Wpis z mikrobloga

#zwiazki #niebieskiepaski #rozowepaski #zdrada

Opowiem Wam swoją historię. Nie do końca wiem po co. Wiem, że wystawiam się na lincz, hejt, zwał jak zwał. Może tego potrzebuję. Może też po to, żeby innych przestrzec przed toksycznymi związkami, albo układami... takie określenie lepiej pasuje. Tylko że mało kto jest pewnie na tyle głupi, żeby w coś takiego się wplątać, więc chyba jednak to tylko forma mojego pamiętnika.

Od początku...

Miałam kiedyś kolegę. Zawsze jakaś mięta między nami była, ale nie było jak się do siebie zbliżyć, bo był w związku. Jakieś teksty, podteksty, spojrzenia, wiecie jak to jest. Zawsze wiedziałam, że jak kiedyś się z nią rozstanie to między nami coś będzie. On też przyznał po latach, że tak właśnie czuł. Problem tylko w tym, że nigdy się nie rozstali. Wpadka (nie do końca przypadkowa, a wręcz zaplanowana z jednej strony), ślub, itd.

Ja też wtedy zawsze z kimś się spotykałam, ale mi te związki nie wychodziły. Nie żeby tych związków było dużo, w sumie trzy przez dobrych kilka lat. Każdy jeden traktowałam początkowo poważnie i miałam nadzieję, że to "ten", ale jak przychodziło co do czego, robiło się mocno na serio to uciekałam. W pewnym momencie powiedziałam sobie dość. Nie chciałam więcej związków, nie chciałam zobowiązań, stwierdziłam, że się do tego nie nadaję i nie chcę nikogo więcej krzywdzić wycofując się i uciekając kiedy robi się poważnie.

Wtedy pojawił się on. Jakiś czas po ślubie, ciągle żonaty.

Potrzebowałam wtedy faceta, bliskości, ale nie chciałam zobowiązań. Nigdy nie byłam typem kobiety, która sobie na raz wyrwie coś na mieście, bo może to rozwiązałoby problem. Kiedy zaczęło się coś między nami kręcić pomyślałam "ok, jego żona wiedziała na co się pisze, sama się o to prosiła, on jest niedługo po ślubie więc nic poważnego ode mnie nie będzie chciał, spotkamy się kilka razy, rozładujemy napięcie, które jest między nami od zawsze i tyle". To tak w dużym uproszczeniu, dużo więcej kłębiło mi się we łbie, ale za długo by pisać.

Nie od razu coś między nami było, te "bajery" trwały kilka miesięcy. W końcu się stało. Miało być kilka spotkań, minęło 10 lat, a my ciągle się spotykamy i ciągle "na boku". Wiem, teraz na pewno ktoś sobie odpuści dalsze czytanie i zmiesza mnie z błotem, ale jestem na to gotowa.

Mijały dni, miesiące, lata... Spotykaliśmy się raz na dwa tygodnie, albo i nie. W międzyczasie nie mieliśmy żadnego kontaktu. Można by powiedzieć, że chodziło tylko o seks. Pewnie z jego strony tak było wtedy. Z mojej jednak zaczęło powoli coś się wykluwać, coś więcej. Wtedy okazało się, że spodziewają się drugiego dziecka. Postanowiłam to zakończyć i tak zrobiłam.

Nie spotykaliśmy się przez ponad rok i nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu w tym czasie. To był dla mnie intensywny towarzysko czas. Chyba robiłam wszystko, żeby zapomnieć. Odnowiłam stare znajomości, zaczęłam znowu pojawiać się na mieście. Nie narzekałam na zainteresowanie ze strony facetów, ale jakoś tak żaden mnie nie interesował. Pewnego razu się złamałam i postanowiłam wejść w bliższą relację z pewnym, w sumie wcześniej mi znanym, kolegą. Zbliżyliśmy się do siebie, również fizycznie. Pamiętam moje słowa napisane do przyjaciela po tym jak to się stało, brzmiały mniej więcej tak "Ja tak nie mogę, to nie to, ja muszę się odezwać do X, brakuje mi go".

