Wpis z mikrobloga

  • 11
2848 + 1 = 2849

Tytuł: Czarodziejska góra
Autor: Thomas Mann
Gatunek: literatura piękna
Ocena:
ISBN: 9788374954266
Tłumacz: Józef Kramsztyk, Władysław Jan Tatarkiewicz
Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 800
Forma książki: e-book
Czarodziejska Góra wybitną powieścią jest a Tomasz Mann wielkim pisarzem był.
Tyle że nie.
Miałam porzucić tę wybitną powieść przed połową drugiego tomu i ocenić jako przeciętną, 5/10, ale jako że spadł śnieg a ja się pochorowałam, to postanowiłam powrócić do sanatorium poza światem, gdzie weranduje się przy ujemnych temperaturach aby wyleczyć gruźlicę, a zatem: wymęczyłam, doczytałam do ostatniej kropki. Przed którą sam Tomasz Mann poinformował mnie: "nie była ani zajmująca, ani nudna, była opowieścią hermetyczną".

W zasadzie dla tej hermatycznej opowieści zaczęłam czytać to dzieło - trafiłam niegdyś na opinię, że napisana została wedle schematu inicjacji szamańskiej. Tak, Mann wielokrotnie łopatologicznie powoła się na takie misteria, wspomni o mistycznie symbolicznej liczbie siedem - jak siedem lat, które bohater spędził w sanatorium, na własne życzenie uciekając przed życiem w urojoną chorobę - lecz jest to ogólnie rzecz biorąc blaga. Przegadanie. Dorabianie ideologii do miernego tekstu, tak rozrosłego przez napuchnięcie zbędnymi słowy, że szkoda przyznawać się, że spędziliśmy tyle czasu - zmarnowaliśmy ten cenny czas, o którym narrator co rusz bełkotliwie się rozwodzi - na próżno i nie wypada uznać go za dzieło gorsze od wybitnego.
A czym ono jest, mądrze: to logorea. Słowotok. Wprost po ludzku: sraczka słowna. Pełna pseudointelektualnych dysput, które w przebłysku nadświadomości główny bohater sam określa jako nic nie warte, jałowe, wprost głupie.
Grafomania.
Pierwotnie ta dwutomowa powieść miała być opowiadaniem. To wiele nam mówi o wypełnieniu jej treścią.

Tom pierwszy przeczytałam w lutym. Wtedy uznałam, że klasyczna, staroświecka narracja Manna ma pewien urok; czyta się ją płynnie, sennie, gdyż w zasadzie niewiele się dzieje. Niewątpliwie ciekawe były opisy wdrażania się w sanatoryjne życie, do którego nic "z równin" czy też "nizin" nie dobiega i traci się poczucie czasu. Interesujące to również z historycznej perspektywy - jak dawniej leczono chorych. Tomasz Mann musiał być bardzo głodny podczas pisania, co wypada wnosić na podstawie szczegółowych opisów pięciu posiłków każdego dnia kuracji. Towarzystwo zgromadzone w górze, międzynarodowe, to w większości banda dekadenckich utracjuszy, bogatych oczywiście darmozjadów, których stać na luksusy pobytu w Berghofie, gdzie mogą sobie ploteczkować i romansować. Głównym bohaterem jest natomiast Hans Castorp, celowo uczyniony nijakim, bezbarwnym i mdłym jako typowe dziecko swojej klasy i epoki; nudny młodzieniec, który ma przejść inicjację i doznać objawienia. Nie obyło się bez wątku miłosnego czyli szczeniackich westchnień do skośnookiej Rosjanki Kławdii Chauchat, z którą Castorp nie zamieni ani słowa, lecz roił będzie sobie ich znajomość i wygadywał żenujące bzdury w rozmowach z innymi mężczyznami. Adekwatne, nowoczesne słowo: krindż.
Na końcu tomu - w końcu! - zakochany młodzian odzywa się do swej bogdanki. I cóż to? Dialog po francusku na kilka stron. Przetłumaczony w przypisie na kilka stron. Tak, to ostatecznie zniechęciło mnie do czytania drugiego tomu i postawiło kropkę nad i przy zbędnym pompowaniu objętości książki. Jak nie pisarz, to tłumacz mógł pomyśleć i cały dialog przetłumaczyć z zaznaczeniem, ze odbywał się po francusku. Nietrudna to rzecz.

