Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Cześć druga.
I wtedy przyszedł lockdown. Czas w którym wszystko dla mnie zaczęło się zmieniać. Ojciec wrócił do domu i nie wyjeżdżał aż do maja, ja również wróciłem do pracy dopiero w maju więc przez kilka tygodni byliśmy zdani na siebie. Dodatkowo ja przez miesiąc nie wyszedłem z podwórka! Ograniczyłem kontakt ze znajomymi do wiadomości na messengerze. Pandemia zamknęła mnie całkowicie w domu.
Trochę obawiałem się jak damy radę razem spędzać tyle czasu. Tata jest typem, który szuka czegoś do zdobienia. W fotelu może usiedzieć tylko w niedzielę (wtedy aż do przesady, cały dzień przed tv z przerwą na obiad). Ja wtedy jeszcze nie potrafiłem znaleźć na siłę czegoś co trzeba naprawić/ poprawić/ zmienić. Oczywistym było dla mnie, że gdy mam brudny samochód to go umyję ale nie szukałem tak typowo na siłę okazji żeby zająć czas myciem auta.
Początkowo od rana starałem się czytać książki, znaleźć wartościowy film, unikać komputera, koło południa gdy temperatura przekroczy 10 stopni wyjść na podwórko, rozwiązywać krzyżówki. Czułem, że będzie ciężko przeżyć ten czas, nuda będzie doskwierać. Ojciec oczywiście zaplanował sobie robotę, odnowienie dachu. Mi zaczęło być po prostu wstyd, że mu jakoś nie pomagam. Powiedział mi, że dachem zajmie się sam, a mi da inne zajęcia. I tak przez miesiąc całymi dniami, od rana szlifowałem różne drewniane elementy które mamy w ogrodzie, malowałem, trochę pomagałem mu przy przestawianiu rusztowania wokół domu. Za każdym razem gdy myślałem, że już nic więcej nie da rady wymyślić on wpadał na kolejny pomysł. Po dwudziestu latach mieszkania w tym domu zrobiliśmy podbitkę do zejścia do piwnicy. Czas mijał na pracy, było to dla mnie niezłą odmianą, ponieważ od zawsze czas spędzany w domu kojarzył mi się niemal wyłącznie z odpoczynkiem.
Miałem mnóstwo czasu do przemyśleń. To wtedy zacząłem rozumieć pewne kwestie które wcześniej sobie olewałem. Dawniej gdy ktoś mówił mi o jakiejś osobie, że po pracy całymi dniami tylko leży i nic nie robi, to myślałem sobie "jak tak można, przecież to jest właściwie nie wykonalne". Dopiero teraz zacząłem zdawać sobie sprawę, że ja tak robiłem. To ja całymi popołudniami mogłem leżeć czy siedzieć przed komputerem i nie pomagać innym domownikom. Te przykłady mógłbym mnożyć, całymi latami uciekałem od błahych spraw jak sprzątnięcie po psie, bo wiedziałem że może to zrobić ktoś inny i zajmie mu to tylko chwilę. Naprawdę w tamtym okresie nabrałem nowego spojrzenia na wiele codziennych spraw. Zacząłem się zmieniać.
W połowie kwietnia zaczęliśmy w domu remont, w którym brałem czynny udział. Było naprawdę dużo pracy. Trochę brakowało mi wyjścia na rower czy poczytania książki, ale wiedziałem że jest to dziwny czas pandemii i po remoncie jakoś wrócę do nowej normalności.
W połowie maja chwilowo zmieniłem pracę, to za zgodą mojego szefa, wszystko przez zawirowania okołocovidowe. Miałem fantastyczne 2,5 miesiąca późnej wiosny i wczesnego lata. W nowej pracy poznałem starszego o 10 lat kolegę, z którym dużo rozmawiałem. To też dzięki niemu poszerzyłem swoje horyzonty. Do tego po pracy zacząłem bardzo dużo jeździć na rowerze, co weekend udało się zorganizować starą ekipę z osiedla do grania w piłkę, ja zacząłem wyszukiwać sobie obowiązków w domu. Naprawdę starałem się, żeby codziennie coś zrobić, bardzo często pracowałem wokół domu po 2 godziny dziennie, przycinałem krzaki bzu, czyściłem płot, podlewałem ogródek. Robiłem to z własnej inicjatywy, nikt mi nie musiał mówić co
mam zrobić. Polubiłem sprzątanie, odkurzanie, mycie podłóg i wycieranie kurzy. Stało się to moim cotygodniowym obowiązkiem, który wykonuję z przyjemnością.
Od 14 lat mamy w domu akwarium, marzenie z dzieciństwa mojego taty. Obowiązkiem moim i mojej siostry bylo dokarmianie ryb, zapalanie i gaszenie światła. Podmianę wody i czyszczenie filtra przez kilka lat rodzice brali na siebie. Po tych kilku latach te obowiązki miałem przejmować ja, ale było mi to bardzo nie na rękę. Zamiast cotygodniowej podmiany wody i czyszczenia filtra robiłem to raz w miesiącu, i to jeszcze na zawołanie mamy, która wcześnie przygotowała wodę, spuściła z akwarium, a ja miałem jej pomóc dolać świeżej. Praca na dwie minuty, a ja naprawdę przez lata broniłem się od tego rękami i nogami. Bardzo ciężko było mi przerwać granie na kompie czy opóźnić wyjście na boisko. Czyszczenie filtra robiliśmy rotacyjnie, raz ja, później siostra i na koniec mama, więc ja czyściłem filtr raz na trzy miesiące, może nawet rzadziej. Za każdym razem z wielkim oburzeniem, że to znowu moja kolej. Praca na 10 minut. Od tamtego roku to ja co tydzień czyszczę filtr i podmienianie wodę, dzień wcześniej pamiętając o napuszczeniu świeżej do naczynia w celu odstania. I nie jest mi z tym ciężko, mało tego nie traktuję tego nawet jaki obowiązek.
