Wpis z mikrobloga

TLDR: Spowiedź alkoholiczki

Te ostatnie dyskusje o alkoholizmie wśród kobiet, skłoniły mnie do refleksji nad własnym uzależnieniem od alkoholu.
Tak naprawdę tylko mój terapeuta i chłopak wiedzą jak daleko to uzależnienie zaszło. Będzie długo.

Jak się zaczęło?
Nie pochodzę z patologicznej rodziny. Mama bardzo wykształcona, zawsze wysokie stanowiska, tata wykształcenie zawodowe, ale dobrze płatna praca. Obydwaj dziadkowie byli alkoholikami. Mama była wobec mnie bardzo wymagająca, za 4 w szkole była kara. W grę wchodziły tylko 5 i 6. W mojej rodzinie rządziła mama, a tata się "dostosowywał".To czego moi rodzice i prawie nikt (oprócz terapeuty i mojego chłopaka) nie wie, jest to, że jako dziecko (8-10 lat) byłam molestowana seksualnie przez bliskiego członka rodziny.

Kiedy byłam nastolatką, tata wyjechał za granicę, rok później dołączyłam do niego ja. Nie znając języka. Łatwo nie było. Mój brak znajomości języka na początku plus wrodzona nieśmiałość i niska samoocena sprawiły, że byłam kompletnie odizolowana od rówieśników w nowej szkole. Wszystkie przerwy spędzałam sama, a po lekcjach szłam prosto do domu. Byłam wtedy w gimnazjum. Po roku sytuacja się trochę poprawiła, kiedy dołączyła do nas moja o 2 lata starsza siostra. Mama została w Polsce. Brak znajomych sprawił, że skupiłam się na nauce. Pomimo, że na początku słabo mówiłam w nowym języku, zostałam jedną z najlepszych uczennic w szkole. Kontakt z rówieśnikami poza szkołą miałam właściwie tylko kiedy przyjeżdżałam na wakacje do Polski, i chodziłam na imprezy z dawnymi znajomymi. Pierwsze piwo wypiłam w wieku 17 lat.

Po ukończeniu liceum, poszłam na studia i tam moja sytuacja towarzyska się nie zmieniła. Alkohol piłam wyłącznie w wakacje, kiedy jeźdźiłam na wakacje do Polski, reszta roku to abstynencja 100%.
Po ukończeniu studiów, moja mama zostawiła pracę w Polsce i postanowiła dołączyć do rodziny. Ja się wyprowadziłam od rodziców i poszłam do pierwszej pracy. Nie będę mówić konkretnie jaka, ale praca stresująca w międzynarodowej firmie (nie korpo).

Odnalazłam się w niej bardzo dobrze na początku, szefostwo było bardzo zadowolone, a to sprawiło, że zyskałam dużo pewności siebie. Pracowało ze mną sporo młodych ludzi, z którymi złapałam kontakt. I wtedy się zaczęło moje imprezowanie. Najpierw w weekendy, potem się zaczęły afterworki ze znajomymi z pracy. Im bardziej szefowa nam się dawała we znaki (a dawała się często, była nawet oskarżona o mobbing), tym te afterworki były częstsze. Był okres, kiedy szliśmy na afterwork codziennie po pracy. Do tego 1-2 w tygodniu szliśmy na business lunch, na którym każde z nas wypijało minimum 0,5 butelki wina. Potem zaczęły się imprezy w ciągu tygodnia i przychodzenie na kacu do pracy. Tak minęły mi tam 4 lata, po których dostałam lepszą ofertę pracy i odeszłam. Byłam już wtedy uzależniona od alkoholu, do tego stopnia, że piłam już sama 1 lub czasami 2 butelki wina dziennie. Często też piłam "na odwagę" przed ważnymi spotkaniami.

Na alkohol wydawałam dużo, bardzo dużo. Do tego stopnia, że zaczęłam się zadłużać.

