Wpis z mikrobloga

Kilka historii z okresu II WŚ, o których pewnie nikt nie słyszał. Część II. Pominąłem w tym materiale temat Żydów, zwłaszcza że ich obraz nie był zbyt pozytywny. Ale jak będzie zainteresowanie poruszę ich temat, tak jak i kontynuację (ze 2 krótsze części mogłyby jeszcze powstać- o np. nastawieniu zachodu, który uważał m.in. że Polski Rząd na siłę nie chce porozumienia z ZSRR, stąd ten "wyjazd szesnastu do Moskwy", a nie dlatego że byli na tyle naiwni, że "sami" udali się do Moskwy na rozmowy).

Wpis będzie trochę dłuższy (i trochę poważniejszy niż ostatni), mam nadzieję, że ktoś go przeczyta :) warto, bo mówi o mało poruszanych kwestiach.

Podzieliłem go na tematy (niech każdy wybierze ten interesujący dla siebie :) ):
1. Ekonomia
1.1. Manipulacje podatkowe, nadużycia, defraudacje pieniędzy, afery
1.2. Praca w Niemczech
1.3. Waluty, giełdy, zdobywanie majątków i lokowanie kapitału
1.4. Rolnictwo i kreatywne zaopatrywanie w żywność (i nie tylko) oraz "pozyskiwanie" zasobów ze źródeł Niemieckich
2. Miłość (związki, rola kobiet, jak zmieniły się priorytety przy wyborze partnera po wojnie i jaki był w tym udział ZSRR)
3. Polityka społeczna podziemia
3.1. Demoralizacja
3.2. Edukacja
4. Historia o Anglikach i ich ogarnianiu rzeczywistości

Źródło: Z. Stypułkowski, Zaproszenie do Moskwy

1. Ekonomia
1.1. Manipulacje podatkowe, nadużycia, defraudacje pieniędzy, afery
Najsmutniejszy był los licznych rodzin urzędniczych. Skazane na głodowe pensje swoich ojców nie miały tej werwy, jaką przejawiał człowiek prosty. Toteż gruźlica zbierała obfite żniwo w ich zwłaszcza szeregach. Przyjęło się płacić za każdą usługę w urzędzie obsadzonym Polakami cenę dodatkową. Nie były to łapówki w rozumieniu normalnego ustroju — to była tylko samo pomoc społeczna, niezbędna dla ratowania tych biednych ludzi przed śmiercią głodową. Ze wzruszeniem wspominam następujący fakt: W jednym z niemieckich urzędów podatkowych istniała sprawna poufna komórka mojej organizacji. Było zasadą, iż funkcjonariusze polscy dezorganizowali niemiecki system podatkowy, wymierzając płatnikom stawki fikcyjne, umarzając podatki zaległe, niszcząc dokumenty, a gdzie się dało stwierdzając fałszywie niemożność wyegzekwowania należności. Za to otrzymywali z kolei od zainteresowanych wysokie wynagrodzenie. Komórka naszej organizacji potrafiła przeprowadzić u siebie ścisłą kontrolę tych datków i co miesiąc regularnie wpłacała je na fundusz pracy podziemnej. Zarządziłem, aby część tej sumy rozdzielać równo między polskich pracowników tego urzędu dla podtrzymania ich własnej egzystencji.

Gdy maszyna niemiecka w trzecim czy czwartym roku wojny zaczęła się już rozprzęgać, otwierało się pole do olbrzymich nadużyć znakomicie potęgujących to rozprzężenie. Okupant nie mógł się obyć całkowicie bez polskiego pośrednika i dostawcy. Ten, nie mając żadnych skrupułów, czynił wszystko, aby zdobyć na Niemcach fortunę, oszukać ich, a potem zniknąć pod fałszywym nazwiskiem. Korzystał przy tym z niezwykłej ciężkości aparatu biurokratycznego, skomplikowanego podziału kompetencji, no i bardzo obniżonego „morale" funkcjonariuszy niemieckich.

