Wpis z mikrobloga

Znalezisko „Szefowa wie lepiej! (Familiada)” jest naprawdę życiowe. Wielu miałem takich przełożonych, którzy celowo kazali robić inaczej niż zalecałem, tylko po to, żeby pokazać kto tu jest ważniejszy

Spośród multum sytuacji przypomniała mi się szczególnie jedna, która wydarzyła się wiele lat temu.

Prezes w mojej firmie był starszej daty. Rządził firmą od lat 80’, kiedy jeszcze nie było komputerów, a tym bardziej Internetu. Nie lubił zmian. Wcześniej wszystko ludzie robili sami, bez komputerów, na kartkach, na kalkulatorze i było dobrze.
W firmie był główny księgowy, który był synem wiceprezes. Mimo iż miał ponad 30 lat był jednym z najmłodszych pracowników. Trochę ogarniał komputery. Ponieważ komputerów było w firmie już dużo to postanowili zatrudnić informatyka na etat - mnie. Miałem wtedy dwadzieścia-kilka lat.

To była moja pierwsza praca w większej firmie (zatrudniała prawie 80 osób). Firma była stara. Rodowód komunistyczny. Kadra była skostniała. Średnia wieku pracowników 50-60 lat. Naprawdę słabo ogarniali komputery. Dawałem z siebie wszystko, żeby ludziom pomagać, uczyć ich obsługi komputera i programów. Starałem się być miły i pomocny. Niektórzy to nadużywali, ale to inna historia.
Moim przełożonym stał się główny księgowy, ponieważ nikt inny w firmie nie ogarniał komputerów. Głównemu księgowemu przestałem się podobać, gdy zauważył już nikt się jego nie pyta o sprawy informatyczne. Duma została urażona. Często więc robił mi pod górkę. Podejmował irracjonalne decyzje i kazał wdrażać.

Ale on to jeszcze nic. Prezes mnie bardzo nie lubił. Nie umiał obsługiwać komputera i za każdym razem, gdy nie wiedział jak coś zrobić to obwiniał „nas” – informatyków. Wg niego komputer powinien robić to co on chce. On powinien tylko kliknąć, a komputer sam wszystko powinien zrobić. Dodatkowo denerwowało go to, że taki „gówniarz” jak ja wie więcej od niego.
Często jak coś źle kliknął, albo nie wiedział jak coś zrobić to wzywał mnie i wydzierał się na mnie. Gdy przestawał i próbowałem mu pokazać jak się robi to co chciał uzyskać to zabraniał dotykać swojego komputera i znów się wydzierał na mnie. Gdy mu mówiłem gdzie kliknąć (bez dotykania myszki i zbliżania się) to się wydzierał na mnie, bo on nie widzi tego o czym mówię. I tak potrafił mnie maltretować długo.

Ale do rzeczy.
Mieliśmy dysk sieciowy ustawiony jeszcze przez głównego księgowego. Tam były przechowywane skany dokumentów. To było w tamtym czasie rewolucyjne rozwiązanie. Każdy, bez chodzenia do Księgowości, czy innych działów mógł ze swojego komputera odnaleźć i podejrzeć skan dokumentu. Bez wertowania dziesiątek segregatorów.
Mieliśmy też system do obsługi firmy o nazwie Capital. Była tam obsługa księgowości, obiegu dokumentów, magazynów, projektów. Z poziomu tego programu można było otwierać skany dokumentów umieszczone na serwerze plików, poprzez zmapowany dysk sieciowy.

Rok od mojego zatrudnienia w naszej firmie doszło do pewnego incydentu.
Ktoś na serwerze plików niechcący machnął myszką i przeniósł jeden katalog do drugiego. Doprowadziło to do niepotrzebnej paniki, że "pliki zginęły".
Problem szybko rozwiązałem. Odnalazłem katalog i przeniosłem go z powrotem na swoje miejsce. Zajęło mi to ok 1 min.

