Wpis z mikrobloga

Jest jeszcze życie przynajmniej do początku kwietnia. Krok po kroku powoli przybliżamy się do celu, który pozwoliłby częściowo uratować sezon.

Rok temu Legia zagrała pierwszy mecz u siebie w PP od trzech lat i skończyło się to fatalnie, czyli porażką 1:2 z Piastem. Teraz, na tym samym etapie i o bardzo podobnej porze roku, znów graliśmy u siebie z zespołem z Ekstraklasy i tym razem udało się wygrać. Teoretycznie takie zwycięstwo nad Górnikiem Łęczna powinno być oczywiste, ale ten sezon nauczył nas, że wcale nie musi tak być, a wręcz jest to bardziej pozytywna niespodzianka.

Swoje znaczenie ma jakość przeciwnika, ale Górnik Łęczna to bardziej przypadek jak Warta niż Wisła Kraków – ostatnio był w dobrej formie i nie przegrywał. Dlatego takie zwycięstwo ma trochę większą wartość niż to ostatnio w lidze, bo wymagało od Legii wspięcia się na trochę wyższy poziom. Z drugiej strony, wykorzystaliśmy ogromne przestrzenie, które zostawiał Górnik, częściowo z powodu ryzyka, jakie podjęli, a częściowo z powodu niedostatków taktycznych. Tyle miejsca nie mieliśmy z Niecieczą czy Wartą, ale to działa w obie strony. Łapiemy przeciwników na tym, że zostawiają nam miejsce, ale sami też szybciej operujemy piłką i częściej zmuszamy ich do błędów.

To dopiero drugi wygrany mecz z rzędu i jeszcze za wcześnie na oceny, czy wszystko poszło w dobrą stronę. O coś takiego można się ewentualnie pokusić po zaległym meczu z Termalicą. Jednak od momentu zmiany ustawienia i dokonaniu korekty w zestawieniu środka pola (wstawienie Celhaki) jest lekka poprawa. Legia nie tylko kreuje sytuacje, ale i da się ją oglądać. Są zalążki prób wejścia z piłką do bramki i one na razie się nie powodzą, ale dziś strzały z dystansu i kontrataki okazały się bardzo groźne i skuteczne. To nie tylko zmiany ustawienia i personalne. To również odejście od przekonania, że Legia zawsze musi trzymać długo piłkę i męczyć się przeciwko rywalom broniącym się głęboko. Raz, że przeciwnicy trochę odważniej na nas wychodzą, bo nie ma się czego bać. Ale Legia, zwłaszcza gdy ma korzystny wynik, potrafi mniej więcej kontrolować wydarzenia, niekoniecznie musząc mieć posiadanie piłki przez 55-60% czasu. Teraz to jest bliżej 45-47%, czyli jest to bardziej zrównoważone. Ostatnio przeciwnicy mają problem, aby zagrozić nam, kiedy to oni mają piłkę, w ostatnich trzech meczach straciliśmy jednego gola, który był ewidentnie nieprawidłowy. Górnik z tych trzech zespołów był najbliżej, parę razy można było się przerazić, ale ofiarność obrońców, którzy szli do końca, niezła gra Miszty na linii i trochę szczęścia – to wszystko złożyło się na to, że nie straciliśmy dziś gola.

Przez pewien czas można było się obawiać, czy to nie będzie powtórka z Wisły Kraków. Brakowało gola na 2:0, a kontrola przy prowadzeniu jednobramkowym szybko może okazać się złudna. Na razie dobrze, że musimy się zajmować tym, jak zarządzać prowadzeniem, a nie że znowu Legia nie dała rady odrobić strat. Zaczynamy mecz od 1:0 zamiast od 0:1 i to jest kolosalna różnica.

Jeśli chodzi o występy indywidualne, to wiadomo, że Josue TOP. Bardzo się ucieszyłem, że wreszcie strzelił w Legii pierwszego gola w meczu o stawkę, bo od dawna na niego zasługiwał. Na tym poziomie rywalizacji, gość bawił się dzisiaj na boisku i utrzymywał się przy piłce, nawet mając przeciwko sobie dwóch-trzech rywali. Cały czas pozostaje zmartwienie, z kim on ma grać, bo czasami brakuje mu wsparcia. Na razie musimy cieszyć się z tego co mamy, czyli z Pekharta utrzymującego piłkę na połowie rywala (to jedyny pozytyw dzisiaj, bo skuteczność kulała mocno), przebłysków Mladenovicia, a dzisiaj także Johanssona. Wszołek i Rosołek raczej tu wiele nie wniosą i co najwyżej można liczyć na to, że gdzieś w polu karnym odnajdą się i tam zakończą akcję, tylko najpierw trzeba jeszcze rozegrać piłkę. Na pewno plusem jest to, ilu zawodników Legii obecnie wbiega w pole karne i że jest trochę więcej możliwości niż było do tej pory.

