Wpis z mikrobloga

289 323 + 502 + 277 + 216 + 288 + 231 = 290 837

Race Through Poland no. 5 - 1515km, 22000m przewyższenia
30. miejsce, czas 4 dni, 23 godziny 27 minut
Po zeszłorocznym DNFie podszedłem do tematu ze spokojniejszą głową, dokładnie planując trasę, bufety, noclegi, przebitki gruzowe maksymalnie niwelując ryzyko zgubienia się w obcym terenie bez jedzenia i dachu nad głową. Ponadto forma była lepsza niż w zeszłym roku, co poprawiło znacząco morale.

Dzień pierwszy: ruszamy spod PTTK Przysłop o 16:30 w sto osób, ale dość szybko rozpraszamy się po beskidzkich ściankach, którymi organizator wyprowadza nas z kraju przez Jaworzynkę. Zaraz potem nadchodzi pierwszy odcinek specjalny, kończący się podjazdem pod Łysą Horę w Czechach. Tempo od początku jest raczej ustawkowe, uczciwie gonimy się na zjazdach i podjazdach. Dopiero pod Łysą tempo się uspokaja, choć jest to raczej zasługa nachylenia i pierwszego zmęczenia. Na szczycie melduję się siedemnasty, zapada noc, piję kofolę i ubieram ciepłe ciuchy. Od tego momentu każdy już ma własną trasę, swój koncept jak się najoptymalniej przedostać w Karkonosze, gdzie zlokalizowany jest drugi punkt kontrolny. Moja trasa przebiega przez Ostravę, Baborów, Prudnik, Świdnicę i Sędzisław. Przez aglomerację Ostravy przelatuję super ścieżką rowerową wciśniętą między rzekę, a ogromne tereny przemysłowe. Noc jeszcze młoda, dobrym tempem wjeżdżam w Śląsk i zmierzam ku Opolszczyźnie. W Głubczycach miałem zaplanowany pierwszy postój, niestety stacja benzynowa była w remoncie, wobec czego pojechałem dalej, do Prudnika. Tam stacja była otwarta, ale jednocześnie nie można było wejść do środka i się ogrzać. Zamawiam zapiexa i herbatkę, w międzyczasie ubierając cieplejsze ciuchy, bo temperatura zdążyła sporo spaść. Za Nysą zaczyna dnieć, mnie nieco łamie zamułka, wlokę się 20km/h ogrzewany pierwszymi promieniami słońca. Takim trybem jadę aż do Ząbkowic, gdzie nieco odżywam, mając na horyzoncie Maczka w Świdnicy. Melduję się w nim po 8 i łapię godne śniadanie. W Świebodzicach jeszcze robię dotank do bidonów, by w zasadzie być gotowym do ataku na Karkonoską. Kilometry wzdłuż Bobru nieco się dłużą, mimo że okolica piękna (dużo pałacyków!). W Miłkowie jeszcze małe zakupy na przełamanie rutyny i ruszam na drugi odcinek specjalny. Podjazdy sporo się wloką, na szczęście udaje się znaleźć towarzyszy do wspólnego wypychania ścianek. Zaczynają się odzywać partie ciała, z którymi nigdy nie miałem problemów - pachwiny, achillesy, ukryte części łydek. Na szczycie Peca decyduję, że jadę na nocleg, bo nie chciałem ryzykować kontuzji podczas wypychu Modrego Sedla, na którym był drugi punkt kontrolny. Szybko znajduję spanko, zamawiam godny obiad, kąpiel, pranko i do spania.

Dzień drugi: jak na ultra trochę przegiąłem ze spaniem, bo zjadłszy śniadanie ruszyłem dopiero po 8. Na drugim punkcie kontrolnym czeka na mnie @wspodnicynamtb, która półtorej godziny później wbija mi drugą pieczątkę oraz sprzedaje buziaka :D Przez długie spanko straciłem 30 pozycji, ale byłem w pełni sił i mogłem gonić wszystkich, którzy zdecydowali się nie spać tyle lub w ogóle. Przede mną był teraz kolejny długi odcinek: tranzyt do Zvolenia w centralnej Słowacji. Wyjechawszy z gór teren wybitnie się nie wypłaszczył, ciężko było mi złapać tempo, a wybrane przeze mnie mało ruchliwe drogi były również marniej jakości. W Konicach ratuję się kebabem, bo bomba była już blisko. Tam spotykam nowo poznanego znajomego ze startu, jedziemy ponad dwie godziny razem, dzięki czemu morale się poprawiają, a kilometry jakoś lecą. Nocleg wybieram w Napajedlej, w pobliżu Lidla i stacji benzynowej. Ponownie prysznic, pranko i do spania.

