Wpis z mikrobloga

760 231 - 520 = 759 711

Katowice - Tczew
Zawsze chciałem wsiąść na rower w Katowicach i dojechać nad morze na wschód słońca.
Byłem blisko, ale niestety nie udało się do końca. Ale po kolei.
Wyruszam  w sobotę o 2 w nocy. Kieruję się znaną mi z poprzednich wyjazdów  trasą do Częstochowy, gdzie wita mnie świt i najniższa temperatura wycieczki - zaledwie 2 stopnie. Banany wystawione na pęd powietrza robią się twarde ;)
Dalej kieruję się na Ładzice, gdzie zaliczam pierwszą nową gminę do #zaliczgmine (w sumie 40 nowych). Następnie odwiedzam najbogatszą gminę w Polsce - Kleszczów (ładne ścieżki rowerowe) i po ominięciu terenu kopalni robię pierwszy większy postój, w macu w Bełchatowie.
Po chwili odpoczynku obieram kurs na Włocławek. Wjeżdżam w brzydką aglomerację łódzką, skąd chcę uciec jak naszybciej. Tym sposobem trafiam na DK91, która okazuje się całkiem przyjazna do jazdy - bardzo szerokie pobocze i niewielki ruch  (większość leci autostradą A1).
Dzień się powoli kończy, więc postanawiam nie kombinować i trzymam się tej drogi praktycznie do końca, bo próby wjechania na boczne alternatywne drogi kończą się trzaskaniem po dziurach, co po ciemku nie byłoby już wcale wskazane. Ucinam trochę trasy odbijając na Grudziądz.
Za Włocławkiem, na około 320 km trasy łapie mnie spory kryzys. Robi się ciemno i zaczyna się robić zimno. Perspektywa jazdy jeszcze co najmniej 250 km w tych warunkach dobija mnie. Dodatkowo zaczyna boleć mnie prawe kolano (bardziej jakby ściegno przy nim) i nie odpuszcza do samego końca. Tempo wyraźnie słabnie. To lewa noga musi grać pierwsze skrzypce.
Około 21 obliczam sobie, że aby zdążyć na mój pociąg pozostaje mi 7 godzin na 150 km jazdy. Na liczniku już prawie 400, ale próbuję podjąć tę walkę.
Temperatura leci cały czas w dół. Ubieram wszystko co mam, ale nawet krótkie postoje mnie wychładzają. Często myślę by odpuścić. Ciepły pociąg i sen to moje  marzenie.
Około 1 w nocy wpadam na stację BP niedaleko miejscowości Nowe, z zamiarem walnięcia szybkiej coli na pobudzenie. Okazuje się, że jest tam cały bufet obiadowy. Nie mogę się powstrzymać by nie kupić gorącej pomidorowej z makaronem. Siadam i już wiem, że z morza nici - nie zdążę. Pomidorowa wygrała :) Dobieram jeszcze flaczki i pieczywo.
Od teraz obieram za cel Tczew. Jest 30 km bliżej, oraz mój pociąg jest tam pół godziny później. Po dłuższym odpoczynku ruszam. Noga boli jeszcze bardziej. Ostatnie 60 km to prawie same górki. Jadąc z Górnego Śląska, największe góry mam nad morzem ;)
Przed wschodem słońca robi się jeszcze zimniej. Prawie zasypiam na kierownicy. Siadam na jakiejś  ławce i próbuję zdrzemnąć się chociaż kilka minut. Udaje się może kilka sekund, bo przeraźliwy chłód który przeszywa moje mokre plecy szybko zrywa mnie na nogi i jadę dalej.
Na dworcu jestem niecałe pół godziny przed odjazdem. Wszystkie sklepy w pobliżu zamknięte, więc na podróż biorę 2 snickersy z automatu.

Podsumowując - nie udało się dotrzeć nad sam Bałtyk, jednak satysfakcja z dystansu i tak ogromna. Pobiłem swoją życiówkę solo o 110 km.
Myślałem, że będzie trochę łatwiej. Nad morze jest przecież "z górki" i płasko.
Okazało się, że nie było to takim atutem. Długie płaskie proste były bardzo monotonne. Wiało głównie z boku, ze wschodu. Na sporych odcinkach bardziej od przodu. W nocy wiatr osłabł, jednak zmienił kierunek na bardziej północny i delikatnie, ale skutecznie gnębił. Generalnie można było poczekać na lepsze warunki i przede wszystkim cieplejsze noce z taką trasą :)
Decyzja o odbiciu na Tczew była dobra, bo teraz wiem, że bym nie dał rady zdążyć do Gdańska.

Tak sobie myślałem w pociągu, że chyba za bardzo się wciągnąłem w te długie trasy i odszedłem od mojej ulubionej turystyki. Zaliczyłem te gminy, ale co z tego, skoro gówno widziałem. Bo albo ciemno, albo szkoda czasu na zwiedzenie okolicy. Ostatni brevet też mi pokazał, że szkoda zdrowia na ściganie się i sięganie w skrajności swoich możliwości (mocna końcówka do mety). Fajnie było spróbować, ale trzeba się oszczędzać ;)
Czas  wrócić do bardziej turystycznej formy pedałowania.
Z drugiej strony fajne doświadczenie obserwować wachod słońca 2 razy w trakcie jednej wycieczki. Ale następnym razem ten drugi będzie już może nad Bałtykiem ;)

Tym samym zamykam kwiecień z również rekordowym miesięcznym wynikiem 2214 km.

 Endo i wiecej zdjęć:
https://www.endomondo.com/users/6488624/workouts/715827234

Strava:
https://www.strava.com/activities/561547851

#100km #200km #300km #400km #500km #byczysnarowerze #rower

#rowerowyrownik
byczys - 760 231 - 520 = 759 711

Katowice - Tczew
Zawsze chciałem wsiąść na rower w...

źródło: comment_VKMk39hyzFg50WOKwIKJyvqJbE69e5K7.jpg

Pobierz
  • 42
@byczys: No DK11 w nocy trochę adrenaliny dostarcza. :D Ale do samego Kołobrzega dojedziesz, z czego pierwsze ponad 300km czyli do Poznania jest na prawdę fajne, momentami metrowe asfaltowe pobocza.
@Jarython: na 91 było podobnie, bardzo szerokie pobocze. Tiry sporadycznie. Ale ja nie lubię takich dróg i dlatego pierwsze prawie 300 km jechałem w miarę bocznymi.