Bałam się odezwać, nie wiedziałam co tam u niego i też jakoś tak moralnie wiedziałam, że to złe. Moje obawy rozwiał on we własnej osobie. Dosłownie dwa dni później sam się do mnie odezwał. Do tej pory nie umiem tego zrozumieć jakim cudem, jakaś telepatia? Po roku czasu, akurat wtedy kiedy zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo tęsknię on nagle pisze do mnie.

Nie pamiętam naszego pierwszego spotkania po tej przerwie. Być może emocje tak na mnie zadziałały. Zawsze od znajomych słyszałam, że mam pamięć do wydarzeń, szczegółów z przeszłości, że im przypominam, a czasem wręcz wypominam rzeczy, które kilka lub kilkanaście lat temu się zdarzyły, a których oni nie pamiętają. W tym przypadku i mnie pamięć zawodzi. Pewnie to był jakiś hotel i pewnie od razu poszliśmy na całość. Tak myślę, ale wspomnień konkretnych z tego nie mam. W każdym razie wtedy wszystko zaczęło wyglądać inaczej.

Nie tak od razu, ale za czasem otworzyliśmy się na siebie i na uczucia. Zaczęliśmy je sobie okazywać. Do tej pory pamiętam pierwszy raz jak mnie przytulił. Wcześniej zawsze był drętwy pod tym względem, jakby nienauczony czułości, trzymał mnie na dystans. Ja się do niego przytulałam, a on nic. Ten pierwszy raz z jego strony był jak leżeliśmy w łóżku w "naszym" hoteliku, zasypialiśmy, on na plecach ja przytulona z boku i nagle on się przekręcił i mnie objął. Dziwne to było uczucie, ale pozytywnie dziwne. Teraz to nasza ulubiona pozycja do spania.

Nie tylko przytulać się nauczyliśmy. Nauczyliśmy się też całować (czego wcześniej podobno nie lubił), okazywać sobie czułość, uczucia i mówić o nich, rozmawiać szczerze o niczym i o wszystkim, a co w sumie najbardziej mnie zaskoczyło dobrego seksu. Tak, naprawdę dobrego. Nie od początku tak było. Ja byłam otwarta na przyjemność faceta, ale sama tej przyjemności nie doznawałam (fizycznej, bo psychiczna była z każdego zbliżenia). Gdyby ktoś mi kilka lat temu powiedział, że niemal każdy stosunek skończę orgazmem to bym go wyśmiała, a teraz to norma. Norma, którą sami sobie wypracowaliśmy i się tego nauczyliśmy.

Czas szybko leci, minęło kolejnych kilka lat. Między nami zawsze było super, nie kłóciliśmy się, miło spędzaliśmy czas. Tak właśnie – miło spędzaliśmy czas. Myślę, że to jest najważniejsze między ludźmi. Nie tylko się kochać, ale też się po prostu lubić i lubić ze sobą być. Ludzie niby się kochają, ale co z tego jak nie umieją ze sobą spędzać czasu i rozmawiać? Kiedyś bodajże Tom Hanks powiedział w wywiadzie, zapytany o to jak to robią z żoną, że są ze sobą tyle lat (jedno z najdłuższych małżeństw w Hollywood), że oni po prostu lubią ze sobą spędzać czas, że on lubi wracać do żony do domu i tyle. Nam to też wychodzi doskonale. Ja z nim się nawet nudzić lubię i chyba w drugą stronę też tak to działa.

Oczywiście nigdy nie było mi obojętne, że on ma żonę i rodzinę. Miałam mętlik w głowie, przeskakiwałam myślami między wyrzutami sumienia, a wmawianiem sobie, że przecież gdyby między nimi było dobrze to ze mną by się nie spotykał. Czasem rozmawialiśmy o tym. Nigdy mi nic nie obiecywał. To jest typ człowieka, który się nie określi co będzie za dwa dni robił, a co dopiero w dalszej przyszłości. Mocno się tego nie czepiałam, czasem coś zagadnęłam, do czasu… Ostatnio zrobiłam się bardzo marudna pod tym względem. Dlaczego? Bo dwa lata temu wszyscy się o nas dowiedzieli, w tym jego żona. Długa historia.

