Wpis z mikrobloga

Gene Roddenberry (1921-1991) to jedna z najbardziej zasłużonych dla popularyzacji science fiction postaci w historii szeroko pojętej kultury. Ten były pilot, policjant i scenarzysta jest obecnie znany ze swojego dzieła życia, jakim z pewnością okazał się „Star Trek: The Original Series” i jego kolejne filmowe, telewizyjne, książkowe i komiksowe inkarnacje. Z pewnością „Star Trek” jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek na rynku sf. Niemniej kiedyś nie wszystko wyglądało tak kolorowo. Oryginalna seria zniknęła z ekranów w 1969 r. z uwagi na niskie wyniki oglądalności, dopiero jej powtórki i determinacja fanów sprawiły, że w l. 70-tych zaczęto przebąkiwać o wskrzeszeniu produkcji. Jak się jednak okazało decydujące znaczenia w tej kwestii miał sukces „Gwiezdnych wojen” w 1977 r., który otworzył studia filmowe na produkcje filmowe spod znaku fantastyki. Paramount szukając swojej własnej franczyzy od razu przypomniało sobie o dziele Roddenberry’ego, które (w bólach, ale jednak) doczekało się filmowej kontynuacji w 1979 r, w reż. Roberta Wise’a.

Film jak wiadomo cieszył się nawet sporym powodzeniem, jednak jego powolne tempo podzieliło widzów i fanów. Równolegle z premierą filmu miała miejsce publikacja jej książkowej adaptacji pióra samego Roddenberry’ego. Podkreślam tutaj autorstwo, bowiem rzadko zdarza się by twórca filmowy sam pisał książkowe adaptacje swoich produkcji, zazwyczaj korzysta się z usług ghostwritera (najjaskrawszy przykład to George Lucas i firmowana jego nazwiskiem powieściowa „Nowa nadzieja” napisana w istocie przez Alana Deana Fostera). W tym przypadku było jednak inaczej, co ma swoje plusy oraz minusy.

Fabuła w skrócie przedstawia się tak: w XXIII wieku stacja monitorująca Gwiezdnej Floty, Epsilon Nine, wykrywa obcą istotę ukrytą w masywnej chmurze energii, poruszającą się w przestrzeni kosmicznej w kierunku Ziemi. Chmura z łatwością niszczy na swoim kursie trzy klingońskie okręty wojenne i samą stację Epsilon Nine. Tymczasem na Ziemi statek kosmiczny USS Enterprise przechodzi gruntowny remont; jego były dowódca, James T. Kirk, został awansowany na admirała. Dowództwo Gwiezdnej Floty przydziela Enterprise do przechwycenia obiektu w chmurze, ponieważ statek jest jedynym statkiem w zasięgu, co wymaga przetestowania jego nowych systemów podczas transportu. Powołując się na swoje doświadczenie, Kirk wykorzystuje swoją władzę, aby przejąć dowództwo nad statkiem i stawić czoła zbliżającemu się niebezpieczeństwu…

Roddenberry to zdecydowanie jeden z lepszych telewizyjnych scenarzystów i producentów swoich czasów o wielkiej wyobraźni. Niemniej nie był on pisarzem i niestety widać to po jego książce. Nie jest ona zła jak na standardy filmowych adaptacji, a także znacząco poszerza opowiedzianą w filmie historię (zbaczając czasami w dosyć nieoczekiwanych kierunkach) niemniej czytając ją ma się nieznośne wrażenie szkicowości. Rzuca się to oczy gdy sięgniemy po późniejszą powieściową adaptację „Gniewu Khana” autorstwa Vondy N. McIntyre, która sprawnie przenosi i ubogaca powierzoną w jej ręce historię opowiedzianą w filmowym scenariuszu. Tymczasem Rodddenberry w swej książce stawia na przedstawienie interesujących go idei związanych z min. z seksualnością czy duchowością, które sprawiają nieco groteskowe wrażenie poprzez swoją dosłowność, gdzie jednak film był bardziej subtelny.

Na pochwałę zasługuje za to znaczne rozbudowanie motywacji bohaterów. Po postaciach widać, że od kiedy po raz ostatni je widzieliśmy upłynęło nieco czasu. Kirk, Spock i McCoy ruszyli w innych kierunkach, by teraz w trakcie misji w istocie ponownie się poznawać. Kirk jest już admirałem, nowym symbolem Gwiezdnej Floty, który jednak w głębi ducha chce wrócić za stery okręty. Spock szuka sposobu na całkowite wytłumienie swoich emocji, a McCoy jest zdezorientowany przez zmiany jakim ulegli jego przyjaciele.

Oszczędne tempo sprawia, że opowieść koncertuje się właśnie na postaciach służąc za łącznik pomiędzy serią z l. 60-tych a późniejszymi jej wcieleniami.

W ostateczności otrzymujemy nieco dziwną pozycję, wartą uwagi głównie ze względu na specyficzny wgląd jaki daje na poglądy Roddenbery’ego co do stworzonych przez niego postaci. Przyznam jednak, że np. zupełnie nie spodziewałem się oddzielnego przypisu (!) dotyczącego seksualności Kirka, z którego można wyczytać, że według dzisiejszych standardów to jakiś panseksualista (ale, który i tak woli kobiety, bo te dają mu najwięcej satysfakcji). Niesamowicie ciekawe w kontekście dalszych losów uniwersum okazuje się za to wprowadzenie do historii z rozbudowanym prologiem dziejącym się na Ziemi, miło zobaczyć po prostu pokojową przyszłość naszej planety.

Ogólnie powieść warto poznać, chociaż bardziej polecałbym ją fanom świata stworzonego przez Roddenberry’ego niż zwykłym odbiorcom literatury.

#sheckleyrecenzuje #ksiazki #recenzje #startrek
Sheckley2 - Gene Roddenberry (1921-1991) to jedna z najbardziej zasłużonych dla popul...

źródło: 81zNhNcLngL._SL1500_

Pobierz
  • 3