Dzień trzeci: zaczynam od śniadania w Lidlu złożonego z czterego drożdżówek (#drozdzowkarze) i soku. Najedzony i wyspany jestem gotów ruszać na Słowację. Ułożony przeze mnie tranzyt wymagał nieco wypychu i krzakowania, ale dość sprawnie udaje mi się pokonać trudne odcinki. W Partisanskem przerwa na dotank i kebsa oraz przemyślenie strategii. Na wieczór prognozowany był ogromny deszcz w całej Słowacji. Postanowiłem nie kombinować i wybrać w Zvoleniu nocleg, wstępując wcześniej na pizzę i do sklepu na śniadanie, by o poranku móc od razu ruszyć. Tak też się dzieje, siedząc w pizzerii obserwuję oberwanie chmury, które nie oszczędziło nikogo, kto zdecydował się tego wieczoru zaatakować trzeci punkt kontrolny.

Dzień czwarty: pobudka o 4, start pół godziny później. Wg trackingu sporo osób zdecydowało się na podobny manewr. Drogi mokre, ale z nieba nie pada, także jestem zadowolony. Na (w miarę ;) świeżej nodze trzeci odcinek specjalny idzie bardzo przyjemnie, dobrze się leci po idealnych asfaltach w środku głębokiego lasu. Przed 10 melduję się na punkcie, gdzie pieczątki rozdaje @rdza. Chwila plotek, wydłubywania syfu z widelca i klocków, i lecę dalej. W Hrinovej bufet, drożdżówki wchodzą jak złoto. Dalej teren jest równie piękny: długie podjazdy i zjazdy, urozmaicone serpentynami, a w dolinach małe miejscowości lub wioski cygańskie. W Revucy kolejny postój, pizza i szacowanie kilometrażu, by wybrać nocleg. Decyduję się na nieco większy odcinek do pokonania, by następnego dnia ułatwić sobie życie na finiszu. Toteż przebijam się w kierunku Tatr Niskich i Wysokich, wjeżdżając na czwarty odcinek specjalny. Tatry zawsze na mnie robiły wrażenie, nie inaczej było tym razem. Jadąc drogą 66 czułem się jak w innym świecie, będąc otoczonym łąkami i ciężkimi górami. Przejazd przez dolinę już pod samymi Tatrami Wysokimi dłuży się mocno - widoków niestety nie ma, robi się ciemno, a tu jeszcze trzeba jakieś gówienka podjeżdżać. Ostatecznie przed 22 idę spać po Strbą, z zamiarem wstania o 4 i zmieszczenia się poniżej 5 dób.

Dzień piąty: zaczął się szybko, ponownie o 4 rano. Do czwartego punktu kontrolnego, położonego na Vielickim Plesie miałem tylko 40km, wobec czego liczyłem na szybki podjazd na miarę wypoczętych nogach. Całość idzie sprawnie, choć stromsze odcinki decyduję się wypychać, by nie spalić nóg za szybko - wszak miałem jeszcze 200 niepłaskich kilometrów do zrobienia w mniej niż 10 godzin. Na punkcie jestem o 6:30, szybkie plotki i pościg za kilkoma osobami, które minąłem jak zjeżdżały. Na głównej podtatrzańskiej drodze do Zdziaru sporo remontów i mijanek, miejscami marny asfalt. Na Łysej Polanie wreszcie wracam do Polski. Drogą Oswalda lecę do Zakopca, próbując zmniejszyć dystans do zawodników przede mną. Podjazd pod Salamandrę trudny, butuję go jednocześnie jedząc żelki. W Chochołowie ostatnia ucieczka na Słowację, by przejechać przez zaporę pod Namestovem. Widząc na trackingu, że za bardzo nikogo nie dogonię i mnie też nikt nie dojdzie, w Zakamennym decyduję się bufet. Podjazd na Glinkę jest płaski jak zwykle, a zjazd do Polski stromy i szybki również jak zwykle. Ostatnie 40km po pagórkach jadę trochę jak ranne zwierzę, tu butuję, tam postój, choć wszystko pod kontrolą, by zdążyć przed upływem pięciu dni. Na ostatnim podjeździe od Zameczka puszczam muzyczkę, by czas szybciej zleciał. Finalnie dojeżdżam zgodnie z planem, na mecie czeka na mnie Kofola, duuużo marakonu z mięsem i ciasto. Zaczynają się długie rozmowy o wyborze tras, doborze ekwipunku i historii z trasy, które każdy przeżył.

Udało się zrobić kawał dobrego dystansu w sensownym czasie. Z tej perspektywy widzę jak trudny jest to wyścig i jak nieoczywiste jest jak urwać dodatkowe godziny bez znaczącego obciążenia organizmu. Bardzo dobra impreza, za rok na pewno wystartuję.

#rowerowyrownik #szosa #ultramaraton #100km #200km #300km #400km #500km (nr 2)
Dewastators - 289 323 + 502 + 277 + 216 + 288 + 231 = 290 837

Race Through Poland no...

źródło: IMG_3759

Pobierz
  • 10