Wpis z mikrobloga

Kochane Mirki,
w związku z dużym odezwem i informacjami, żebyśmy przedstawili tu nasz punkt widzenia poniżej zamieszczam wpis zamieszczony w akcji, którą zorganizowaliśmy z Żoną na terenie #konin w ramach pomocy dla Uchodźców Wojennych.

Taguję: #ukraina #wojna i co tam jeszcze chcecie. Z uwagi na moje przemyślenia zawarte na końcu wpisu dodaję również #polityka. Niech leci od razu na czarno.

Nie ma TLDR. I nie będzie.

=== WPIS ===
Cześć,
Jesteśmy już w domach. Odespaliśmy, zjedliśmy coś ciepłego i się ogrzaliśmy. Staram się zebrać myśli, żeby przekazać Wam parę słów i moich odczuć po naszej podróży. W tym momencie mogę już powiedzieć również o rzeczach, które zawiodły i o błędach, które dostrzegam.

Zaznaczam, że moje przemyślenia spisuję tylko i wyłącznie dlatego, że czuję moralny obowiązek "spowiedzi" przed Wami i poinformowania co stało się z przekazanymi przez Was darami.

Myśli spisuję w formie notatki, więc nie mam możliwości tagowania uczestników i osób, które pomagały. Pisałem wcześniej również o tym, że nie jestem w stanie oznaczyć wszystkich, było nas tak dużo.

1. Piątek, przeddzień wyjazdu
Do godziny 18:00 zbieraliśmy dary, jednak przez cały dzień przychodzili ludzie, którzy potrzebowali wsparcia i pomocy. Osoby, które czują się oszukane - myślały, że przygarniając Uchodzców pod swe dachy uzyskają pomoc lub wsparcie finansowe od Państwa. Każda taka osoba uzyskała u nas pełne wsparcie.

Osobiście mam do tych sytuacji stosunek ambiwalentny. Z jednej strony jestem (i zawsze byłem) gotów nieść pomoc każdemu potrzebującemu. Zwłaszcza mając u boku najbardziej empatycznego człowieka na świecie - moją żonę Kasię, która potrafi do mnie dzwonić z pytaniami w stylu "Bo jest tu taki pan i potrzebuje pomocy materialnej, ile mogę wypłacić mu z bankomatu?".

Z drugiej strony uwidacznia to nasze narodowe "hura, lecimy bez zastanowienia". Moje prywatne zdanie jest nastepujace: jeśli masz trudności z utrzymaniem się od pierwszego do pierwszego, to twoja chęć pomocy może bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Najlepszym rozwiązaniem jest próba rozwiązania własnych problemów przy jednoczesnym udostępnieniu tego, co masz - swojego czasu. Pomaganie nie może kończyć się na noclegu. Uchodzcy będą potrzebować pomocy w dniu codziennym, załatwianiu podstawowych formalnościach, poznawaniu Miasta, integracji z Polakami.

Patrząc na chłodno i znając nas jako naród zaraz pojawią się próby zerowania na Uchodzcach, wyciągania datków czy pomocy finansowej. Na chwilę obecną nie ma żadnej weryfikacji osób, które pomoc chcą świadczyć. A i my odbyliśmy kilka podróży z darami, które budziły wątpliwości w kwestii dobrego serca osób "niosących pomoc".

Podkreślam moje prywatne zdanie: jeśli będziesz musiał szukać pomocy, bo nie stać Cie nawet na zagwarantowanie papieru toaletowego (tak, takie osoby również się u nas pojawialy) to zastanów się nad inna forma pomocy niż udostępnianie swojego mieszkania.

Niemniej samo pakowanie darów zakończyliśmy po 22, gdzie w sortowaniu i opisywaniu wszystkiego brało udział 10-12 osób. Mówię tu tylko o darach z piątku, bo całość była sortowana i pakowana na bieżąco. W ciągu tygodnia wydaliśmy również ok. 500 kg darów, które trafiły bezpośrednio na front innymi niż nasz kanałami, głównie w formie słoików z żywnością, konserw i leków.