Konieczność objęcia administracją całej niemal Europy wpłynęła na to, że urzędnik niemiecki nie był już na poziomie, jaki cechował go dawniej. Na dygnitarzy w Polsce wyrośli hitlerowcy, którzy przed wojną gdzieś w Magdeburgu czy Dreźnie golili klientom brody albo łatali spodnie. Wypełniali teraz misję dziejową szerzenia „wyższej kultury" w podbitym kraju, ale nie cofali się równocześnie przed maczaniem palców w ciemnych aferach finansowych — gdy w tym samym czasie ich bracia krwawili się na frontach.

Oto np. zarząd kolei niemieckich podpisał umowę na dostawę kilku wagonów blachy. Załadowano ją na jednej ze stacji warszawskich. Wydane zostało potwierdzenie załadowania. Na następnej stacji podmiejskiej wagony zostały wypróżnione, towar wracał potajemnie do Warszawy i stawał się po raz drugi i trzeci przedmiotem transakcji. W jaki sposób można było ukryć takie nadużycia? Frachty adresowane były, powiedzmy, do Krzywego Rogu, Taganrogu, czy Rostowa nad Donem, bo z przebiegu działań wojennych jasne było, iż Niemcy lada dzień tę pozycję utracą. W najgorszym razie można było zrzucić odpowiedzialność na za mieszanie wojenne, czy na akcję partyzantów. Sprzedawano tą drogą przy pomocy przekupnych urzędników mosty na Pilicy, które nigdy nie były rozebrane, złom, którego już dawno nie było, podkłady kolejowe z wyrąbanego przed tym lasu. Czasem historia taka się wydała — i wtedy paru ludzi traciło głowy, częściej jednak uchodziło wszystko bezkarnie; potrafiono na czas sprawę zatuszować. Wyrastali nowi bogacze, którzy kupowali domy, akcje, przede wszystkim zaś dewizy i złoto.

1.2. Praca w Niemczech
Ważnym czynnikiem w naszym życiu gospodarczym było wysysanie przez okupantów materiału ludzkiego na pracę do Niemiec. Wedle założenia miało to być przeprowadzane w drodze systematycznej rekrutacji wyselekcjonowanego materiału na wzór poboru wojskowego. [...]
W wojnie obecnej waga robotnika oddanego na usługi przemysłu zbrojeniowego co najmniej równa była żołnierzowi w linii. A okupant planował wydobycie z Polski wielu milionów pełnowartościowych robotników. Werbunek wprost nie dawał wyników. Przyczyniał się do tego patriotyzm robotnika polskiego, jego instynkt trwania na własnej ziemi, pracowało nad tym usilnie polskie państwo podziemne. Gdy w centrum Warszawy, na Nowym Święcie, nad niemieckim biurem propagandowym rozwieszono wielki transparent: „Jedźcie z nami do Niemiec", ktoś niezwykle zgrabny i odważny zdołał w nocy przemalować ten napis na: „Jedźcie sami do Niemiec". Przeróbka tych dwóch liter zrobiona była tak znakomicie, iż Niemcy zorientowali się dopiero po kilku dniach.

