Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Ten post jest skierowany głównie do #rozowepaski, ale może jestem po prostu #!$%@?, więc zachęcam każdego do wypowiadania się.

Jestem różową i nie potrafię chyba kochać. Nie wiem co jest ze mną nie tak.

Można pominąć ten wstęp i skoczyć od razu do gwiazdki **(*)**.

Zacznijmy od tego, że od dziecka bardzo łatwo było mi się w kimś zakochać. Mojego pierwszego crusha poznałam, kiedy miałam 7 lat. Oczywiście był kilka lat starszy i nie zwracał na mnie uwagi. Trwało to przez kilka lat, aż skończył szkołę i od tamtej pory więcej go nie zobaczyłam. Do końca gimnazjum byłam szalenie zakochana jeszcze w 4 innych chłopakach (starszych - nie wiem czy to ma znaczenie).

W końcu poszłam do liceum i tam zaczęłam już normalne, pełnoprawne?, oficjalne? związki.

Mój pierwszy chłopak był po prostu w porządku. Mieliśmy trochę tematów do rozmów i jakieś wspólne zainteresowania i zamiłowania. Właściwie byliśmy bardziej jak przyjaciele na wyłączność, bo przez kilka miesięcy nie doszło do żadnej sytuacji intymnej (byliśmy wtedy młodzi, mieliśmy po jakieś 16 lat). Z perspektywy czasu wiem, że mieliśmy inne plany na przyszłość i i tak nasze drogi by się rozeszły (chociaż może i nie, o czym napiszę dalej*), więc nie jest mi z tym tak źle, że rozstałam się z nim by zacząć nowy związek z osobą, która totalnie! do mnie nie pasowała, ale pociągała mnie fizycznie. Tak jak w poprzednim związku, po około roku się rozstaliśmy. To rozstanie dość mocno przeżyłam, mimo, że nasza przyszłość bardzo się rozjeżdżała i w dodatku czułam, że nie mam na to żadnego wpływu*, w dodatku widziałam mnóstwo niedoskonałości tego związku i często przez niego płakałam, ostatecznie zostawił mnie dla innej.

Potem poznałam kogoś, z kim myślałam, że spędzę resztę życia. "Bratnia dusza" - myślałam na początku. Przez kilka lat było naprawdę dobrze, oprócz kilku epizodów, w których rozstawaliśmy się na dwa dni, by potem zatęsknić i wrócić do siebie. Głównie chodziło o moje niedoskonałości, które go denerwowały, padały wtedy teksty "zasługujesz na kogoś lepszego", "może nie jestem dla ciebie wystarczająca" etc. Byliśmy ze sobą kilka ładnych lat, ale przez okres studiów nadal nie mieszkaliśmy razem i widzieliśmy się rzadziej. W końcu postanowiłam odejść, z powodu braku bliskości i poczucia, że moja druga połowa wcale nie chce do mnie dołączyć (wynajmowałam mieszkanie w innym mieście), a wyciąganie go z rodzinnego miasta, z dala od rodziny i przyjaciół jest dla niego bolesne i może wcale tego nie chce. Potem dowiedziałam się, że tak naprawdę chciał ze mną zamieszkać (czekałam na niego długo i za każdym razem słyszałam inną wersję) i planował oświadczyny za jakiś rok lub dwa, choć do końca w to nie wierzę, bo może były to słowa wypowiedziane w desperacji... Eh. Ale przynajmniej mam poczucie, że zrobiłam dla niego coś dobrego, sam przyznał, że dzięki mnie ogarnął się z nauką i wybrał studia takie, a nie inne i znalazł sobie jakąś ścieżkę kariery w życiu.

* Być może zabrzmi to nieskromnie, ale uważam, że jestem osobą, dla której (albo raczej dzięki której) można chcieć zmienić trochę swoje życie i często to jest zmiana na lepsze :). Chyba w związku głównie o to mi chodzi. Bardzo potrzebuję tego, by czuć się potrzebna, by wiedzieć co się dzieje u danej osoby, by czuć się "załączona", "wtajemniczona" w życie drugiej osoby i bycie taką jednością, dążenie do czegoś razem.

Teraz jestem znów w innym związku i boje się. Boje się, że tak naprawdę nie kocham tej osoby. Nie wiem nawet co to za uczucie i co tak właściwie powinnam czuć. Obecnie czuję do niego po prostu troskę, dbam o to, żeby ogarniał swoje ważne sprawy i nie zaniedbywał kontaktów z rodziną, nie zaniedbywał swojego zdrowia, zdrowo się odżywiał.. Poza tym staram się dawać dużego ciepła duchowego, zajebisty seks, no i wszystko inne co mogę dać od siebie. Wsparcie duchowe, mentalne, cokolwiek.

Problemem jest to, że tak naprawdę nie wiem gdzie w tym wszystkim jestem ja. Nie czuję się szczęśliwa, czuję raczej ogromną samotność. Nie umiem czerpać z tego zbytnio radości.. może oprócz tego, że mogę zrobić coś dla innych i w zasadzie tylko to sprawia mi radość, a raczej daje poczucie, że zrobiłam coś dobrego i spełniłam swój obowiązek bycia dobrą, troskliwą i wspierającą partnerką.