2. Sobota, podróż
Wbrew pozorom podróż rozpoczęła się od pakowania samochodów. O godzinie 7.00 w siedzibie konińskiego Społem zjawiło się około 40 osób. Gotowych do pracy i chętnych do pomocy. Jak zawsze w takich sytuacjach i przy takiej sile roboczej ustawiliśmy się w sznur i podawaliśmy sobie paczki, przez co cały załadunek (grubo ponad setka wypchanych po brzegi kartonów) nie zajął nawet godziny.

Początkowo podróż przebiegała nam wesoło i "na plotkach". Każdy z nas (14 dorosłych osób, w tym jedna kobieta) miał świadomość gdzie i po co jedziemy. Niepewność tego, co zastaniemy na miejscu stale nam towarzyszyła, jednak nie dawaliśmy się tym myślom przebić.

Nasze pojazdy było oklejone materiałami informacyjnymi, więc przez całą drogę towarzyszyło nam machanie, trąbienie czy "dziękowanie" światłami awaryjnymi. Na naszej drodze spotkaliśmy setki transportów podobnych do naszego. O dziwo najczęściej spotykaliśmy pomoc niesiona na włoskich tablicach rejestracyjnych.

Mentalny przełom nastąpił przy spotkaniu wszystkich naszych pojazdów (autobus, ciężarówka i 4 busy osobowe) na stacji benzynowej w Łańcucie. Ustalaliśmy z Sekretarz Gminy Przemyśl i szefem OSP ostatnie szczegóły odnośnie przekazania darów, a cały czas przychodzili do nas obcy ludzie.

Byli studenci, którzy pytali czy mogą jechać z nami czy lepiej na własną rękę. Byli emeryci, którzy próbowali nam na siłę wcisnąć pieniądze na benzynę (zaznaczam, nigdy nie przyjęliśmy nawet złotówki). Były osoby, które po prostu podeszły powiedzieć nam miłe słowo. A co najważniejsze, z każdej strony byli ludzie, którzy przesyłali nam uśmiechy!
Mam wrażenie, że wyruszając ze stacji w dalszą podróż do każdego z nas dotarło, że teraz już nie ma odwrotu. Że w tym momencie musimy wychodwac jaja i nie pokazywać emocji, które nam towarzyszą. I to właśnie zrobiliśmy.

3. Sobota, OSP
Z druhami spotkaliśmy się w sali Ochotniczej Straży Pożarnej w Pikulicach. Przywitali nas szerokimi uśmiechami, z informacją, że nie mamy pojęcia jak w tym momencie jesteśmy im potrzebni (pojęcie to mieliśmy od samego początku, stąd byliśmy w stałym kontakcie z Prezydentem Miasta Przemyśla i Sekretarz Gminy Przemyśl).

Po rozpakowaniu jednego z samochodów zostaliśmy zaproszeni na kawę i herbatę. Jak to ujął komendant OSP - ostatni spokojny moment przed tym, co nas czeka.

Usłyszeliśmy wiele historii. Publicznie powiem tylko jedną z nich.

W pierwsze dni wojny z Ukrainy uciekali ludzie majętni, którzy nie byli zainteresowani czekającymi po tej stronie darami czy wyżywieniem. Teraz już tak nie jest. W sobotę jedzenie, które miało starczyć dla Uchodzcow od godziny 7 do 22 zniknęło w godzinę i piętnaście minut. Straż pożarna i koła gospodyń wiejskich nie mają już żywności z darowizn, więc własnym sumptem organizowali wszystko, co mogli. Kobiety we własnych kuchniach gotowały to, co mogły. Głównie zupy, bigos i kiełbasę.

Ruszając z OSP skierowalismy się do MZK w Przemyślu, gdzie mieliśmy zostawione w ramach koleżeńskiej przysługi 150 l oleju napędowego. Po zatankowaniu pojazdów ruszyliśmy w stronę Medyki.

4. Sobota, Medyka
Kierując się z Przemyśla w stronę Medyki traficie na ruch wahadłowy i kilkanaście patroli policji. Kierowanie ruchem idzie sprawnie, ale z uwagi na ilość osób chcących pomoc tworzą się korki i kolejki. Policja najczęściej kieruje do punktu przerzutowego przy granicy, który zlokalizowano przy Biedronce.