Niestety ktoś powiedział o tym incydencie prezesowi. Prezes oczywiście się wkurzył.
Stwierdził, że nie może tak być i należy zabezpieczyć na serwerze nasze pliki.

Kazał mi oficjalnie, na piśmie, rozpisać 2 możliwe w naszych warunkach rozwiązania (koniecznie dwa). I tak zrobiłem

1. Pierwsze polegało na ograniczeniu praw dostępu dla pracowników. Mogliby wgrywać nowe pliki, ale nie mogliby ich przenosić, ani usuwać. Było to rozwiązanie darmowe, wbudowane w Windows, a czas wdrożenia to mniej niż 30 minut.
2. Opcja 2 była zasugerowana przez głównego księgowego. Była skomplikowana, kosztowna i trudna w zarządzaniu. Było to przeniesienie zeskanowanych plików PDF bezpośrednio do bazy danych (w postaci binarnej). Wymagało to zmian programistycznych w Capitalu. Każdy dokument w programie musiał zamiast ścieżki sieciowej mieć odwołanie do bazy danych. Wgrywanie nowych plików, albo podmiana plików istniejących w bazie danych wymagałaby dodatkowego zaprojektowania interfejsu w programie.
Przyrost bazy danych zwiększyłby się o min. 1 GB miesięcznie. Taką powiększającą się bazą danych trzeba zarządzać. Robienie kopii zapasowych pochłaniało by co raz więcej miejsca i czasu. Capital miał też bazy testowe. Byłyby one 100x większe, więc potrzebny byłby dodatkowy serwer na bazy testowe. Aktualizacja baz testowych też zajmowała by więcej (mojego) czasu z powodu wielkości kopii zapasowej itd.

Zalecałem "wdrożyć propozycję nr 1 do czasu ustalenia kosztów oraz ram czasowych rozbudowy programu oraz ewentualnej rozbudowy serwera"

Prezes chciał rozwiązania natychmiast, ale jednocześnie moje pismo wielokrotnie odrzucał, ponieważ nie było określonych ram czasowych rozwiązania nr 2 (programiści nie odpowiedzieli jeszcze ile czasu i ile pieniędzy będzie to nas kosztować). Znając już firmę od programu Capital, powiedziałem, że przygotowanie, przetestowanie i wprowadzenie ew. poprawek takiego rozwiązania wg. mnie zajęłoby w wersji optymistycznej ponad 1,5 miesiąca. 1,5 miesiąca oczywiście nie zadowalało prezesa.

Później prezes mnie spotkał na korytarzu i zaczął z grubej rury:
- Dlaczego mnie okłamałeś?
Ja nie wiedząc o co chodzi słuchałem dalej:
- Przygotowanie takiego rozwiązania zajmie tydzień, a nie półtorej miesiąca! Główny księgowy tak powiedział!
Okazało się, że prezes rozmawiał o tym z głównym księgowym. Główny księgowy powiedział, że programiści zrobią to do końca miesiąca. Termin oczywiście z dupy.
Tak czy inaczej kazał wdrożyć niekorzystne rozwiązanie nr 2.

Firma Athenasoft (twórca programu Catpial) ostatecznie wyceniła usługę na tyle ile wynosiła moja cała miesięczna pensja. Nie podała ram czasowych, których prezes tak bardzo chciał.
Jak czas pokazał (i co było dla mnie oczywiste) główny księgowy się mylił. Po 3 miesiącach oddali nam rozwiązanie i to pełne wad. Nie działało tak jak chcieliśmy.
Jedyne szczęście było takie, że prezes po tym czasie już dawno zapomniał o całej sprawie i mnie już nie maltretował

Mimo wyraźnego polecenia prezesa, bez jego wiedzy, i tak wdrożyłem rozwiązanie nr 1 i kazałem ponownie użytkownikom wrzucać pliki skanów na serwer plików.

