Wpis z mikrobloga

"Sytuacja zbliża się do krytycznej". Putin idzie na Charków

Głównym problemem Ukrainy jest dziś brak nowych żołnierzy. Rosja nie ma takich kłopotów.

"Zająć Charków i stopniowo wygaszać wojnę". Tak rosyjskie emigracyjne medium Meduza opisywało niedawno plany Putina. Na razie Rosjanie zrobili małe, choć istotne postępy w regionie charkowskim. W ciągu kilku dni zajęli ponad 100 km kw. ukraińskiego terytorium. Na znacznie lepiej bronionym wschodzie Ukrainy potrzebowali kilku miesięcy, aby osiągnąć podobne rezultaty.

"Nie było pierwszej linii obrony. Widzieliśmy to. Rosjanie po prostu weszli. Nie było żadnych pól minowych" – oburzał się Denys Jarosławski, dowódca jednostki zwiadowczej. Ukraińscy żołnierze byli w szoku, jak szybko wróg się posuwa.

Rosja używa tu swojej znanej taktyki, aby posuwać się naprzód – równając wszystko z ziemią. Miasteczko Wołczańsk zostało poddane nieustannemu ostrzałowi – pocisk artyleryjski co minutę, do tego bomby szybujące o dużej sile rażenia (mogą ważyć do 1500 kg i są jednymi z najbardziej niszczycielskich narzędzi używanych przez Rosję w tej wojnie). Wszyscy uciekli z miasteczka, zostali jedynie najstarsi i inwalidzi. – Jeśli pocisk trafi w dom, w którym zostali ludzie, ulice będą pełne martwych ciał – mówiła jedna z uciekinierek z miasta.

W ośrodku pomocy w Charkowie sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę. Wcześniej panował spokój, a kilka godzin później zabrakło miejsca dla potrzebujących. Część uciekinierów koczowała na trawnikach.

Zabić miasto

Charków jest na razie w miarę bezpieczny. Ale znajduje się zaledwie ok. 30 km od granicy. I jeśli Rosjanie posuną się jeszcze trochę, drugie co do wielkości miasto Ukrainy, liczące ponad milion mieszkańców, znajdzie się w zasięgu rosyjskiej artylerii. Charków już tego doświadczył w pierwszej fazie wojny, na początku 2022 r. Gdy Rosjanie doszli do granic miasta, jego mieszkańcy przez miesiące przeżywali ostrzał artyleryjski. Zginęły wtedy setki osób, a wyjechało z miasta ponad 300 tys. Dziś niektórzy zastanawiają się, czy znowu nie uciec. – Wysłałem żonę i synka za granicę w bezpieczne miejsce w 2022 r., kiedy rozpoczęła się inwazja – opowiada Maksym Tomko z Charkowa. – Wrócili po tym, jak Rosjanie zostali wyparci z miasta. Ale w zeszłym tygodniu wysłałem ich ponownie, tym razem na Łotwę. Miałem dość leżenia z żoną i małym synkiem w nocy, słuchania eksplozji, myślenia: "Lepiej, żebyśmy wszyscy zginęli razem" – dodaje. Iryna Wojczuk wyjechała do Europy pod koniec marca, gdy w Charków zaczęły uderzać bomby szybujące: – Byłam szczęśliwa, pomimo niebezpieczeństw, ale to się zmieniło, kiedy pocisk wylądował 100 metrów od mojego mieszkania.

Rosja zintensyfikowała bombardowania Charkowa w grudniu. Pod koniec marca użyto pierwszej bomby szybującej. Już wtedy źródła wojskowe w Kijowie sugerowały, że Rosja postanowiła uczynić miasto niezdatnym do zamieszkania przez ludność cywilną. Wśród mieszkańców narasta strach, że nawet jeśli Rosjanie nie będą w stanie zdobyć miasta, zmienią je w "drugie Aleppo". Z punktu widzenia Putina byłby to logiczny krok: zapewne liczy na to, że widok przerażonych cywilów uciekających z miasta i stopniowa przemiana Charkowa w ruinę skutecznie obniżą morale Ukraińców i ich zachodnich sojuszników.

W przeciwieństwie do Kijowa w Charkowie nie ma systemów rakietowych Patriot do obrony przeciwlotniczej. A bliskość rosyjskiej granicy sprawia, że rakiety i drony spadają bardzo szybko – jest znacznie mniej czasu, by ostrzec ludność cywilną, niż w innych miejscach w Ukrainie. Większość rakiet i dronów przedostaje się przez obronę powietrzną miasta, która odnosi tylko sporadyczne sukcesy. – Kiedyś drony Shahed leciały naprzeciwko nas w linii prostej na wysokości mniejszej niż kilometr, teraz latają na wysokości prawie dwóch kilometrów. Bez odpowiedniej obrony przeciwlotniczej coraz trudniej je trafić – tłumaczy podpułkownik Aleksandr Kozłow, dowódca brygady przeciwlotniczej.

