Wpis z mikrobloga

#pilkanozna #transfery

Ciekawy fragment artykułu o Kownackim.

- A jeśli cię nie puszczą? - spytał głośno Piotr Koźmiński.
Dawid Kownacki wyprostował się za stołem i zerknął na pracownika Sampdorii, który udawał, że zamiata podłogę
- Jeśli mnie nie puszczą, to będę się tu musiał do lata przemęczyć. Tak, przemęczyć. Bo pobyt w Sampdorii już dawno przestał być przyjemnością. Ale wciąż mam nadzieję, że uda mi się wyrwać z Genui - powiedział wolno napastnik, nie odrywając wzroku od odwróconego plecami Włocha.
Piotr Koźmiński niemal niezauważalnie skinął głową i po chwili ciężkiego milczenia, podziękował za wywiad i wyłączył dyktafon. Gdy zebrał już ze stołu swoje dziennikarskie fanty, w teatralnym geście pacnął się w czoło, jakby coś sobie przypomniał i z czarnej skórzanej torby wyciągnął owinięty w papier bochenek chleba z ulubionej piekarni Dawida Kownackiego z rodzinnego Gorzowa. Powtórnie podziękował za rozmowę i energicznym krokiem skierował się do wyjścia, nie zaszczycając podsł#!$%@?ącego pracownika klubu nawet spojrzeniem.

Dawid Kownacki dłuższą chwilę stał z bochenkiem chleba pod pachą i obserwował znikającego na korytarzu dziennikarza, po czym nerwowo poprawił suwak klubowego dresu i udał się do swojej celi.
Skryty przed wścibskimi oczami genueńskich szpiegów Polak wbił głodne gry palce w pszenny prostopadłościan i uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy natrafił na ciasny zwinięty rulon. Ostrożnie go wyciągnął, otrzepując z okruchów, rozwinął dwoma rękami i przeczytał kilka eleganckich zdań skreślonych pewną ręką Piotra Koźmińskiego. Wszystko szło zgodnie z planem.

Znalezienie drogi ucieczki nie było proste, ale napastnik miał wiele tygodni na zrobienie podkopu pod ławką rezerwowych - z początku wiercił w ziemi butem, udając, że denerwuje się przebiegiem meczu, ale z czasem potrzebował łopaty i sportowej torby, którą maskował tunel i w której wynosił wydobytą ziemię.

Była późna noc, gdy wysmarowany błotem Dawid Kownacki wynurzył się z kanału na zewnątrz ośrodka szkoleniowego Sampdorii. Przygięty do ziemi jak tropiący Winnetou, którego oglądał w niedzielne popołudnia na TCM, pobiegł na skraj lasu, gdzie czekał na niego Piotr Koźmiński. Dziennikarz w ciemnej kurtce z postawionym kołnierzem i wojskowych butach opierał się o motocykl, a obok bułany koń nerwowo strzygł nozdrzami.
Na krótką chwilę padli sobie w ramiona, mocno, po męsku i równie szybko się rozdzielili. Dawid Kownacki z ogromną wprawą wskoczył na grzbiet konia, poprawił wodze w ręce i obrócił wierzchowca na północ. Miał osiem godzin zanim ktoś w klubie zauważy zniknięcie piątego napastnika. Spojrzał na ciemne, bezgwiezdne niebo i uśmiechnął się zwycięsko.
Fortuna mu sprzyjała.

źródło