Wpis z mikrobloga

Niedługo ukaże się moja druga powieść - tymczasem piszę sobie i publikuję miniatury literackie. Teraz chciałbym je puszczać regularnie, wraz z początkiem tygodnia. Będą miały formę trochę blogową. Zapraszam.

#1

Miewam takie sny, w których biegnę i są to moje ulubione sny.
Już dawno nie śniło mi się, że przed czymś uciekam. Liczę, że to dobry znak i wyraz mojego zdrowia psychicznego. Ale może się mylę, bo mam tendencję do interpretowania różnych zjawisk na opak.
W tych dobrych snach o bieganiu nigdzie nie uciekam ani się nie spieszę. Raczej – zwiedzam, odkrywam albo po prostu chcę czuć wolność, wiatr we włosach i słońce na twarzy. Biegnę w tym moim śnie i niczego więcej nie potrzebuję – nawet mety.
Podobny rodzaj wolności, taki pełny, bez trosk i chrobotania gdzieś z tyłu głowy – podobny rodzaj wolności czułem wtedy, kiedy będąc nastolatkiem, biegłem po łąkach i ugorkach na boisko, żeby pograć w piłkę. Nigdy wcześniej ani później nie biegało mi się tak dobrze. Miałem mnóstwo sił i chęci. Te ugorki pokonywałem dużymi susami, wcale się nie męczyłem, a cała okolica, lasy i pola, ziemia, a nawet niebo – to wszystko należało do mnie. Byłem w pierwszej kolejności duchem i sercem, a dopiero później ciałem.
I to moje bieganie we śnie jest odległym echem tamtych czasów. Zazwyczaj śnię, że biegnę przez wieś albo przez las, ale jeden jedyny raz śniło mi się miasto spowite mgłą.
Miasto było wielkie i mroczne, czarne, jakby tonęło w nocy, ale to nie była noc – bo gdzieś tam na niebie wisiało słońce, tyle że za tą mgłą właśnie i jakby za ciemnoszarym smogiem. Po bokach szerokiej jak autostrada drogi wyrastały wieżowce – cienie czarniejsze niż węgiel. A ja po prostu biegłem w stronę tego bladego słońca, biegłem sam, bo metropolia była wymarła. Biegłem przez to czarne miasto duchów, ale nie bałem się, mgła mnie nie obłapiała ani nie dusiła, wieżowce mnie nie przerażały, po prostu stały, jak kamienie wkopane w ziemie, i nie miały prawa mnie tknąć, bo były martwe. W mieście nieżywych tylko ja mogłem się poruszać. Widziałem, jak daleko jest blade słońce, ale to ono wskazywało kierunek. Nie patrzyłem za siebie, nie miałem czasu. Po prostu biegłem i biegłem, bo miałem cel, i czułem się wolny i silny, i wszystko w tym nieprzychylnym, niepoznanym mieście zależało ode mnie. Ten sen był ukoronowaniem moich snów o bieganiu. Był najważniejszy i zwiastował zmiany – na które pracuje się rutyną.
Nie kończył się niczym szczególnym. Ale obudziłem się bardzo wyspany i w doskonałym stanie psychicznym.
Czasami przypominam sobie ten sen, żeby poczuć się lepiej. Nie ma takiego miasta długich cieni, przez które nie dałoby się przebiec.

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=3022243851412606&id=2003462679957400

#tworczoscwlasna
#pisanie

#hubertpisze - pod tym tagiem będę publikował kolejne tekściki. Do przeczytania!
  • Odpowiedz