Przerwy w dostawach prądu i wody oraz powtarzające się ostrzeżenia o nalotach stały się codziennością. Pod koniec marca ponad 20 pocisków rakietowych zostało wystrzelonych w kierunku miasta, co spowodowało całkowity brak prądu przez kilka dni, zakłóciło dostawy wody i ciepła, zatrzymało metro, a nawet wyłączyło syreny przeciwlotnicze. W zeszłym miesiącu centralna wieża telewizyjna została zburzona przez pocisk manewrujący. Wszyscy w tym mieście są zmęczeni wojną. I niepewni tego, co przyniesie przyszłość.

Do tego dochodzi rosyjska kampania dezinformacyjna, która ma zastraszyć mieszkańców. Rosyjskie kanały Telegramu już w lutym twierdziły, że ukraińscy urzędnicy uciekają z miasta. Władimir Sołowjow, naczelny telewizyjny propagandysta Kremla, ogłosił, że rosyjskie wojska powinny zniszczyć miasto "dzielnica po dzielnicy", i zachęcał do wyznaczenia 48-godzinnego terminu na jego opuszczenie przez ludność cywilną. Rozpoczęto również kampanię dezinformacyjną wymierzoną w zespoły saperów – aby ich zastraszyć, Rosjanie rozgłaszają, że drony Shahed i rakiety zostały wyposażone w mechanizmy z opóźnieniem czasowym, które zabiją każdego, kto będzie chciał je rozbroić.

Na krawędzi

– Z każdą godziną sytuacja zbliża się do krytycznej – oświadczył z bunkra w Charkowie gen. Kyryło Budanow, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego. Wszyscy wiedzieli, że atak w rejonie Charkowa jest bardzo prawdopodobny. Zarówno ukraiński, jak i zachodni wywiad miały informacje, że Rosja wzmacnia siły po drugiej stronie granicy. Ukraińska armia próbowała przerzucić w rejon Charkowa oddziały z innych odcinków frontu. Problem polega na tym, że nie ma kogo przerzucać. – Wszyscy są tutaj lub w Donbasie. Niestety, nie mamy żadnych rezerw – tłumaczył Budanow.

Zdobycie Charkowa prawdopodobnie nie jest celem rosyjskiej ofensywy rozpoczętej w zeszły weekend. Zajęcie tej metropolii byłoby wielkim zwycięstwem dla Kremla. Ale jest też trudniejsze niż wszystko, co Rosji udało się do tej pory osiągnąć w tej wojnie. Ukraińskie wojsko zbudowało silną sieć obronną wokół miasta – drążąc kilometry okopów, wznosząc niezliczone zasieki z drutu kolczastego, pola minowe oraz "smocze zęby", czyli małe cementowe piramidy, które blokują drogę czołgom.

– Federacja Rosyjska nie ma potencjału, by zająć Charków. Aby to zrobić, Rosja musiałaby zaangażować znacznie większe siły niż te, które znajdują się dziś na granicy Ukrainy – podkreśla ukraiński polityk Anton Heraszczenko.

Rosyjski opozycyjny portal Verstka informował w marcu (powołując się na źródło na Kremlu), że rosyjskie dowództwo potrzebuje 300 tys. dodatkowych żołnierzy (to ok. 60 proc. wojsk, które Rosja ma obecnie w Ukrainie), aby rozpocząć operację okrążenia Charkowa. Na razie – według doniesień ukraińskiego wywiadu – Rosjanie zgromadzili w regionie ok. 35 tys. żołnierzy. Czyli niewiele ponad 10 proc. koniecznych sił.

Teoretycznie Rosja mogłaby zebrać potrzebne siły, ale jest wątpliwe, czy rzeczywiście zamierza to zrobić. Oznaczałoby to przerwanie operacji, które od półtora roku były dla Kremla priorytetowe, jak np. ta w Donbasie. Trzeba też wziąć pod uwagę, jak trudne byłoby oblężenie Charkowa. Rosjanie potrzebowali niemal pół roku, aby otoczyć Awdijiwkę. – Awdijiwka jest kilkadziesiąt razy mniejsza od Charkowa. Skala jest nieporównywalna – podkreśla ukraiński analityk wojskowy Denys Popowycz.

Celem operacji wokół Charkowa nie jest samo miasto. Po zapewnieniu sobie kolejnej kadencji w wyborach w marcu, których wynik był z góry znany, prezydent Putin obiecał stworzyć "strefę sanitarną", aby chronić rosyjskie regiony przygraniczne. Ukraiński think tank Centrum Strategii Obronnych podkreśla, że celem ostatnich działań Moskwy jest ustanowienie "liczącej 10 km strefy buforowej wzdłuż północnej granicy obwodu charkowskiego, której zadaniem jest przesunięcie sił ukraińskich poza teren umożliwiający skuteczny ostrzał rosyjskich celów logistycznych w obwodzie białogrodzkim".