To był moment, w którym chyba należało podjąć decyzje i zrobić jakieś ruchy w konkretną stronę. Niby zrobił. Wynajął mieszkanie, ale nigdy w nim nie zamieszkał. Służyło tylko do naszych spotkań. Były one wprawdzie częste, po kilka dni i nocy w tygodniu. Czułam tam się fajnie. To była taka namiastka wspólnego życia. Przyjeżdżałam, gotowałam, czekałam na niego po pracy. Przyjeżdżał, spędzaliśmy miło czas. Wieczór lub nawet dwa, czy trzy z rzędu jak była taka możliwość. Przychodzili znajomi. Jednak zawsze dom miał „tam” i zawsze tam wracał. Do dzieci, albo dlatego, że tak wygodnie ze względu na pracę (nie chcę wchodzić w szczegóły).

Mieliśmy kryzysowe momenty. Najgorsze pamiętam dwa. Pierwszy dawno, kilka lat temu, jak kiedyś mi powiedział, że wyjeżdża z kolegą po samochód za granicę. Przyjechał wtedy do mnie do pracy. Pogadaliśmy, nawet poprosił, żebym mu pomogła w telefonie z nawigacją, żeby na trasie sobie poradzili. Zapytał co chcę dostać z wycieczki, powiedziałam, że żelki. Nie wiem co mnie tknęło, ale dzień po jego wyjeździe zaczęło mi coś w głowie tykać. Skojarzyłam datę – rocznica ich ślubu. Napisałam zupełnie w ciemno, że nie będzie mnie okłamywał i idiotki ze mnie robił. Najpierw coś wymyślał, potem potwierdził, że rodzinna wycieczka. Podobno niespodzianka, z zaskoczenia i nie wiedział jak się przed dziećmi wymiksować. Stwierdziłam, że to koniec. Pisał w nocy, że on nie chce żeby to był koniec. Potem, że wcale świetnie czasu nie spędzają i że wracają oddzielnie. Czytałam, ale nie wierzyłam i dalej w głowie miałam, że między nami już nic nie będzie. Byłam wtedy w pracy. Pamiętam jak płakałam, a jak ktoś przychodził to się tłumaczyłam katarem.

Kilka dni byłam twarda. Potem zabrał mnie na wycieczkę. Miała być taka już koleżeńska, żeby sobie wszystko wyjaśnić na spokojnie. To chyba była najlepsza jak do tej pory nasza wycieczka. Wymiękłam.

Drugi moment niedawno. Spał, przejrzałam jego telefon. Wcześniej zdarzyło mi się to chyba tylko raz. Wiem, że tak się nie robi. Jakby mi ktoś kilka lat temu powiedział, że będę szperać facetowi w telefonie to pewnie bym go wyśmiała. Jednak w tej sytuacji w jaki inny sposób miałam sprawdzić czy mnie nie okłamuje? A miałam takie przeczucia. Często mnie okłamywał w błahych sprawach. Zupełnie nie wiem po co. Wiedziałam, że kłamie, ale nie reagowałam, bo to pierdoły były. Postanowiłam sprawdzić, czy w poważniejszych sprawach też kłamie. Jak zobaczyłam te smsy to się załamałam. Nie było tam wyznań miłości, obietnic poprawy, nie, nie… Były normalne smsy, właśnie – normalne!!! Podczas gdy mi wkręcał od dawna, że z żoną ma kontakt tylko w sprawach służbowych. Wysyłał jej te same zdjęcia co do mnie, pisał to samo. Po prostu i do mnie, i do niej, taka rozrywka chyba w nudnej pracy. Było kilka ciekawych wiadomości. Wynikało z nich tyle, że ona już go kompletnie nie szanuje i ma w dupie, a on jej nadskakuje przy każdej okazji. Bardzo mocno stracił w moich oczach w tym momencie. Wyszłam, zostawiłam kartkę, z której jasno wynikało o co chodzi i że to koniec. Jak się obudził to dzwonił, pisał, prosił, żebym wróciła. Długo rozmawialiśmy. W zasadzie nic z tego nie wyniknęło. Tłumaczył, że tak do niej pisze, bo chce dobrych kontaktów ze względu na dzieci itd. Machnęłam ręką. Mieliśmy wcześniej zawarty układ. Sylwester tego roku, albo spędzi go ze mną, albo koniec między nami. Stwierdziłam, że poczekam do tego momentu z decyzjami.