Miałam też objawy depresji (pogłębionej lub wywołanej alkoholem, do dzisiaj się zastanawiam co byłu przyczyną/skutkiem czego) i problemy z bezsennością. Brałam tabletki na sen. Pewnego dnia, miałam już dosyć takiego życia, ale zamiast podjąć decyzję o przestaniu picia alkoholu podjęłam decyzję, że przestanę żyć. Oczywiście, byłam wtedy pijana. Przygotowałam sobie stosik tabletek nasennych i butelkę wina na popicie. Wyłączyłam telefon i siedziałam sobie, piłam wino i rozmyślałam,czy powinnam napisać list pożegnalny, czy nie. Wtedy usłyszałam, że ktoś przekręca zamek w drzwiach. To moja siostra, martwiąc się brakiem kontaktu ze mną (wiedziała już wtedy o moich problemach z alkoholem), postanowiła sprawdzić, czy wszystko u mnie ok. Kiedy zobaczyła tabletki i butelki wina, zabrała mnie na pogotowie, gdzie spędziłam noc na oddziale psychiatrii (bez wątpienia, najgorsza noc w moim życiu). Lekarka chciała, żebym tam została kilka dni, ale powiedziałam, że chcę wrócić do domu.

Dostałam zwolnienie lekarskie na kilka tygodni, i pojechałam z siostrą do domu rodziców, gdzie pierwsza reakcja mojej mamy to było, że co teraz moją pracą (mama była bardzo dumna z mojej pracy i się wszędzie tym chwaliła). Z pracy mnie zwolniono, nie do końca legalnie (byłam wtedy na zwolnieniu lekarskim), ale nie miałam wtedy ani siły, ani chęci, żeby chodzić po sądach. Zaczęłam chodzić na spotkania AA (które okazały się nie dla mnie) oraz na terapię do psychologa (która trochę pomogła, chociaż chyba żaden psycholog nie pomoże jeśli człowiek nie wyjawi mu całej prawdy, a ja do wielu rzeczy się nie przyznałam). Brałam też tabletki antydepresyjne.

I tak nie piłam...przez kilka tygodni..

Potem zaczęłam pić znowu, ukrywając się. Wychodziłam na "rower", a tak naprawdę po drodzę kupowałam piwo. Piłam wprawdzie mniej, niż wcześniej, ponieważ nie chciałam, żeby moi rodzice, z którymi zamieszkałam, się zorientowali. Oni zaczęli coś podejrzewać i za każdym razem jak wracałam do domu to musiałam dmuchać w alkomat, ale i na to miałam sposób.

Tak mijały miesiące, ja popijałam, a udawałam, że tego nie robie, a oni albo nie wiedzieli, albo udawali, że nie wiedzieli.

W końcu się wydało, byłam nieuważna i mama znalazła paragon po piwie w mojej torebce. Zrobiła się afera, rodzice powiedzieli, że jak jeszcze raz mnie złapią to mnie wyrzucą z domu (mówili tak kilka razy). Więc poszłam do lekarza i dowiedziałam się o tabletkach, które zastępują wszywkę. Zaczęłam je brać (a raczej rodzice dawali mi je codziennie), po miesiącu zaczęłam nową pracę. Nie piłam wtedy przez 1,5 roku.

W pracy szło mi świetnie, dostałam dużą podwyżkę, zarabiałam dużo, spłaciłam wszystkie długi. Mieszkałam z rodzicami, ale płaciłam za swoją część rachunków. Poznałam też chłopaka. Los sprawił, że jego matka była alkoholiczką i zmarła na marskość wątroby. Dlatego on nie pił i ja na początku naszej znajomości też nie. Powiedziałam mu, że nie piję ponieważ w przeszłości piłam za dużo, ale nie przyznałam się do tego jak bardzo za dużo.

Po jakimś czasie, rodzice zaczęli mi coraz bardziej ufać i już nie dawali mi tabletek, tylko brałam je przy nich. I to był błąd...Ponieważ zaczęłam je podmieniać, znalazłam w aptece tabletki z melatoniną bodajże, które były bardzo podobne. I je brałam, zamiast tych co powinnam. I wtedy, wiedząc że nie będzie efektów ubocznych mojego picia, powoli wróciłam do picia.

Na początku od czasu do czasu, a potem coraz częściej, chociaż nie codziennie. Tak znowu mijały miesiące, a ja sobie popijałam, głównie wino i piwo. Potem przyszła pandemia, wprowadzili pierwsze obostrzenia i mój chłopak zaproponował, żebym się wprowadziła do niego "na czas pandemii" (mieszkam u niego do dzisiaj ( ͡° ͜ʖ ͡°)). Zamieszkaliśmy razem, ja pracowałam zdalnie, on też. Zakupami zajmowałam się ja, co sprawiało, że jak mnie naszła potrzeba to sobie mogłam kupić co chciałam.