No więc tom drugi - zaczęłam we wrześniu. Wszyscy miłośnicy tej grafomanii przekonywali mnie, że jest wspaniały z uwagi na intelektualne starcia Settembriniego i Naphty. Ten pierwszy pojawił się już w tomie pierwszym, niesamowicie irytując swym pustosłowiem, bufonadą i ciągotami wychowawczymi. Włoch demokrata, rewolucjonista, liberał, mason; grubo ciosany, karykaturalny charakter. Kimże mógł być zatem jego antagonista? Kreaturą równie płaską i groteskową. Naptha - żydowski przechrzta z Wołynia, jezuita, komunista, terrorysta. Dawno nie czytałam tak jałowych, lecz oczywiście dla "intelektualizmu" wypełnionych trudnymi terminami i nazwiskami, rozmów, sprowadzających się do zestawienia opinii skrajnie kontrastowych, ach by z tej heglowskiej tezy i antytezy w duchowej drodze Hans Castorp mógł poczynić syntezę.
Po drugim pojedynku pseudointeligenckiego bełkotu przerwałam czytanie i miałam doń nie wracać, uznawszy, że zabrałam się za to wybitne dzieło w złym okresie życia. Pomyślałam, że na etapie liceum, kiedy sama podobnie jak Castorp byłam na etapie poszukiwań i formowania intelektualnego - ta książka mogłaby mi się spodobać.
Ale, jak wspomniałam, zachorowałam i dokończyłam.
I okazało się, że można stworzyć postać jeszcze bardziej irytującą niż karykaturalne przeciwieństwa. Oto Mynheer Peeperkorn, wielki alkoholik, który zdania skończyć nie umie, a jego pourywane wypowiedzi zajmują całe strony. Uznany przez Castorpa za wybitną osobistość, bo tak! I uwierzmy na słowo, drodzy państwo. Wielka osobowość, bo to kochanek ukochanej, co prowadzi nas do wywodów iście mizoginistycznych oraz nawet przegrywowo-blackpillowych, a Castorp postanawia stać się simpem, czy jakkolwiek odpowiednio to nazwać. Jest jeszcze tragicznie zakochany w powieściowej skośnookiej famme fatale Wehsal, któremu ulewa się raz potężny monolog pełen wyrzutów, dlaczego ona nie chce mu dać, przecież on ją kocha - jej ducha i jej ciało - a ona nim gardzi, a mogłaby mu dać, bo by jej nic nie ubyło.
Według niektórych interpretacji Wehsal to w tej grafomanii alter ego Manna. No nie polubiliśmy się, panie Mann.
No więc co tu jeszcze? Opisy układania pasjansa i zbierania znaczków. Opisy dociekań nad liczbą pi. Opisy ulubionych utworów muzycznych Hansa Castorpa - czyli streszczanie fabuły paru oper, bo do tej pory za mało stron jeszcze zapełniono.

Nie, nawet w liceum uznałabym to wybitne dzieło za kompletne zmarnotrawienie czasu. Mogłam zamiast tego arcydzieła lyteratury światowej przeczytać co najmniej kilka znacznie ciekawszych pozycji, które przynajmniej trochę poszerzyłyby moje horyzonty. Albo dały sporo rozrywki.
Z całego serca odradzam.
Może powinnam teraz wrócić do "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta.

#bookmeter #ksiazki #czytajzwykopem #grafomania #literaturapieknabookmeter
ksanthippe - 2848 + 1 = 2849

Tytuł: Czarodziejska góra
Autor: Thomas Mann
Gatunek: l...

źródło: comment_16717928889dTykxtg9FlcfC3ZMXOGnu.jpg

Pobierz
  • 12
  • Odpowiedz
@ksanthippe: Dla mnie więcej niż 1 ale wynudziłem się setnie (a niestety nie mam w zwyczaju odkładać książek w połowie), zwłaszcza czytając wywody Settembriniego i Naphty (przyznaję, że czasem przerzucałem kartki tylko przelatując tekst...).

Nie wiedziałem, że to miało być opowiadanie! Sądzę, że w takiej formie byłoby o wiele bardziej lekkostrawne.
  • Odpowiedz
@baal80: no obiektywnie dałabym 3-4/10, ale zdenerwowałam się( ͡° ͜ʖ ͡°) jest to kolejna książka, przy której właśnie obiecałam sobie jednak porzucać lektury, jakie nie sprawiają mi przyjemności, ale to zadziała tylko przez jakiś czas... literacki masochizm.
  • Odpowiedz
Czytałem dawno temu. Pamiętam, że pierwszy tom faktycznie mnie zmęczył, ale w pewnym momencie czytałem godzinami. Myślę, że rozumiem tę opinię, ale z drugiej strony, taką powieść trzeba oceniać przez pryzmat czasów w których została wydana. Czy te sanatorium na górze nie miało symboliki właśnie chorej, impotentnej Europy? Dobre pytanie zatem, co można dzisiaj z takiej powieści wynieść
  • Odpowiedz
@ksanthippe: mimo że mi "Czarodziejska góra" bardzo się podobała, to bynajmniej nie będę Cię przekonywał o jej walorach. Dobrzewiem, że książka, która nie przypadnie do gustu potrafi solidnie zmęczyć (jak mnie "Don Kichot"). Ale do jednego muszę się przyczepić. :P

I cóż to? Dialog po francusku na kilka stron. Przetłumaczony w przypisie na kilka stron. Tak, to ostatecznie zniechęciło mnie do czytania drugiego tomu i postawiło kropkę nad i przy zbędnym
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@JablkaChampion: tak, są takie interpretacje, szczególnie pod koniec powieści mocno się narzucają, powiedziałbym że zbyt topornie wyłożone, bez subtelności (podobnie jak droga dojrzewania Castorpa). Dla mnie to jest doskonały przykład powieści, która źle się starzeje - jak wiele obyczajowych.
@informatyk: Twoja recenzja była impulsem do doczytania do końca xD z tym dialogiem po francusku chodzi mi o to, że już na etapie przed tłumaczeniem jest to zabieg bez sensu -
  • Odpowiedz
Może powinnam teraz wrócić do "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta.


@ksanthippe: jeżeli to nie sarkazm - pewności niestety mieć nie mogę po Twojej recenzji Czarodziejskiej góry ;) - to powrotu dokonaj z tłumaczeniem Krystyny Rodowskiej. Ciekawy wywiad z panią Krystyną, na zachętę.
  • Odpowiedz
@ksanthippe: Niesamowite jest, jak bardzo zestarzała się ta powieść. Szczególnie uderza to, jeśli weźmie się pod uwagę, że "Czarodziejska góra" jest z 1924 r., a choćby w 1922 r. ukazały się nadal niesamowicie świeże teksty takiej jak "Ulisses" czy "Pokój Jakuba", a w 1925 r. Kafka skończył pisać "Proces".
  • Odpowiedz