Dojeżdżając do punktu dostaliśmy telefon z punktu granicznego, z którym również koordynowaliśmy nasze działania. "Skończyły się kanapki, możecie pilnie dostarczyć? Powołajcie się na nas Policji, to Was wszędzie wpuszczą".

Najpierw zobaczyliśmy setki ludzi, którzy nie wiedzą co zrobić. Kobiet, dzieci (od niemowląt do nastolatkow), sporadycznie mezczyzn.

Otaczał nas hałas - ludzie, którzy próbowali dokrzyczec się do wolontariuszy.
Wolontariuszy, którzy przez megafony próbowali koordynować transport ludzi do Hali Kijowskiej (czyli punktu transferowego, do którego transportuje się wszystkich Uchodzcow z przejść granicznych w celu zatwienia dalszego transportu i umożliwienia oczekiwania w cieple).
Całość przykryta była płaczem dzieci.

Rzuciliśmy się do pomocy.

Cześć z nas roznosiła skrzynie i kartony z kanapkami do punktów wskazanych przez Harcerzy. Część - otworzyła kartony od Kamili Sidor i częstowała dzieci, próbując przełamać bijaca od nich aurę strachu i nieufności. Część rozdawała wodę i napoje.

Skończywszy przekazywanie wszystkiego, co mieliśmy do rozdania poinformowaliśmy punkt graniczny: "jesteśmy, rozdaliśmy jedzenie. Dajcie przez megafony komunikat po ukrainsku: bezkosztowy transport do Konina i Poznania, punkty zbiórek znajdują się przy niebieskim neonie przy przystanku autobusowym i przy pianinie".

60-70% osób na granicy to dzieci. 2-3% to mężczyźni. Resztę stanowią kobiety.
Z drugiej strony - ok. 70% Polaków na przejściu granicznym to fotografowie amatorzy, którzy chcą tworzyć reportarze.

Podchodzi do nas wolontariusz. Po głosie słyszę, że to Ukrainiec. "Dobrze, że jesteście. Każdego dnia przyjeżdża na granice mniej Polaków. Jutro idę na front, macie może kamizelkę kuloodporną? Miałem, ale mnie okradli."

To był moment, w którym dotarło do mnie gdzie jesteśmy i co się z tymi ludźmi dzieje. Spojrzałem na widniejący przede mną biały namiot (taka altanę, w której latem robi się imprezy pod chmurka). Zakwaterowano w nim ok. 80 osób.

Mamy kurczowo trzymające jedyną walizkę, którą udało im się zabrać.
Dzieci kurczowo trzymające za łapkę swojego ukochanego misia.
Młodzież siedzącą na ławkach, wpatrzona nieobecnym wzrokiem w pustkę przed sobą.
W tle muzyka płynąca z fortepianu, gdzie wolontariusz starał się podnieść na duchu Uchodzcow. Niestety śpiewem towarzyszącym temu akompaniamentowi był wyłącznie płacz dzieci.

Rozpłakałem się. Żeby szybko zebrać się do kupy zacząłem wymyślać sobie idiotyczne zadania. "Znajdź osobę, która potrzebuje ciasteczko". "Znajdź kogoś, kto chce szczoteczkę i pastę do zębów". "Znajdź dziecko, u którego debilną miną wywołasz uśmiech".

Pierwszymi osobami, które się do nas zgłosiły, była ciężarna matka z piątką dzieci. Wolontariusz zapytał: "wiem, że jedziecie gdzie indziej. Pomożecie, zawieziecie ich do Warszawy? Mają adres". Ewelina z Mężem od razu zapakowali cale grono do swojego busa i poprosili tłumacza o pomoc. "Powiedz im, że w torbach są dla nich prezenty i wyprawka. Że tutaj mają lekarstwa. Ze mamy wodę, że zapewnimy im wszystko. Powiedz im, że mogą przestać się bać. Zrobimy wszystko, żeby byli bezpieczni i poczuli się jak u siebie".

Kolejne były 4 kobiety z dziećmi. Następna była kobieta z dzieckiem, która chciała dostać się do Gdańska. Wysłałem do Kasi sms "szykuj łóżko, przyjadą dwie osoby"*. Stałe telefony do Maszy:
- Masza, zapytaj czego potrzeba
- Masza, powiedz, że mamy lekarstwa i zapytaj które dać od razu
- Masza, czy dobrze rozumiemy, że ta Pani pyta czy na mrozie może nakarmić dziecko piersią w bagażniku?
- Masza...
- Masza...