Bez kontroli rodziców oraz mojego nic nie podejrzewającego chłopaka, popłynęłam. Przez pandemię, nie mogłam po kryjomu wychodzić na wino, a picie wina po kryjomu w domu nie jest takie proste, więc przerzuciłam się na mocniejsze trunki. Głównie gin, który na początku mieszałam z tonikiem, a potem to już piłam normalnie jak wódkę. Wprawdzie jeszcze się hamowałam, bo nie chciałam, żeby mój chłopak się zorientował, ale były dni, w których nie pamiętałam co robiliśmy poprzedniego wieczoru. Po kilku miesiącach wróciłam do biura. Na początku popijałam głównie w przerwie na lunch (jadłam w restauracjach i zawsze zamawiałam butelkę wina do obiadu) i po pracy. Moja efektywność i produktywność w pracy bardzo ucierpiała, do tego stopnia, że klienci zaczęli się skarżyć szefowi. Mój szef był dość specyficzny, krzyczał na wszystkich, był prawomocnie skazany za mobbing, ale dla mnie był zawsze bardzo miły, byłam jego ulubienicą, pewnie dlatego, że w moim okresie "świetności" (kiedy nie piłam) dawałam z siebie 150% w tej pracy. (według mojego psychologa to dlatego, że mam skłonność do uzależnień i jedno uzależnienie zastępuję drugim, w tym przypadku pracą). Ale wszytko ma swoje granice, szef coraz bardziej się mnie wypytywał, czy wszystko ok i dlaczego mam coraz gorsze wyniki. Ja wtedy winę zwalałam na "sprawy osobiste". Te pogadanki szefa zamiast mi uświadomiśc, iż jest coraz gorzej i że już przestaję być tym słynnym "wysoko funkcjonyjącym" alkoholikiem, to sprawiły, że piłam coraz więcej.

Zawalałam coraz więcej, wyłączałam telefon, żeby nikt nie dzwonił do mnie z pretensjami i piłam, bo jak piłam to przestawałam się tym wszystkim przejmować. I wtedy przyszło apogeum mojego picia, a wyglądało to tak:

Wstawałam, żeby się wyszykować do pracy. W trakcie szykowania się do pracy, piłam zazwyczaj wódkę, tak żeby do pracy już przyjść lekko "zadowolona". W pracy w torebce miałam zawszę butelkę (gin lub wódka) i nie mówię tu o małpkach, tylko o normalnej butelce. Co 1,5 h wychodziłam do toalety, gdzie sobie popijałam, a jak sie butelka kończyła to pod byle pretekstem wychodziłam do sklepu gdzie kupowałam butelkę wina, ginu lub wódki. W tym najgorszym okresie, butelkę białego wina wypijałam duszkiem w toalecie w pracy, a potem jak gdyby nigdy nic siadałam do biurka i "pracowałam". Oczywiście praca w takim stanie polegała głównie na przęglądaniu głupot w internecie. W przerwie obiadowej, jak dawniej, zamawiałam butelkę wina do obiadu (już nie musiałam zamawiać, kelner sam przynosił), potem przed powrotem do pracy po przerwie, zazwyczaj kupowałam butelkę wina, na wszelki wypadek, żeby zawsze mieć coś pod ręką, tą butelkę popijałam w toalecie. Czasami przed ważnym spotkaniem, żeby się "nie stresować" wypijałam też tą butelkę duszkiem. Powrót do domu zazwyczaj wiązał się z zatrzymaniem na wino i kupnem zapasu alkoholu na wieczór+noc. Wracałam do domu (późno bo tak koło 20.30-21.00) i szłam brać prysznic. W łazience popijając wino lub inny alkohol. Potem kolacja + serial z chłopakiem. Potem szliśmy spać. Ale ja zazwyczaj spałam 2-3 h, potem zaczynały się koszmary, bezsenność i omamy nocne (zapewne schodził wtedy ze mnie alkohol). Więc wstawałam i szłam do salonu, gdzie oglądałam tv, a jak czułam, że alkohol ze mnie schodzi to sięgałam po mój zapas. I tak można powiedzieć, że zawsze chodziłam pijana, bo w nocy nie spałam tylko też popijałam. Alkohol jak wiemy jest silnym depresantem, więc przy tym wszystkim pogłębiały się moje myśli samobójcze i depresja.

