Wpis z mikrobloga

Zastanawiam się nad tym, jakim fenomenem są ludzie nielubiący zapachu dymu tytoniowego, a pomimo to siedzący dupa cicho. Palenie jest w zakorzenione w społeczeństwie od lat, konwencjonalne papierosy zostały w USA uznane za szkodliwe w '64. Już pomijając ludzi, którym smród przeszkadzał nawet gdy jeszcze były przepisywane przez lekarzy i uznawane za wyrób medyczny, jak to się stało, że przez niemal 60 lat świadomości o ich szkodliwości, jedyne co udaje się z tym zmienić, to zakazy palenia w wielu miejscach publicznych, jak na przykład przystanki autobusowe, dworce czy perony kolejowe. Z tym że nawet te zakazy ludzie często mają w dupie, podobnie zresztą jak masę innych zakazów i nakazów, ot choćby prawo drogowe, które kierowcy na całym świecie często traktują jako wytyczne a nie sztywne reguły ¯_(ツ)_/¯

Czego natomiast kompletnie nie rozumiem - dlaczego nie wytworzył się jakiś ogólny ruch społeczny wśród niepalących? Chyba brak nam, niepalącym, jakiegoś poczucia solidarności. Przyszli POChP-owcy czują solidarność, a my żadnej, mimo że przeszkadza nam:
- smród z ich gęby,
- smród wokół nich gdy palą,
- palenie przy dzieciach,
- wszechobecne niedopałki, wkładane do odpływu rynny, do donic z kwiatami, leżące luzem na ulicy czy chodniku,
i przede wszystkim, zgodnie z tym jak działa u nas ochrona zdrowia - płacenie za ich późniejsze leczenie, bo ktoś ma parę neuronów po rozwodzie i nie przewidział, że od palenia raczej nie zostanie mistrzem świata w kondycji, a mimo że całe życie kozaczył i chojraczył, to mając powiedzmy 50-kilka lat okazało się, że jeszcze nie chce umierać.

Tak, jestem frustratem bo zwróciłem szanownym sąsiadom uwagę, że lubię sobie pooddychać świeżym powietrzem, a oni co pół godziny wychodzą na fajeczkę ( ͡° ͜ʖ ͡°)