W międzyczasie odbieram i wykonuje dziesiątki telefonów. Czy poczekamy, czy zawieziemy, do kiedy jesteśmy i sto pytań wszelakich. Gdy zadzwoniła Magda, Prezes MZK z zapytaniem czy dojechaliśmy ledwo powstrzymywałem łzy. Nie będąc w stanie rozmawiać odebrałem telefon, powiedziałem "Magda, pozniej" i odłożyłem słuchawkę.
Musieliśmy ruszać dalej, w Hali Kijowskiej czekały na nas kolejne osoby.

* dla zainteresowanych: Nata i Jula (dziś dowiedziałem się jak miały na imie) wykąpały się, najadły, odpoczęły. Jula pobawila się z naszymi dziećmi, a Nata znalazla w Kasi ucho do wysłuchania swojej historii. Kasia stanęła na głowie, ale dziewczyny wyjechały od nas z uśmiechem i są już u rodziny w Trójmieście.

5. Sobota, Hala Kijowska
O ile przejście graniczne cholernie przytłoczyło nas dramatem rozgrywającym się na naszych oczach, o tyle Hala Kijowska ukazała nam ogrom, skalę zdarzenia.

Słowem wytłumaczenia - Hala Kijowska to nic innego jak ogromne centrum handlowe, które na szybko zostało zaadaptowane na noclegownie i punkt przerzutowy ludzi. Tutaj zwożeni są wszyscy, którzy nie znaleźli transportu na przejściach granicznych i szukający transportu.

Na miejscu uwijają się dziesiątki wolontariuszy, krzyczących, organizujących osoby chcące jechać w tym samym kierunku. Krążą dziesiątki autobusów. Przez megafony stale słychać głos osoby będącej na skraju wyczerpania, mówiącej głosem zdartym. "Podjeżdża autobus, 40 miejsc do Krakowa. Podjeżdża autobus 20 miejsc do Rzeszowa. Przyjechaly 2 busy, 12 miejsc do Katowic."

Podchodzę do jednej z wolontariuszek. Oczy ma spuchnięte od placzu. Widząc mój wzrok mówi "Spokojnie, to alergia. Na to miejsce".
Mówię do niej:
- Z przejścia granicznego dzwonili do Was wolontariusze, macie dla nas uszykowanych 14 osób do Konina.
- Konin odjechał 5 minut temu, gdzie możecie jeszcze jechać?
- Konin, Poznań i wszystko na trasie.
- Ok, zbieraj ludzi. Zaraz wracam, pokaż mi tylko gdzie mamy przekazać rzeczy na front.

Wskazuje miejsce kolegom, którzy ze mną przyjechali. Zajmują się rozładunkiem, a ja idę żeby zbierać osoby potrzebujące transportu. Krzyczę "KONIN, POZNAŃ!", od razu zwraca się do mnie dziewczyna: "może być 9 osob"? Zaraz dołączają kolejne, głównie matki z córkami. Podchodzi jedna starsza Pani. "Chciałabym jechać z Wami, ale nie mam pieniędzy...". Bez słowa biorę Jej walizkę i po prostu się usmiecham.

Prowadzę wszystkich do autobusu, chłopacy pomagają się zapakować. Rozdaje wszystkim torbę z wyprawką i koc. Zostały dwa miejsca. Proszę chłopaków o rozdanie leków i ruszam z powrotem.

Tym razem wchodzę na halę. Dostaje w twarz ilością osób, które potrzebują pomocy. Było ich 7-8 tysięcy, zależnie od pytanego Wolontariusza. Znów krzycze "KONIN, POZNAŃ, 2 OSOBY!"

Mamy komplet. Możemy ruszać i słuchać opowieści. Udostępniam WiFi z telefonu, żeby każdy mógł sprawdzić co się wydarzyło.

Ruszamy. Słuchamy o sytuacji w Odessie, Kijowie i w innych miejscach. Towarzyszą im łzy, nie tylko u osoby opowiadającej. W końcu wszyscy zasypiają. Na posterunku zostają tylko kierowcy.