Gdy nie pomagały ani kuszenia ani groźby, okupant zastosował środki gwałtu masowego. Służyły do tego specjalnego typu obławy uliczne, tak zwane „na pracę", przeprowadzane głównie po miastach, w pociągach, kościołach i na drogach. [...]
Organizacje podziemne broniły swych rodaków. Przez swą tajną sieć wśród polskich urzędników Arbeitsamtów zdobywały niekiedy ścisłe daty zamierzonych łapanek. Czasem zdołały uchwycić tylko „klimat niespokojny". Wówczas dzwonki telefoniczne brzęczały nerwowo: „Niepogoda dzisiaj, nie wychodzić na ulicę". Rozbiegali się w najniebezpieczniejszym momencie łącznicy, a zwłaszcza łączniczki, aby ratować innych, odwoływać zebrania, ustalać późniejsze kontakty.
Najbliższe 24 godziny — to niesłychany wysiłek schwytanych, ich rodzin i całego społeczeństwa w kierunku uwolnienia ofiar. Przekupienie straży, ucieczka, dostarczenie na czas prawdziwych
lub fałszywych dokumentów, uzasadniających konieczność pozostawienia schwytanego przy jego dotychczasowej pracy, świadectwa zaraźliwej choroby, wreszcie odbijania transportów - oto cała gama inicjatyw, decyzji, wykonania, nadziei, próżnego często trudu, jaką grało życie polskie w owych chwilach.

1.3. Waluty, giełdy, zdobywanie majątków i lokowanie kapitału
Dolar był faktyczną obiegową walutą kraju. Złotówka służyła tylko w zakresie drobnego codziennego obrotu. Stopniowo powstawały tysiące punktów kupna i sprzedaży „sztywnej waluty". W każdym banku było po paru urzędników, którzy się tym tajnie zajmowali. Transakcje, dokonywane w korytarzach czy w klozetach, były na pewno większe od oficjalnych operacji całego banku. Sub-agentów można było znaleźć w mieszkaniach każdej ulicy, ba nawet na samych ulicach w ożywionych częściach miasta. „Złoto-kupuję, złoto, dolary“ — słyszało się niezmiennie. Niemcy próbowali chwytać tych przekupniów, zaskakując ich obławami. Częściej jednak — korzystali po kryjomu z ich pomocy,
aby zaopatrzyć swój skarb w niezbędne dla maszyny wojennej, a tak skąpe środki. Jakaż głęboka była w tym ironia losu, jakież pomieszanie zasad ekonomicznych!
Istniała też regularna tajna giełda. Co dzień koło 12-ej w południe, można się było dowiedzieć o kursie walut, który następnie ściśle się obserwowało. Kursy wahały się gwałtownie, ale miały swoje prawa i swą logikę. Wpływał na nie przebieg wydarzeń wojennych, stopień nasilenia rynku walutą, którą na swoich piersiach, w odpowiednio zabezpieczonych pasach przywozili skoczkowie spadochronowi — a wreszcie pora roku. W lecie na przykład kursy walut gwałtownie spadały, haussa zaczynała się znowu na jesieni.
Każdy niemal obywatel, chcąc jakoś utrzymać się na powierzchni życia, musiał nawiązać styczność z tym przedziwnym rynkiem finansowym. Gdybym zachował osiągniętą przez sprzedaż domu sumę w mieszkaniu, czy odniósł do banku, po paru zapewne miesiącach musiałbym już szukać kupca na następną nieruchomość. Nie miałem ich wiele — wobec czego stawała przede mną decyzja, jak zabezpieczyć swe środki materialne. Wprędce nauczyłem się tej sztuki. Gdy zbliżała się wiosna, kupiłem jakąś mniejszą nieruchomość, pozostawiając na przeżycie tylko część sumy Nieruchomość tę odsprzedałem w okresie lata, gdy stosunkowo najbardziej zyskała na cenie. Wtedy kupiłem dolary, po najniższym kursie. W okresie jesiennej haussy wymieniłem znowu walutę i po potrąceniu środków na dalsze przeżycie kupiłem inną nieruchomość. Tą drogą można było nie tylko zachować, bez codziennej pracy zarobkowej, substancję majątku, ale i pokrywać duże koszta, związane z podstawowymi wymogami bezpieczeństwa.

