Wpis z mikrobloga

Ostatnio nie było wpisów. Mam jakiś dołek/chwilowy kryzys. W połączeniu z natłokiem zajęć powoduje brak weny.
Dziś odmiana, ten wpis sponsoruje moja żona. Może bardziej zainteresuje Mirabelki, może wszystkich. Zawsze to dodatkowy punkt widzenia.
Ale uprzedzam, nawet jeśli sie wam bardziej spodoba od moich, to i tak nie przestanę pisać ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zdecydowanie #francjadasielubic, a nawet pokochać. Spojler: bez znajomości francuskiego ciężko o miłość. Dopiero po 8 latach na wybrzeżu mogę szczerze powiedzieć, że to moje miejsce. Ale zanim tak się stało…

Początki

Zakochana, i przestraszona zarazem, wylądowałam w małym francuskim miasteczku położonym nad oceanem. Urokliwe budyneczki, nadmorski klimat, chrupiące bagietki i pyszne wino.

Stop! Sprawdźcie sami na filmie


Sielanka, co? Generalnie się zgadzam. Z jednym małym wyjątkiem - problem języka przez długi czas był dla mnie nie do przeskoczenia. Przyjechałam z zerową znajomością francuskiego, przekonana, że na początek poratuję się językiem angielskim. I czekało mnie wielkie rozczarowanie, gdy się okazało, że po angielsku to tylko liczyć niektórzy potrafią. Obudziłam się z ręką w nocniku. Co prawda zaczęłam uczyć się francuskiego, ale powiedzmy, że szło mi mniej więcej tak:

https://www.youtube.com/watch?v=AkBXhYv6dYE

To spowodowało, że na długi czas zgubiłam wiarę w Attitude is everything. Moje poczucie zajebistości ratowało to, że mieszkam nad morzem (ubóstwiam to!) i że mam pracę zdalną. Jednak, jak to bywa w najlepszych historiach, czas na pierwszy kryzys i wyzwanie życia.

O matko, będę matką!

...jednak zanim to nastąpiło, to straciłam pracę. Dość kiepska perspektywa. Bez znajomości języka byłam bez szans na zatrudnienie na miejscu. W skrócie, nie był to dla mnie najbardziej łaskawy czas, jeżeli chodzi o aspekt zawodowy. W zamian przekonałam się, jaka w facetach jest moc, a konkretnie w tym moim. Szybko podsumujmy - mamy ciążę, kobitkę, która nie komunikuje się po francusku i mnóstwo badań/ wizyt u lekarza. Spojler: nie ma szans na rozmowę po angielsku. Załamka? Nic z tych rzeczy. Tu do akcji wkracza dzielny niemąż (wtedy jeszcze niemąż), który obsadził się w roli tłumacza. Gdzie tu heroizm? Wystarczy powiedzieć, że P. przeszedł przyspieszony kurs położnictwa. Można też stwierdzić, że nie mieliśmy już przed sobą tajemnic. To się dopiero nazywa testowanie związku ;)

Potem, czyli po urodzeniu malucha, przyszła radość. I nowe problemy. Jestem zdecydowanie osobnikiem stadnym, potrzebuję kontaktu z ludźmi, spotykania się z nimi. Wybierając Francję, poniekąd musiałam z tego zrezygnować. Nie oszukujemy się - rozmowy video to tandetna namiastka spotkania. Jak to mówią, nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Tylko tyle i aż tyle. Często pomagało, a to najważniejsze. Z perspektywy czasu inaczej na to patrzę, staram się pamiętać te weselsze chwile, choć tych ciężkich było tak dużo. Spokojnie, nie zamierzam narzekać. Dostałam porządną lekcję, ale dobrze ją odrobiłam.

Lekkość bytu?

Zdecydowanie nie. Do całej sterty trudności trzeba dodać jeszcze jednego malucha na pokładzie. Podsumowując: roczny maluch na pokładzie, drugi jeszcze w dwupaku, chaotyczna nauka języka, niemąż w ciągłych rozjazdach i 2 koty do opieki, z czego jeden z nich to kociak. Ogólnie wesoło. W tamtym czasie dogłębnie zapoznałam się z tematem zmęczenia. Odmieniłam go w każdym przypadku. A przy okazji nauczyłam się odróżniać sprawy ważne od błahych, przekonałam się, kogo mogę nazywać swoim przyjacielem, a kto po prostu był, gdy było łatwo i przyjemnie. Tak, każda zmiana to krok ku lepszemu, choć bywa to bolesne.

Wszystko mija

Nie zliczę ile razy miałam wrażenie, że dzieci nigdy nie dorosną; że już zawsze będą takie nieporadne, a dom będzie przypominał graciarnię. W słabszych chwilach zdecydowanie byłam mistrzynią wizji katastroficznych. Na szczęście nic nie trwa wiecznie, a czas pędzi nie oglądając się za siebie. Tak też było w moim przypadku. Dzieci podrosły i poszły do żłobka/przedszkola, a ja zyskałam przestrzeń dla swoich potrzeb/rozwoju/snu!/wpisz cokolwiek, co można zrobić samemu. Normalnie bajka. Nie potrzebowałam dużo czasu, żeby zrobić swój nowy plan dnia. Kobieta-rakieta to mało powiedziane. Wtedy też się przekonałam, że szczęśliwa kobitka, to szczęśliwy dom. Cudowna zmiana perspektywy. O to tyle czasu walczyłam! I wiele mini marzeń się spełniło!

Było warto?

Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Zawsze są dwie perspektywy. Chyba już zawsze będzie mi brakować:

-bliskości rodziny i przyjaciół
-spontanicznych spotkań
-poczucia całkowitej przynależności
-pierogów, pączków, ogórków kiszonych i twarogu
-ulubionych kawiarni
-szaleństwa zakupowego w Empiku
-komfortu w załatwieniu spraw w ojczystym języku
-błądzenia po warszawskim Żoliborzu i Bielanach
-częstego chodzenia do teatru
-odwiedzania ulubionych pubów
-wyjazdów do Krakowa na cały dzień
-i cholera wie, ilu jeszcze rzeczy

Z drugiej strony wiele zyskałam:

-niesamowite miejsce do życia - ocean + brak smogu
-większą samoświadomość i odkrycie tajemniczych mocy
-prawdziwych przyjaciół (inni po prostu odpadli w trakcie)
-ogarnięcie na wielu płaszczyznach
-umiejętność cieszenia się z małych rzeczy i doceniania przyjaźni
-nowe, ciekawe znajomości (nadal nie kumam francuskich żartów)
-darmowy kurs francuskiego
-przeżyłam przygodę z wieloma zwrotami akcji

Najprościej mówiąc - było warto. Ok, zmieniłabym tylko jedną rzecz - wsześniej skupiłabym się na nauce francuskiego. Tylko tyle, więc chyba postawiłam na właściwe miejsce.

#francja #emigracja #emigrujzwykopem
PiotrFr - Ostatnio nie było wpisów. Mam jakiś dołek/chwilowy kryzys. W połączeniu z n...
  • 37