Wpis z mikrobloga

✨️ Obserwuj #mirkoanonim
Pracuję na uczelni i w systemie do planowania urlopów wybieram sobie dni wolne. Dla wymiaru urlopu nie ma znaczenia czy zaznaczę do piątku, czy do niedzieli, bo zliczane są tylko dni od poniedziałku do piątku. W końcu sobota i niedziela w normalnej pracy jest wolna. Ale okres trwania urlopu wyświetla się taki jak wybrany (mogę wybrać niedzielę).

Powiedzmy że oficjalnie jestem na urlopie do piątku. Gdy jestem na urlopie to nie mogę wykonywać pracy. Ale muszę coś załatwić na uczelni (podpisać dokument, na którym będzie data podpisu). Czy mogę tam wtedy przyjść w sobotę i go podpisać? Czy "wracam" z urlopu i tak dopiero w poniedziałek, bo sobota i niedziela jest wolna?

Oprócz tego chciałbym zrozumieć jak od strony prawnej wygląda w mojej pracy rozdzielenie czasu wolnego i faktycznej pracy. Rocznie mam do przeprowadzenia w sumie 360 godzin, cały plan jest rozpisany na początku semestru i nigdy nie podlega zmianom bez zgody prowadzących. Z tym że na uczelni mam zajęcia z zaocznymi, więc czasami pracuję w soboty i niedziele. I ci zaoczni się wliczają w normalny czas pracy, nie ma innego traktowania zajęć stacjonarnych i niestacjonarnych. Załóżmy że odbębniłem te 2 dni zajęć i mam pusty plan do następnego tygodnia. Nie mam zajęć od środy do niedzieli (bo nie ma zaocznych w tym tygodniu). Od środy do piątku moją aktywność ograniczam do odpisywania na ewentualne maile. Ale czy ktoś może oczekiwać ode mnie odpisywania na maile w weekendy? Albo czy może wymagać obecności w weekend jeśli to nie są zajęcia?

Umowę o pracę mam na pełny etat w zadaniowym czasie pracy. W umowie jest wprost napisane, że czas pracy nie podlega ewidencjonowaniu. Pracownik o charakterze dydaktycznym, więc jestem rozliczany tylko z zajęć i nie robię badań naukowych. Dlatego też w praktyce moja praca to 1-2 dni zajęć w tygodniu i co drugi-trzeci weekend oraz wolne w każde ferie i przez całe wakacje. Ale np. nie wiem czy to w ogóle ma znaczenie czy mam formalnie wzięty urlop czy nie, jeśli chcę sobie gdzieś wyjechać, skoro i tak nie mam w danym czasie zajęć. Planów urlopowych osoby na stanowiskach kierowniczych z reguły nawet nie śledzą - jeśli chcą zorganizować np. jakieś pozaplanowe zebranie, to zawsze pytają "czy możesz wtedy być". Jeśli przyjdzie urlopowy autoresponder to sytuacja jest jasna i wiadomo że tej osoby nie będzie. Ale nawet jeśli ktoś nie jest na urlopie, to przyjęło się że nie narzuca się nigdy przychodzenia do pracy z dnia na dzień.

Organizacja pracy jest więc dość lajtowa. Czemu ten cały wywód? Głównie bo usłyszałem od kogoś poniższą opinię:
- jeśli jestem w zadaniowym czasie pracy, to pracodawca może mi wrzucać tyle dodatkowych zadań ile mu się widzi, dopóki nie odbębnię z zegarkiem w ręku 40 godzin pracy tygodniowo, a to że pracuję 2 dni w tygodniu to jest jego dobra wola, bo te 360 godzin zajęć w roku nie ma znaczenia. 360 godzin zajęć to jest ta część etatu którą przeznaczam na dydaktykę, a pozostały czas jest do dyspozycji pracodawcy.

Czy oznacza to że np. pracodawca mógłby kazać siedzieć mi w biurze od 8 do 16 przez 3 dni w tygodniu i nic nie robić przez cały czas gdy nie mam urlopu? Jeśli tak to czym w ogóle się różni normalny czas pracy od zadaniowego czasu pracy? Poza tym w umowie pracy mam przecież napisane wprost, że czas pracy nie podlega ewidencjonowaniu, to dlaczego miałbym spędzać wyznaczoną ilość godzin? Zawsze mogę powiedzieć że przygotowanie do zajęć i nabywanie wiedzy zajmuje mi pozostały czas, a do tego nie potrzebuję siedzieć przy biurku w robocie.

Trochę to zawiłe, ale za bardzo nie rozumiem jak działa prawo pracy na uczelni. Zastanawiam się na jak dużo mógłby sobie pozwolić np. jakiś złośliwy dziekan, gdyby taki się pojawił.

#kariera #pracbaza #praca #uczelnia #doktorat #etat #prawo #prawopracy



· Akcje: Odpowiedz anonimowo · Więcej szczegółów
· Zaakceptował: Nighthuntero
· Autor wpisu pozostał anonimowy dzięki Mirko Anonim

  • Odpowiedz