Cieszy też powrót Muciego, który zaraz po wejściu zaczął koszmarnie, znowu tracąc właściwie wszystkie piłki, ale potem pokazywał się z lepszej strony, bliżej tego, co było w zeszłym roku. Zresztą kontra na 2:0 to też fajny przykład tego, jak wielu zawodników Legii za nią podążyło, a sam Josue nie dałby rady ze swoją szybkością. Na razie nie chcę przesadzać z optymizmem, ale być może powoli wyłoni się jakiś skład, na który będzie można liczyć, a kolejnym wracającym zawodnikom będzie łatwiej wchodzić z ławki, gdy będzie to funkcjonować podobnie jak dzisiaj. Skład, który wyszedł dzisiaj, wydaje się bardziej skrojony pod to, na co obecnie stać Legię, niż ten, który grał np. w Niecieczy. Niby różnica personalna niewielka, ale ci zawodnicy ustawieni trochę inaczej, też prezentują się nieco inaczej.

O ile można mieć standardowe uwagi, wielu zawodników popełniało błędy, traciło łatwo piłki i zbyt często faulowało, gdy nie było to potrzebne, najbardziej niepokoiła mnie postawa Nawrockiego, który kilka razy poważnie pomylił się przy ocenie lotu piłki. O ile rozegranie ma dobre, to np. w grze głową Wieteska bije go, nomen omen, na głowę. Natomiast naprawdę widzę potencjał do wyprowadzania piłki przy Nawrockim i Mladenoviciu. Jeżeli wesprze ich np. Celhaka, to nie będzie musiał tam schodzić Josue i będzie mógł się skupić na ofensywie. Ten problem przewija się od meczu z Lechią jesienią albo nawet i dłużej. Są możliwości budowania ataku, tylko nie można panikować przy pierwszym wyjściu przeciwnika do pressingu.

Nie wiem, mam wrażenie, że ten mecz był taki „normalny”. Wiadomo, że na tym poziomie było sporo kiksów i rwanych akcji, ale też Legia wywiązała się z trudnej roli, gdzie niby jest faworytem, ale jednak to rywal ostatnio był na fali, a nie ona. W dodatku nadal w tle jest stawka, której nie można lekceważyć, bo wciąż chodzi o ewentualne trofeum i grę w pucharach. Fajnie, że będzie można jeszcze zająć się kolejnym losowaniem i co najmniej jeszcze jednym meczem. Jeżeli rzeczywiście będziemy chcieli wygrać te rozgrywki, to i tak co najmniej jeden zespół z pary Lech, Raków trzeba będzie pokonać. Teoretycznie wciąż możemy się ślizgać, jak to było w poprzednich rundach, ale prędzej czy później nastąpi weryfikacja.

Jeżeli chodzi o ligę i następny mecz, to uważam, że to dobrze, że mecz ze Śląskiem odbędzie się w poniedziałek. Tak naprawdę to zabrakło nam tego jesienią. Poprzedni mecz w piątek, teraz w środę, następny w poniedziałek – to są odstępy, w których można spokojnie się przygotować i nie ma mowy o tym, żeby narzekać na grę co trzy dni. Potem, włącznie z meczem zaległym, będzie odrobinę ciaśniej, ale nadal to będą pełne trzy dni między meczami. W dodatku teraz mamy serię spotkań u siebie, a więc bez podróży. Nie ma powodu, aby szukać wymówek na zewnątrz, warunki są coraz lepsze do tego, aby punktować. Na razie jeszcze nie wychyliliśmy głowy ze strefy spadkowej, więc spokojnie, ale skoro następny mecz jest ze Śląskiem, to mimo wszystko na coś tam będzie można liczyć.

#kimbalegia #legia
  • 2
@Kimbaloula: Ja byłem zbudowany oglądaniem naszej gry do przodu. Było sporo odważnych piłek do przodu pomiędzy kilku zawodników przeciwnika. Bardzo się to różniło od meczu z Wartą, a być może nawet od meczu z Wisłą. Była też tuż po golu Josue rewelacyjna akcja wymiany kilku podań z pierwszej piłki i zakończona celnym, choć za słabym, strzałem Slisza. Było widać dziś dużo większą pewność siebie. Być może to dlatego, że to nie