W tych nieprawdopodobnych warunkach starałem się jednak coś niecoś i zarobić. Oczywiście nie mogłem prowadzić kancelarii adwokackiej w normalnym pojęciu tego słowa. Ale zdarzało się, że uparty jakiś klient z dawnych, dobrych lat dotarł w podziemie i odnalazł mnie. Tematem konferencji były zazwyczaj zagadnienia podstawowego zadysponowania jego majątkiem. Czy kupić w danych warunkach dom? Czy wyzbyć się portfelu akcji w przemyśle? Jak zabezpieczyć nieraz poważne prawa majątkowe? Jak rozstrzygnąć w drodze polubownej spór spadkowy? Jak napisać testament, skoro się nie wie, kto żyje i kto żyć będzie? Za takie konferencje pobierałem bez skrupułów wysokie honoraria od klientów, którym w ciągu wojny portfele napęczniały.

Pewien skromny urzędnik akcyzy skarbowej w moim dawnym okręgu poselskim wykorzystał w pełni swoje doświadczenie, aby w ciągu lat wojny zrobić na Niemcach fortunę w handlu spirytusem.

Na tle takiego obrazu stosunków rozrastała się równocześnie nowa stosunkowo warstwa społeczna, mieszczaństwo polskie. Na miejsce zamkniętych w ghettach, a potem bestialsko przez Niemców wymordowanych Żydów ich gospodarczą pozycję z dnia na dzień przejmował polski robotnik, chłop i inteligent, przekształcając się w sklepikarza, pośrednika czy właściciela warsztatu rzemieślniczego. Przystępował do tego z wielką zaiste fantazją. W ciągu kilku lat powstały z niczego tysiące drobnych przedsiębiorstw z towarem, który trzeba było w dzień ukrywać przed okupantem, a na noc wynosić go w obawie przed rabunkiem. Przedsiębiorstwa te powstawały bez kredytu, wśród najróżniejszych trudności, spowodowanych przez restrykcje i braki terenu działań przyfrontowych. W doświadczenie bogaci byli tylko kupcy poznańscy, którzy — postradawszy wszystko — dochodzili szybko w nowych warunkach do znacznych majętności. Reszta zastępowała całkowity brak przygotowania intuicją, ryzykanctwem i ciężką pracą.

Ileż na przykład kobiet spośród inteligencji żyło i utrzymywało swe rodziny jedynie dzięki umiejętności gospodarczego wykorzystania tych małych paczek z kawą, migdałami, figami, które drogą przez Turcję czy Portugalię przychodziły od bliskich z Zachodu. Kuchnie wspaniałych ongiś mieszkań stawały się warsztatem pracy zarobkowej. Przepisy kulinarne naszych prababek, z pokolenia na pokolenie przekazywane gospodyniom domu, pomagały teraz do pieczenia najlepszych na świecie tortów, ciast i smakołyków. Rodziły się jak grzyby po deszczu maleńkie kawiarenki, w których można było się tymi produktami delektować przy czarnej kawie, podawanej wprawdzie niemal w naparstkach, ale przyrządzanej z takim kunsztem, o jakim nie ma się pojęcia w krajach bogatych, nietkniętych przez wojnę. Kawiarenki te były solą w oku Niemców. Służyły z reguły za punkty łączności świata podziemnego. Miałem i ja taką ulubioną kawiarenkę na ulicy Wspólnej — kofeina była mi potrzebna do podtrzymania organizmu. Wpadałem tam dziennie po kilkakroć, za każdym jednak razem stojąca za ladą właścicielka umówionym znakiem głowy dawała mi znać, czy przekroczenie progu nie będzie połączone z niebezpieczeństwem. Znała wszystkich swych klientów znakomicie.
Jestem świadom nie tylko wielkich wartości, jakie społeczeństwo polskie wykazało w walce gospodarczej o swe zachowanie się — ale zdaję sobie też dokładnie sprawę, ile kalek moralnych walka ta, prowadzona przy pomocy nadużyć, spekulacji, z całkowitym lekceważeniem jakiegokolwiek porządku prawnego, musiała w skutkach przynieść. Jednego żądam: aby na tej podstawie opinia Zachodu nie formułowała poglądu, że to, co się dzieje w Europie Wschodniej, nosi cechy strukturalne, że tam „zawsze tak było“ i tak być musi. To nieprawda. Niemcy ze swą „wyższością cywilizacyjną", Rosja ze swym barbarzyństwem dążą do przekształcenia narodów Europy Środkowo-Wschodniej w trzody niewolników. Niewolnik musi się bronić sposobami, które mu zostają do dyspozycji. Gdy nie staje oręża, walczy podstępem, rwie wszystkie więzy, które go krępują, nie licząc się z tym, że sam się przy tym rani. Niechaj inne narody pamiętają, że i one w wyniku obrony swej wolności i swoich celów politycznych posiadają wielu wojennych inwalidów. Leczy się ich, dokonywa zabiegów chirurgicznych, otacza troską i współczuciem. Nikt przecie nie twierdzi, że społeczeństwa te składają się z samych inwalidów, lub że kalectwo jest ich stanem organicznym. Chyba, że komuś na tym bardzo zależy — ale dla tych, którzy z inwalidztwa innych robią przedmiot szyderstwa i nieuczciwych spekulacji politycznych, mam pogardę.