To nie wszystko. Otwarcie nowego frontu stanowi ogromne obciążenie dla i tak już całkowicie przeciążonej armii ukraińskiej. I prawdopodobnie doprowadzi do porażki Ukrainy w Czasiw Jarze w regionie donieckim, od kilku tygodni atakowanym przez Rosjan. Zaatakowali na północy właśnie po to, aby odwrócić uwagę sił ukraińskich w Donbasie. – Rosji brakuje sił, by zająć Charków, ale nie wydaje się to jej celem – tłumaczy amerykański analityk Michael Kofman. – Rosyjski atak ma prawdopodobnie na celu przyciągnięcie ukraińskich rezerw do Charkowa. Ułatwi to ofensywę w Doniecku – dodaje. Rosjanie już teraz mają tam ogromną przewagę liczebną, zdaniem zachodnich analityków 10:1. Ukraińcom brakuje amunicji i są pozbawieni osłony powietrznej.

Zdobycie Czasiw Jaru pozwoliłoby Rosjanom ruszyć w kierunku Słowiańska i Kramatorska, kluczowych miast w części regionu donieckiego kontrolowanej przez Kijów. Już przed otwarciem frontu wokół Charkowa zastępca szefa ukraińskiego wywiadu Wadym Skibicki ostrzegał, że utrata Czasiw Jaru jest bardzo możliwa: – Oczywiście nie dziś ani jutro, ale wszystko zależy od naszych rezerw i zapasów.

Dziś jest jeszcze gorzej.

Niemożliwy wybór
Rosjanie zrozumieli, podobnie jak wielu analityków, że głównym problemem Ukrainy jest dziś brak nowych żołnierzy. Przerzedzając linię frontu, zwiększają szanse na przełom – tłumaczy Franz-Stefan Gady, analityk wojskowy z International Institute for Strategic Studies.

Zgodnie z nową ustawą, którą prezydent Zełenski po długiej zwłoce podpisał na początku tego roku, wiek mobilizacji został obniżony z 27 do 25 lat, okrojono też listę przyczyn zwolnienia ze służby. Ale to za mało. Na dodatek w przeprowadzonej niedawno ankiecie wśród mężczyzn kwalifikujących się do służby tylko co trzeci zapowiedział, że wyruszy na front, jeśli zostanie powołany. Kijów prawdopodobnie potrzebuje setek tysięcy ludzi, aby stawić czoła Rosji. W szczególności żołnierzy piechoty, w której niewielu chce służyć, bo to żołnierze tych jednostek najczęściej giną lub zostają ranni.

Osłabiona Ukraina stoi dziś przed trudnym wyborem. – Będzie musiała zdecydować między utrzymaniem stanu liczebnego armii a utrzymaniem pozycji. Osiągnięcie obu tych celów jednocześnie będzie bardzo trudne. Jeśli Ukraińcy zdecydują się utrzymać pozycję za wszelką cenę, stracą więcej ze swojej coraz mniejszej armii – podkreśla wybitny teoretyk wojny Mick Ryan.

Jeszcze do niedawna uważano, że Rosja będzie potrzebować 5-10 lat, aby w pełni odbudować armię po ogromnych stratach w Ukrainie. Dziś – według zaktualizowanej oceny Waszyngtonu – Rosja już prawie w pełni odbudowała swą armię. Ołeksandr Pawluk, dowódca wojsk lądowych Ukrainy, zauważył niedawno, że Kijów toczy zupełnie inną wojnę niż ta z pierwszego okresu. – Wcześniej uważaliśmy, że jeśli zadamy Rosjanom ogromne straty, wojna się skończy. Ale zdaliśmy sobie sprawę, że Rosjanie nie liczą zabitych. Dotąd trumny żołnierzy w większości wracają do dalekich prowincji, a ich śmierć nie wpływa na nastroje w Rosji. Dziś uważamy, że jeśli Rosjanie zostaną zmuszeni do zmobilizowania ludzi z miast takich jak Moskwa czy Petersburg i tam zacznie wracać dużo trumien, może to zmienić ich nastawienie do wojny. Ale ta nadzieja może być problematyczna.

Rosną obawy, że na początku lata Rosja zacznie nową wielką ofensywę, tak jak to miało miejsce w zeszłym roku. A zdolność Ukrainy do jej powstrzymania będzie tym razem znacznie mniejsza. Rosjanie chcą zmobilizować kolejne 100 tys. żołnierzy już w czerwcu i lipcu. Do końca roku mają mieć o 300 tys. żołnierzy więcej. Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę, że tracą do 30 tys. zabitych i rannych miesięcznie. Ale Kreml uzupełnia swoje straty w sposób, w jaki Ukraina nie może i nie potrafi tego zrobić.

A to niestety skłania do pesymistycznych wniosków. Jak przewiduje amerykański politolog Hal Brands: – Ukraina może stracić więcej terytorium przed końcem tego roku, nawet jeśli jej obrona nie załamie się całkowicie. A im więcej terytorium straci Ukraina, tym trudniej będzie jej zakończyć wojnę na akceptowalnych warunkach.

Zrodlo: https://www.onet.pl/informacje/newsweek/putin-idzie-na-charkow-chce-zmienic-to-miasto-w-drugie-aleppo/sg9tfwx,452ad802

#ukraina #rosja #wojna
  • 1
  • Odpowiedz