Powiecie, że jak to możliwe, że nikt się nie zorientował. Przytyłam 20 kg (mało jadłam, ale alkohol, który spożywałam zawierał mnóstwo kalorii). Orientowali się, że coś jest ze mną nie tak, ale nie domyślali się, że to alkohol. Tolerancję miałam wysoką, więc nie chodziłam chwiejąc się, pomimo ogromu wypijanego dziennie alkoholu. Pandemia też sprzyjała ukrywaniu alkoholizmu, bo wtedy to, że było od kogoś czuć alkohol nie było czymś dziwnym, ze względu na wszędzie obecne środki do dezynfekcji. Z rodziną właściwie zerwałam kontakt, wiedziałam, że oni by się zorientowali szybciej niż mój chłopak. Rodzina myślała, że to przez mojego chłopaka się z nimi prawie nie kontaktuję. Z chłopakiem się częściej kłóciłam, mówił mi, że wracam z pracy jak zombie, ale myślał, że to przez stres i nadmiar pracy. W końcu stwierdziłam, że tak dalej nie mogę, powiedziałąm chłopakowi, że "przez stres w pracy" mam nawrót depresji i myśli samobójczych i poszłam do lekarza po zwolnienie, które dostałam na 2 tygodnie. W pierwszy tydzień, siedziałam w domu sama, kiedy chłopak był w pracy i...piłam. Szef w drugi dzień zwolnienia zadzwonił wkurzony, grożąc mi, mówiąc, że mam natychmiast wrócić itp. Potem zadzwonił do mnie adwokat firmy, też mówiąc, że mam wrócić itp. Ale ja byłam wtedy pijana i mi było wszystko jedno. Potem popełniłam "błąd", który prawdopodobnie uratował mi życie.
Zamówiłam obiad w restauracji + 2 butelki wida uberem na koncie, które powiązane było z emailem mojej mamy. I tak moi rodzice się dowiedzieli, że znowu piję. Zadzwonili do mnie i zapytali wprost czy znowu piję, najpierw się wypierałam, potem przyznałam i im powiedziałam, że tak, że piję (ale nie powiedziałam jak dużo). Potem z pracy wrócił mój chłopak i mu powiedziałam. Mój chłopak odbył też długą rozmowę z moimi rodzicami. Myślałam, że biorąc pod uwagę moje kłamstwa i jego historię rodzinną, to koniec naszego związku, ale powiedział mi, że dopóki będę walczyć to on będzie przy mnie. I tak zaczął się detoks, pierwsze dni były trudne: drgawki, bezsenność, pocenie się, podirytowanie. Wróciłam do wizyt u psychologa i brania antydepresantów. Mój chłopak zaczął mi dawać te tabletki "na niepicie". Biorę je codziennie. Opowiedziałam mu wszystkie moje "sztuczki", którymi oszukiwałam rodziców, żeby dalej pić.

Wiem, że na tagu podejście do wszywek i temu podobnych jest dość kontrowersyjne. Mi osobiście pozwoliły zdać sobie sprawę, że nie potrzebuję alkoholu do wykonywania prostych czynności jak np. pójście do banku, czy prezentacja w pracy (wcześniej zawsze musiał być kieliszek "na odwagę".

Nie piję od maja 2021. Z tamtej poprzedniej pracy mnie zwolniono (nie dziwię się). Przez kilka miesięcy nie pracowałam, tylko pobierałam zasiłek (dzięki czemu mój chłopak mnie nie musiał utrzymywać, co było dla mnie ważne) i zostałam "gospodynią domową", dzień zjamowałam sprząteniem, chodzeniem na siłownie, robieniem zakupów, itp. Wzięłam się też za drobne naprawy, malowanie, itp w domu. Po kliku miesiącach, stwierdziłam, że czas wrócić na dawną ścieżkę zawodową. I zaczęłam nową pracę. Zmieniło się moje podejście, nie tylko do alkoholu, ale też do pracy, rodziny (szczególnie relacje z moją narcystyczną mamą uległy zmianie po terapii, lepiej potrafię wyznaczać pewne granice, więcej z nią rozmawiam ale jak równy z równym), niepowodzeń, stresu, itp. Z chłopakiem układa mi się bardzo dobrze. Nigdy nie miałam takiego 100% wsparcia, jakie dostałam od niego. On jeden oprócz mojego terapeuty wie o mnie wszystko, łącznie z molestowaniem seksualnym.