1.4 Rolnictwo i kreatywne zaopatrywanie w żywność (i nie tylko) oraz "pozyskiwanie" zasobów ze źródeł Niemieckich
Antykwariaty, liczne sklepy komisowe powstawały jak grzyby po deszczu i służyły za organy pośredniczące między nieszczęściem ludzkim, które zmuszało do wyprzedawania się, a potrzebę ludzi, którzy zachowali na czarną godzinę trochę złota czy dolarów. Wieś nie dostarczała do miast swoich produktów masowo. Zbyt skąpe były jeszcze wówczas środki komunikacji, brakło doświadczenia w przystosowaniu się do nowej rzeczywistości. Za to rolnicy korzystali obficie z owoców swojej pracy : nie mogąc sprzedawać.produktów, spożywali je w skali wyższej niż kiedykolwiek. Okupant nie od razu narzucił system rekwizycji, kontyngentów, nie od razu próbował go realizować, nie ściągał jeszcze opłat i podatków. Życie, które żywioł polski począł sobie budować, można było nazwać systemem ekonomicznym narodu w niewoli, gdyby nie
to, że był on równocześnie systemem konsekwentnej walki z najeźdźcą i wspaniałym, świadomym wkładem do zmagań demokracji zachodnich z tryumfującym hitleryzmem. Był to więc system, który stwarzał możliwości przetrwania najbiedniejszych bezbronnych, a jednocześnie podcinał potęgę rządzących i uzbrojonych po zęby, a więc niszczył i sabotował.