6. Niedziela, MTP
Na targi, czyli do punktu wskazanego przez wojewodę docieramy po 7 rano. Do pomocy zostaje nas troje: ja, Łukasz i kierowca autobusu.

Na miejscu witają nas dwie studentki, które biegle mówią po polsku i po ukraińsku. Niestety towarzyszy im 30-40 letnia Pani z Caritasu, ktora je totalnie zdominowała i bardziej robi szum wokół własnej osoby, niż pomaga. Prosimy ją o pomoc - udaje, że już wszystko załatwiła. Mówimy z Łukaszem: Ok, to weź teraz jedną z tłumaczek, która będzie tłumaczyć te same pytania zadane przez nas.

Nagle okazuje się, że każdemu z Uchodzców czegoś potrzeba. Papierów, załatwienia formalności, dachu nad głową, czegoś ciepłego do picia, innych lekarstw.

Razem z Łukaszem odbieramy telefony od rodzin Uchodzców i tłumaczymy skąd odebrać ich rodziny.
Tym, którzy nie mają się gdzie podziać, dajemy pieniądze na pierwsze dni życia. Chociaż po 100-200 zł z naszych prywatnych środków, bo nigdy nie zbieraliśmy pieniędzy.

Tatiana z Córka czekają na koleżankę. Tatiana do 2014 roku studiowała i pracowała w Poznaniu, ale wolała żyć na Ukrainie.
Została z nami już tylko Karina. Pytam przez tłumaczkę "Dlaczego czekasz? Na kogos? Jak Ci możemy pomóc?" Karina musi dostać się do Mamy, do Szczecina. Biorę jej torby, ona łapie za nosidełko z psem. Idziemy na dworzec główny, gdzie wszystko załatwiamy. Kupuje nam kawy i jedzenie na dalszą drogę dla niej. Odprowadzam na peron. Pytam ludzi stojących na peronie: "Do Szczecina?" Słyszę w odpowiedzi "Tak, wsiadajcie". Odprowadzam Karinę na miejsce. Kładę jej torby na górna półkę. Wymieniamy się telefonami, żebyśmy mogli być w kontakcie przez WhatsApp. Karina dziękuję za pomoc, przytula mnie, a mi znów napływają łzy do oczu.

Ruszamy z powrotem. Jesteśmy na autostradzie, na wysokości Wrześni. Dostaje wiadomość na WhatsApp od Kariny. "Michał, głupia sprawa. Musiałam wysiąść na kolejnej stacji, ci ludzie wprowadzili nas w błąd. To jest pociąg ze Szczecina, nie do Szczecina za godzinę odjeżdżam w dobra strone". Robi mi się strasznie głupio, nieprzyjemnie samemu ze sobą. Wymieniamy się wiadomościami, cała rozmowa przechodzi w żarty.

Pytam czy mogę jakkolwiek jeszcze pomoc i nie dostaję już odpowiedzi. Pada mi telefon, a powerbank już się rozładował. Wyciągam tablet. Łukasz udostępnia mi WiFi, a ja szybko instaluje WhatsApp. Podaje swój numer telefonu, po czym wyskakuje komunikat "Wpisz 6 cyfrowy kod, który wysłaliśmy Ci smsem". Próbuję skontaktować się z helpdeskiem WhatsApp, ale bezskutecznie.

Wbiegam do domu, szybko podłączam telefon do ładowania. Wysyłam wiadomość, w odpowiedzi - "Nie martw się, jadę już w dobra stronę. Mama czeka, jestem już bezpieczna". A pozniej: "Добрий вечір, тільки доїхала до мами, все добре , подорож вдалась"

Oddycham z ulgą.

Swoją drogą jesli ciekawi Cię w jaki sposób prowadziłem dialog z Ukraincami bez znajomości języka, to spieszę z odpowiedzią! Google translate połączony z pisaniem mową mówisz, pokazujesz rozmówcy tłumaczenie i masz nadzieję, że bzdurne "kali jeść kali pić" trafi do odbiorcy. Potem zmieniasz język na tłumaczenie z ukraińskiego na polski i postępujesz tak samo. Tak komunikowałem się ja, McGyver naszych czasów!

7. Państwo Polskie, czyli porażka na płaszczyźnie strategicznej
Jadąc autokarem miałem czas na zebranie myśli. Poniżej zbiór przemyśleń.