Prawda jest taka, że mimo wielu moich upomnień to rozwiązanie nigdy nie zostało dopracowane i wdrożone. Firma programistyczna (Athenasoft) olewała moje interwencje w tej sprawie. Zrobili jakiś twór po swojemu i stwierdzili, że zadanie zostało wykonane.
Jak to wyglądało w praktyce? Użytkownicy robili skan dokumentu na swoim komputerze, a później dołączali go do programu Capital. Raz zapisywało pliki do bazy danych, a innym razem zapisywało tylko ścieżkę do lokalnego katalogu użytkownika na jego komputerze. Oczywiście po czymś takim inni użytkownicy zgłaszali się masowo, że "coś nie działa", bo oni nie mogą otworzyć zeskanowanego pliku. Musiałem co raz szukać w bazie danych, za pomocą SQL, wpisów zaczynających się od C:\ albo D:\, sprawdzać kto to dodał, a później kontaktować się z użytkownikiem, żeby jeszcze raz załączył skan. Zdarzało się, że użytkownik czasami już po upływie 1-2 dni nie umiał znaleźć tego skanu, albo go usunął. Musiał (niezadowolony) skanować dokument jeszcze raz.
Czasami program Capital walił błędami. Usunięcie skanu z bazy danych lub podmiana pliku było problemem. Niby był interfejs, który to umożliwiał, ale w praktyce w bazie danych i tak pozostawały stare skany, zajmując miejsce. Program nie zapisywał też plików do oddzielnej bazy danych, tak jak tego wymagałem w projekcie. Zapisywał do głównej. Rozmiar głównej bazy danych zaczął rosnąć szybciej niż wynikało to z szacunków (firma z każdym miesiącem generowała co raz więcej dokumentów). Nasz serwer z bazą danych był za mały na takie rzeczy. Trzeba by wymieniać serwer, co w warunkach żałowania pieniędzy przez Zarząd było sporym problemem.
Nie dało się też rozwiązania nr 2 trwale wyłączyć. Ustawienie dotyczące zapisywania plików do bazy danych znajdowało się... wyłącznie u użytkownika. Nie było dokumentacji, ale znalazłem sam, że to ustawienie było zapamiętywane w rejestrze Windows na każdym lokalnym komputerze. Wyłączenie u każdego użytkownika z osobna (mimo iż tak zrobiłem) nie miało sensu. Opcja ta była na wierzchu tuż pod przyciskiem "załącz plik". Użytkownicy klikali na oślep i co raz, w sposób nieświadomy, tą opcję zaznaczali.
Napisałem własny program, który wrzuciłem do autostartu każdego komputera w firmie. Mój program codziennie wyłączał w rejestrze użytkownika opcję załączania plików do bazy danych. To częściowo niwelowało problem, bo jeśli użytkownik znów zaznaczył załączanie do bazy danych to przynajmniej te pliki źle załączał tylko do końca dnia. Rano, po włączeniu komputera, było znów ok.

Po kilku latach skontaktował się ze mną informatyk z innej firmy, która również korzystała z programu Capital. Powiedział, że wydzwania do wszystkich firm o których wie, że korzystają z tego samego oprogramowania. Pytał się, jak rozwiązać różne problemy z Capitalem, w tym jak wyłączyć tą funkcjonalność załączania plików, bo on też ma przez nią problemy, a firma Athenasoft go olewa. Nie powiedziałem mu, że to przez naszą firmę ma "tę funkcjonalność".

Przez bezsensowny upór prezesa straciliśmy pieniądze i narobiliśmy sobie masę problemów. Ja straciłem ogromną ilość czasu. Okazało się, że przy okazji inne firmy też.
Ostatecznie i tak wdrożyłem rozwiązanie nr 1. Z czasem rozbudowałem je o robienie dwóch automatycznych kopii zapasowych plików w dwa różne miejsca. Rozwiązanie przetrwało prezesa, głównego księgowego, a nawet firmę, bo ta, po 7 latach ostatecznie zbankrutowała i przejął ją syndyk.

#zpamietnikainformatyka #pracbaza #informatyka #kiedystobylo
  • 1