Nie wiem jaki morał z tej mojej historii i czy wogóle jest jakiś morał, oprócz tego, że alkohol to trucizna, która potrafi zabrać człowiekowi wszytko. Ja miałam szczęście, pomimo mojej głupoty, miałam i mam w swoim życiu ludzi, którzy się nie poddali, nawet jak ja chciałam to zrobić. Patrzę z optymizmem w przyszłość i moje nowe życie bez alkoholu.
#alkoholizm #alkohol #logikarozowychpaskow
  • 104
"Najlepszy" koncept to: kobieca torebką + możliwość chodzenia z nią do toalety. To daje niesamowite możliwości xD
Żaden zwykły facet korpo-ludek alkoholik nie ma takiego komfortu xD
@criticalkush90: Na szczęscię do innych narkotyków mnie nigdy nie ciągnęło. Marihuany spróbowałam raz, a innych narkotyków nifgdy. Przy mojej skłonności do uzależnień, to dobrze. Jak za pierwszym razem przestałam pić, to zaczęłam kupować dużo ubrań, potem przerzuciłam się na pracę. Pracowałam w weekendy i po godzinach, chociaż tak naprawde nikt tego ode mnie nie wymagał. Ogólnie mam skłonność do obsesyjnych zachowań, ale dzisiaj już zdaję sobie sprawę i to kontroluję. Mój
@rtone: Może powinnam była dodać, że nie jestem drobną kobietą. Mam 180 cm wzrostu i do tego wtedy miałam nadwagę, więc te ilości alkoholu inaczej na mnie wpływały niż na "przeciętną" kobietę. Pandemia i środki do dezynfekcji byłī wtedy moją wymówką, Nie wiem jak w Polsce, ale tu gdzie jestem były duże obostrzenia i właściwie na każdym kroku trzeba było się dezynfekować. Jeśli chodzi o pot, to tak jak pisałam, po
@purpleuk: Mi przepisali trazodonę i escilatopram. Pierwsze dni, były trudne, ale już te ostatnie momenty mojego picia też były. Rano miałam codziennie wymioty żółcią, do tego bardzo szybkie bicie serca i drżenie rąk za każdym razem jak poziom alkoholu zaczynał schodzić.
@Potterhead88 dzięki, wiem że to o czym piszesz jest możliwe, ale wciąż ciężko w to uwierzyć.

Mam dodatkowe pytanie - piszesz że nie wyznała wszystkiego psychologowi, chodzi o terapeutę? Czemu, jakiej sfery dotyczą te rzeczy?
@dodo_: Oj tak. Jedyny dyskomfort był przy odkładaniu torebki i jej podnoszeniu, trzeba było uważać, żeby tam butelka nie stuknęła, bo wtedy mogłyby być dziwne spojrzenia. W okresie największego picia to już mi chyba tak wszystko było jedno, że jak przychodziłam z butelką to ją chowałam pod płaszczem i od razu szłam do toalety. Zazwyczaj kupowałam wino, które miało odkręcaną nakrętkę, ale nie wszędzie takie było. Więc, zaczęłam nosić ze sobą..korkociąg.
@rtone: Tak, chodzi o terapeutę, tutaj mówię o tym pierwszym. Nie powiedziałam o molestowaniu i o tym ile naprawdę piłam. Zwyczajnie mi było głupio. Pewnie dlatego zdiagnozował mnie, że nie jestem alkoholiczką, tylko że "mam zaburzenie w konsumpcji alkoholu" czy jakoś tak.
@ziuaxa: Jak wypiłam to byłam odważniejsza, bardziej wygadana. Zawsze byłam osobą pogodną na zewnątrz i wesołą, ale nieśmiałą. Alkohol dodawał mi śmiałości. Nigdy mi się nie włączał agresor, jedyne co to czasami mi się włączało takie podirytowanie i potrafiłam mojego chłopaka męczyć pretensjami w kółko o to samo, aż dochodziłio do kłótni. Miałam okres, w którym postanowiłam spróbować przestać pić w pierwszej pracy, to wtedy znajomi w pracy pytali mnie, czy
@Potterhead88 ostatnie pytanie - nie uważasz że obecna relacja z niebieskim jest niezdrowa? Sytuacja w której on wydziela ci tabletki, kontroluje, stał się częściowo odpowiedzialny za to że nie pijesz.
@Potterhead88: wymioty żółcią tylko raz przerabiałem, na tydzień przed detoksem. Poniedziałek rano, chciałem się napić trochę wody i 2 min poźniej żołądek opróżniony. Byly jeszcze 4 podejścia w tym dniu i wszystkie spalone... poddałem się i tak oto nie piłem przez 72h; w tym czasie oczywiście nie spałem - drgawki, poty, dziwne sny, etc. Potem się poddałem, kupiłem wino i lekko sączyłem około 1.5-2 dziennie aż do detoksu. Po 3 dawkach