Przeraża mnie, jak partia rządząca stara się zbić kapitał polityczny na tragedii. Pisałem to już na fejsbuku: dla istniejącej partii nie mogło się wydarzyć nic lepszego. Jest to rząd nieudaczników, którzy dodatkowo są ekstremalnie niekompetentni.

Docierają do nas komunikaty: Anżej przez CAŁĄ GODZINĘ rozmawiał z Bajdenem! No mam nadzieję, że towarzyszył im tłumacz. W innym wypadku 50 minut z tej rozmowy to był Anżej i jego angielska zdarta płyta: "Aj... Aj.... Aj.... Aj....".

Docierają do nas komunikaty naszego zakłamanego Oratora, Pinokia naszych czasów, Mateusza Morawieckiego, który z pełną powagą mówi: "To jest trudny czas, w którym giną Ukrainki, Ukraincy i Ludzie" (nie chce mi się teraz szukać cytatu, parafrazuję).

W telewizji Broszka dziękuje Unii za jej nieocenione wsparcie i wychwala ją pod niebiosa, a jeszcze niedawno wyprowadzała flagi unijne z instytucji Państwowych.

Rządzący wołają "Uńjo! Szybciej ślij nam ełraski! Aj... Aj... Aj... Aj.... AJ ŃID DEM TO HELP RUNNERS!" Podczas gdy ledwie miesiąc temu organizowano kłamliwe akcje propagandowe z żarówką na billboardach.

Rząd krzyczy: "Putin siurek! Media nie pokazują prawdziwego przekazu" jednocześnie szmacąc od lat i robiąc to samo z mediami w Polsce.

Przeraża mnie, jak Polacy udają, że wojna w Ukrainie pozbawiła nas własnych problemów.
- Jaka inflacja?
- Najsłabszy złoty od lat? Pierdzielisz!
- Najwyżej podniesiemy jeszcze stopy procentowe!
Istne Paczesiowe "je**ć biedę". Jednocześnie przypominam, że jeszcze miesiąc temu prawicowe środowiska proponowały wyjście z UE i NATO i zwrócenie się ku Rosji.

Nie chcę robić z siebie Nostradamusa, ale patrząc na obecne ceny ropy, gazu i innych nośników energetycznych, drożejących od kwartału, dziś wysł#!$%@?, że to wina wojny. Za rok będziemy słuchać o rekordowych zyskach spółek skarbu państwa.

Najbardziej przeraża mnie jednak coś zupełnie innego! Z naszą historią, zawiłościami w relacjach sąsiedzkich Partia Rządząca skłóciła wszystkich, robiła nagonki na różne grupy społeczne (choćby szkalowanie sędziów przez Wiceministra Sprawiedliwości). Ale zabrakło jej czasu na tworzenie jakichkolwiek planów i analiz na różne warianty wydarzeń.

Skąd to wiem?

Gdyby było inaczej, to w ciągu 24 godzin od wybuchu wojny zobaczylibyśmy na wszystkich kanałach telewizyjnych i radiowych Anżeja lub Pinokia mówiących mniej więcej tak:

"W Ukrainie wybuchła wojna. Kraj ten został zaatakowany przez Rosję. Nie bójcie się Polacy, my jesteśmy w UE i w NATO. Obecnie musimy pomóc naszym sąsiadom. Akcje pomocowe organizujemy na zasadzie działania firm kurierskich: zbieracie dary, przekazujecie do miasta, miasto do miasta Wojewódzkiego, które wysyłka tiry z posortowanymi darami na granice lub w Ukrainę. Chcecie jechać po Uchodźców - proszę bardzo. Wjazd jest od ulicy Matejki, wyjazd ul. Kościuszki, w ten sposób nie będzie korków".

Wszystko dałoby się wyjaśnić Polakom w 15 minut. Działania, które obecnie prowadzą Miłościwie Nam Panujący w dłuższej perspektywie doprowadzą do hejtu na Uchodźców z Ukrainy i dalszego tworzenia podziałów. Patrząc na ostatnie lata mam pełne przeświadczenie, że działając na szybko stworzą dobrze napisaną ustawę określającą prawa i obowiąz