No i spędził tego sylwestra ze mną!!! Mało tego, pojawił się w Wigilię na chwilę. Wcześniej też był na jakiś „rodzinnych” imprezach. To był taki moment, kiedy wierzyłam, że między nami już będzie dobrze i że już mogę go zapoznać przynajmniej z tą bardziej wyluzowaną częścią rodziny. To było dla mnie bardzo ważne i byłam wtedy przeszczęśliwa. Teraz chyba trochę żałuję. Dlaczego? Bo wszyscy go polubili, a ja się obawiam, że wkrótce będę musiała im tłumaczyć dlaczego już go nie ma. Coraz częściej o tym myślę i się tego boję.

Kocham tego faceta. Nie wyobrażam sobie życia bez niego, a jednocześnie zdaję sobie z tego sprawę, że tak może być. Jesteśmy u finiszu tej historii. Niedługo się okaże co z tego wyniknie. Nerwowo jestem strzębkiem. Nie jestem już tą samą dziewczyną jak 10 lat temu. Ona była niepoprawną optymistką, pełną energii, chęci do życia i wiary, że wszystko się ułoży. Teraz jestem pesymistką, która wszystko widzi w ciemnych barwach, nie wierzy w siebie i nie wierzy w nic, a do tego nie ma chęci i siły cokolwiek ze swoim życiem zrobić.

Co z nami? Nie wiem. Z jednej strony widzę jak dużo dla mnie robi, pomaga mi w zwykłych codziennych sprawach. Mamy kontakt 24/7 z przerwą na spanie, potrafimy gadać przez telefon kilka godzin. Pojawił się na tych „rodzinnych” imprezach, wigilii, spędził ze mną sylwestra. Wiem, że robi to dla mnie. Z drugiej strony nie widzę pozytywnych perspektyw na przyszłość. Niby on widzi, aczkolwiek konkretnie o tym nie rozmawiamy. Tyle, że twierdzi, że pozałatwia swoje sprawy finansowe i wtedy kupi mieszkanie (ale to przecież wcale nie oznacza, że stamtąd odejdzie). Nie mamy wspólnych planów na przyszłość. Jak chciałabym porozmawiać to zawsze się pojawia temat dzieci, albo niezałatwionych spraw finansowych. Zazwyczaj kończy się to kłótnią. Według mnie to wiele rodzin się rozpada i jakoś sobie z tymi sprawami radzą. Oni niby nie potrafią, a może raczej nie chcą?

Czuję się zmęczona tym psychicznie bardzo mocno. Pojawiły się u mnie stany lękowe, ataki paniki. Zastanawiam się nad wizytą u psychiatry, bo podejrzewam u siebie co najmniej załamanie nerwowe plus to co powyżej. Odbija mi się to na zdrowiu. Staram się jakoś funkcjonować, ale lęki powoli przejmują władzę nad moim życiem. Chyba trochę mam dość.

Nie wierzę w Boga, nie chodzę do spowiedzi, a chyba właśnie czegoś takiego potrzebowałam i stąd ten wpis.
  • 82
@KonsekwencjiBrak: Tak czytam i jeśli to rzeczywiście prawdziwa historia, a nie bait jakich tu wiele to stwierdzam, że naprawdę ludzkość jest #!$%@? w tym także wy. Ewidentnie was przez lata do siebie ciągnie, wszystko mówi że powinniście być parą, ale odwalaliście zupełnie co innego. Cytując klasyka - "Kuuuuuurwa. DLACZEGO!? " Obydwoje dobrze się dogadujecie, kochacie się,jest między wami ta "chemia". Ale nie.

Potępiać ciebie na pewno nie będę, bo nie ma