Za swą produkcję rolnik otrzymywał wyznaczoną cenę niezmienioną bodaj do końca i całkowicie fikcyjną w zestawieniu z warunkami życia. Dość powiedzieć, że kiedy za metr żyta płacono rolnikowi około 20 złotych, cena worka mąki wahała się w wolnym obrocie w różnych okresach w granicach od 300 do 1000 złotych lub nawet wyżej. W późniejszych latach, dla zachęty, w zamian za część należności producent mógł wybierać w spółdzielni pewne towary, liczone wtedy także po cenie urzędowej. Były to jakieś podstawowe narzędzia rolnicze, żelazo, skóra, trochę tandety tekstylnej, a przede wszystkim wódka. Tę ostatnią przydzielano w olbrzymich ilościach. Niech się niewolnicy rozpiją!
Rolnik polski przyjął z tego systemu wszystko co było w nim użyteczne i ulepszało jego warsztat pracy. A więc bez większego oporu podporządkował się gospodarce planowej i stosownie do zarządzeń Niemców obsiewał póła tym, co mu zapewniało zbiór największy, względnie najbardziej wartościowy. Zmusił się do obfitego korzystania z nawozów sztucznych. Chętnie przyjmował selekcyjne ziarno do siewu, czy kartofle do sadzenia. Bacznie obserwował wyniki produkcji na powiększonych polach. Niespodziewanie dominująca w polskim charakterze cecha indywidualizmu — niekiedy cenna, zgubna jednak gdy chodziło o koordynowanie wysiłku zbiorowego, w szczególności w dziedzinie gospodarczej, została przełamana pod naciskiem wroga. Dało to niewątpliwie w efekcie duże podniesienie wydajności gospodarstw rolnych. Mam nadzieję, że będzie trwałym naszym dorobkiem w przyszłości.
Natomiast od razu i bez najmniejszego wahania zarówno ziemianin jak i drobny rolnik zaczęli sabotować wszystkie zarządzenia okupanta, zmierzające do odebrania im plonów. Dopóki nie utorowali sobie dróg do handlu pokątnego, zwiększyli — jak powiedziałem — znakomicie własną konsumpcję. Ale już od początku zakopywali worki żyta i pszenicy, wynajdywali dla nich najbardziej niedostępne kryjówki. Ziemianin czy drobny rolnik wprędce weszli w kontakt z właścicielami mniejszych młynów i gdzieś w nocy, w słotę, czy w godzinach, gdy w wyniku przyzwyczajeń żandarmów straż ich była rozluźniona, dostawał zboże do tajnego przemiału. Gdy to mu było trudne, nauczył się mleć na żarnach domowych, na domowych młynkach, dla których też miał już schowania. Posiadł sztukę fałszywego znaczenia bydła, nie rogacizny, wiedział, kiedy je wypędzić w odległe pola, do lasu, lub do sąsiednich wsi. Miał swój wywiad, czy tylko węch, który go ostrzegał zawczasu, kiedy do wsi przyjedzie żandarmeria po nowe rekwizycje czy na kontrolę. A już najlepiej administrował swoim wiernym towarzyszem pracy — koniem. Zawsze wiedział, kiedy koń ma być okulały, jak uczynić go niezdolnym do służby dla zwycięstwa Rzeszy.

#ciekawostkihistoryczne #historia #gruparatowaniapoziomu #ciekawostki #iiwojnaswiatowa #ekonomia
  • 11
  • Odpowiedz
  • 7
Ciąg dalszy:
Do rolnika dotarł szybko konsument miejski. Dotarł, bo musiał dotrzeć — inaczej umarłby z głodu. System kartek żywnościowych, tak znany w całej Europie i stosowany długie lata po wojnie, zawiódł na terenie General-Gouvernement całkowicie. Nie korzystali z niego nie tylko ci liczni, którzy żyli na fałszywych dokumentach, ale i ogół ludności. Trochę kartofli na jesieni, czasem parę metrów węgla, nieco czarnego pieczywa — ot było wszystko, co okupant rozdzielał między
  • Odpowiedz
  • 7
3.2. Edukacja
Stan oświaty w Polsce, w miarę jak od chwili najazdu wrogów upływały lata, groził samym podstawom naszego bytu. Co będzie, jeśli wraz z systematycznym niszczeniem naszej inteligencji nie zdołamy wychować nowych jej kadr? Co stanie się z naszą młodzieżą, jeśli kształciła się będzie tylko na nienawiści ludzkiej, na szalejącej spekulacji, żyjąc w ucieczce od pracy, planując tylko z dnia na dzień?

Samorzutnie zaczęły powstawać tajne komplety nauczania. Stopniowo ujęto je
  • Odpowiedz
  • 0
@To_ja_moze_pozamiatam: W internecie powinieneś bez problemu znaleźć tę książkę (powinna mieć 496 stron). Materiał brałem ze stron (mniej więcej) 140-200. W dalszej części opowiada on o aresztowaniu i procesie w Moskwie - polecam tę część. I część książki (tak do 100 strony) pominąłem, sporo tam jest o polityce.
  • Odpowiedz