Chciałabym być w związku i wiedzieć, że to na pewno ta osoba, z którą chcę być do końca życia. By ta druga osoba mogła wiedzieć, że jestem na pewno i mogła angażować się w 100% i nie bać się, że za chwilę znów będę chciała odejść. Śmieszne jest to, że nawet ja tego nie wiem. Czuję się z tym podle, mam wrażenie, że oszukuje ludzi, albo, że jestem "hipergamiczną bestią".

Najgorsze jest to, że odnoszę wrażenie, że mogłabym być z każdym, dowolnym facetem, który chciałby ze mną być. Moi byli partnerzy byli tak różni pod każdym względem (może jedyną wspólną cechą było to, że ich ojcowie byli alkoholikami), a i tak uważam, że mogłabym być żoną któregoś z nich i starać się, by było zajebiście (i prawdopodobnie byłoby zajebiście, gdybym tylko tego chciała).

Zastanawiam się czy może właśnie o to chodzi w życiu? I tak naprawdę nie trzeba żadnych fajerwerków, wyższych uczuć. Po prostu wybieramy osobę i staramy się być dla niej jak najlepsi i tak toczy się życie? Nawet jeśli nie czujemy się potrzebni albo czujemy się jak "dodatek"?

Jak to jest u innych różowych? Lub ogólnie u osób, którym udało się stworzyć długoletni związek i wszystko jest w porządku. Czy te osoby nie mają takich myśli jak ja? Zapraszam do wypowiadania się :)

Martwię się też, że moje myśli mogą być objawem jakiegoś zaburzenia, ale nie wiem nawet jak to można nazwać.

Z góry dzięki za wszystkie komentarze :)

#zwiazki #zalesie #milosc #niebieskiepaski #logikarozowychpaskow

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #61bfafd7ddfc93000ae09b46
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: LeVentLeCri
Doceń mój czas włożony w projekt i przekaż darowiznę
  • 13
@AnonimoweMirkoWyznania: Może to jest tak, ze jednak to nie do końca jest dobra osoba dla Ciebie? Chyba powinno być tak byś Ty czuła się ważna w tym związku ale nie na zasadzie, ważna, bo nie zje kanapek jak mu nie zrobisz. Tylko byś Ty też była otoczona tą troską. Możliwe też, że to nie kwestia gościa, a Ciebie i to związane z dzieciństwem czy coś, że raczej nie miałaś miłości, a
EleganckaAnia: > Kobiety kochają prawdziwie tylko swoje dzieci, a empatie większą wykazują dla zwierząt niż facetów.

@Wogybogy: cały czas powtarzane są tutaj te bzdury. Nie wiem, skąd wy to wytrzasnęliście.

Jak wspomne sobie lata podstawówki czy gimnazjum to częściej kobiety dokuczały słabszym facetom niż bad boye ich gnębiły.


U mnie tak nie było. Ani w żadnym przypadku, który znam.

to faceci sa z natury bardziej uczuciowi, romantyczni, wrażliwi. To faceci
@AnonimoweMirkoWyznania: ty potrzebujesz kogoś do kochania (problemy z domu?) i wybierasz pierwszego lepszego, który się zainteresuje

Z opisu wynika, że opiekujesz się swoimi chłopakami, taka mama z opcją seksu. Nie do końca tak wygląda związek.
Skaczesz z związku w związek, nie zastanawiając się co poszło nie tak - rozmawiałaś z byłymi o tym?
Zauważyłem, że wszędzie piszesz "ja", a nie "my".
Tworzysz wokół siebie mur, nie dopuszczasz głębszych uczuć, bojąc się
ZbożowaŻyrafa: Ja też nie potrafię. Nie martw się, z takich debilizmów jak wiara w "miłość" wyrasta się poprzez doświadczenie. Im bliżej trzydziestki, tym coraz lepiej widzisz całą konstrukcje tego cyrku. Gdy wpadnie już "trójka z przodu" przestaniesz być tą beztroską osobą i przestaniesz kochać, bo nie będziesz wierzyć w te bajeczki.
Myślisz dlaczego w przeszłości do Twoich rodziców na ploty/kawę/wódeczkę wpadali wujkowie czy ciocie, które choć nie były częścią rodziny, tak
Zastanawiam się czy może właśnie o to chodzi w życiu? I tak naprawdę nie trzeba żadnych fajerwerków, wyższych uczuć. Po prostu wybieramy osobę i staramy się być dla niej jak najlepsi i tak toczy się życie? Nawet jeśli nie czujemy się potrzebni albo czujemy się jak "dodatek"?


@AnonimoweMirkoWyznania: Miłość ma różne etapy i zmienia się z czasem.
Najpierw jest zauroczenie, fascynacja, zakochanie (fajerwerki) Potem ten stan mija, bo nie da się