie, byle dalej - a żulik, wiadomo, za mną. Co ja przystanę, to i on przystanie, no nie wiem, jak szpak taki, który leniwie człapie za turlającą się czereśnią. Padam na ławkę, próbuję ogarnąć myśli, ale senność jest przeogromna. Żulik przysiada tuż obok, zarzuca sobie nóżkę na nóżkę, kurzy ćmika, popija flaszeczkę, i czeka. No myślę sobie, jak nic obudzę się za trzy dni bez skarpetek, jeśli w ogóle się obudzę. W końcu myślę, że zamiast myśleć, muszę działać. Wstałem więc resztką sił, wyjąłem mu szluga z ust, i cisk! szlugiem o ziemię. No to nie wywołało żadnego efektu, więc wyjąłem mu zdziwionemu flaszkę z rąk, i jeb! z całej siły flaszką o peron. To już wywołało jakiś efekt, bo ludzie z sąsiednich peronów się odwrócili i zaczęli nas obserwować. Więc zdjąłem jeszcze temu żulkowi czapkę, i cisk! czapką o peron - z tego też nie było hałasu, ale jeszcze bardziej zaciekawiło ludzi. No to myślę sobie - jak paść na ryj, to teraz, kiedy wszyscy patrzą. Założyłem plecak, zrobiłem kilka kroków... No ale nie padłem. Jakoś tak ten skok adrenaliny trochę mnie ożywił, i zacząłem człapać przed siebie. Coś mi się przedstawiło, że w podziemiach tego dworca jest komisariat policji, i że muszę tam dojść, i tam jebnąć się na ziemię, i to już zupełnie będzie full wypas bezpieczeństwo. Ale żulek, onieśmielony spojrzeniami ludzi i rozbitą butelką, odpuścił i został na tej ławce. Poczłapałem jescze trochę, wtarabaniłem się do pociągu docelowego, poprosiłem jakąś panią, żeby koniecznie mnie obudziła w mieście, do którego zmierzałem, i pogrążyłem się w objęciach morfeusza. Potem chyba wysiadłem. Potem pamiętam, że spałem na jakimś przystanku, bo źle wysiadłem z autobusu. Potem obudziłem się dwadzieścia kilka godzin później, już w swoim łóżku, niewiele pamiętając z tego jak wróciłem z dworca do domu. Uff, bez większych zmian na mózgu, bez strat w portfelu i słoikach od mamy, udało się.
A tych tabletek nie wyrzuciłem. Parę dałem koledze, co lubi takie eksperymenty, parę sam zjadłem. Siedzimy raz z kolegą, nie ma co wypić, nie ma co zapalić, żadnych perspektyw na wieczór. Mówię: to ja biorę tę tabletkę, po niej chociaż pośpię dobrze i przyśni mi się coś ciekawego. Ledwie połknąłem, a tu telefon dzwoni, że urodziny, że wszystko jest, że zapraszają. Na imprezie zdążyłem wypić pół piwa. (ten żulik mówił, że nie wolno tych tabletek mieszać z alkoholem). Przebudziłem się w ubikacji, z fiutem na wierzchu. Usnąłem w trakcie sikania (no dobra, tuż po sikaniu, nie zalałem się, ale piszę, że w trakcie, bo tak dramatyczniej brzmi). Potem ci imprezowicze ponoć przenosili mnie z miejsca na miejsce, układali w rozmaite pozy, robili zdjęcia. Spałem jak kamień, znów przez kilkanaście godzin. A te tabletki, to jeszcze cztery mi zostały.
Komentarz usunięty przez autora
przy okazji wołaj następnym razem
Jeśli historia jest choć troche prawdziwa to wątpie by to były jakieś piguły
Komentarz usunięty przez autora