Niestety ten wspaniały okres dobiegł końca, wróciłem do mojej pracy. Nie mogę powiedzieć, że jej nie lubię ale gdybym miał możliwość to wtedy zmieniłbym ją na tę "chwilową".
Czas od początku października do końca roku to okres, w którym już prawie nie jeździłem na rowerze, zacząłem odwiedzać siłownię dwa razy w tygodniu, w pracy przeżywałem chyba najlepszy czas w tej firmie. I wtedy dopadały mnie różne myśli o tym jak bardzo jestem leniwy, ile mógłbym osiągnąć, co robić po pracy żeby pożytecznie spędzić czas. Nakręciłem się i niestety robię to nadal, mam poczucie marnowania czasu. Gdy w domu coś zrobię, zazwyczaj są to błahe sprawy jak wyniesienie śmieci, sprzątnięcie czegoś, zrobię zakupów, to ciągle szukam czegoś jeszcze bo na pewno jest coś do zrobienia o czym zapomniałem. I tak czasami siedzę i myślę co jeszcze zrobić, a czas upływa. Nie mam ochoty ot tak włączyć sobie filmu bo mam poczucie utraty wolnego czasu, mógłbym go lepiej wykorzystać. Gdy oglądam jakiś program i widzę ludzi siedzących w kawiarni to myślę sobie "dlaczego oni tak siedzą zamiast zająć się czymś pożytecznym?" Tak miałem gdy oglądałem Bękarty Wojny i ta blondyna siedziała gdzieś i czytała książkę. Zastanawiałem się dlaczego nie mogła jej poczytać w domu. Mój kolega z pracy opowiadał mi o jednej swojej znajomej, która czasami przychodzi do jego żony na kawę. I ja wiem, że to jest normalne że znajomi i sąsiedzi się odwiedzają, piją kawę i spędzają ze sobą czas, nawet krótki, dajmy na to niecałą godzinę tygodniowo ale nie mogę się postawić w sytuacji, gdy po pracy gdy już zjem obiad i zrobię "coś pożytecznego", wybiorę się na kawę do znajomego/ znajomej/ sąsiada/ wuja/ kuzyna. Czuję się oderwany od rzeczywistości, trochę zagubiony w tym świecie. Ktoś kto patrzy na mnie z boku mógłby powiedzieć, że jest ze mną ok, ale ja wiele spraw analizuję w głowie, myślę co warto robić, a czego nie.
Niedawno w weekend byłem u kolegi, była mała paczka znajomych. Oglądaliśmy Love lsland, a później Warsaw shore, ja oba te programy oglądałem po raz pierwszy. Nigdy nie byłem zainteresowany takimi programami, a poza tym przez te ostatnie miesiące wolałbym przykładowo układać puzzle niż to oglądać. Miałem sporo pytań do tych produkcji, kolega stwierdził że jestem jakby oderwany granatem od reszty ludzi. Powiedział to trochę w żartach i nie zabolało mnie to, bo to jest prawda, ale naszły mnie znowu refleksje że ludzie w moim wieku (oczywiście nie wszyscy) oglądają takie programy ot tak, dla rozluźnienia, a ja muszę myśleć czy warto to oglądać czy nie i wychodzi mi że nie i szukam czegoś innego marnując czas.

Nie za bardzo mogę już zebrać myśli i chyba nie przekazałem tego co do końca chciałem.
Wczoraj miałem taki dzień, że skończyłem pracę już po 6 godzinach, kilka minut po 12 byłem w domu. Uciąłem sobie drzemkę, miało być 20 minut ale wyszła godzina. Zabrałem psa na kilkanaście minut na spacer, dosypałem opału do pieca, usunąłem popiół, wyniosłem śmieci, obejrzałem czy w rowerze nie trzeba czegoś wyczyścić, zjadłem obiad, przez 1,5 godziny oglądałem w internecie odzież rowerową i o godzinie 17:30 zacząłem pisać na telefonie ten tekst. Zjadłem kolację i zakończyłem pisanie o 21, poszedłem się umyć i do spania, bo do pracy miałem na 4:30, budzik na 3:40. Miałem sporo czasu i mogłem ten dzień spędzić inaczej, a wyszło bardzo źle.
Dzisiaj pracę skończyłem o 13, pojechałem do biedry po zakupy, uciąłem godzinną drzemkę, zjadłem obiad, właśnie oglądam skoki. Potem jadę na siłownię i miałem poczucie, że ten dzień może być lepszy od wczorajszego. I chyba nie będzie, bo byłem umówiony z dwoma kolegami na trening ale żadnego z nich niestety nie będzie.
Na początku tygodnia miałem do załatwienia sprawę, zajęła mi ona ponad godzinę, później pojechałem odwiedzić znajomego, byłem u niego nieco ponad godzinę i wróciłem do domu chwilę przed 20. Znowu miałem poczucie zmarnowanego dnia. Jutro wróci mój tata i pewnie zapyta jak leci. Znowy nie będę mógł powiesić mu nic interesującego. Kolejny tydzień za mną, kompletnie nic ciekawego się nie stało.

Tak myślę, że prawdziwą przyjemność sprawia mi uprawiane sportu, zwłaszcza z grupą znajomych i spotkania z najbliższymi ale niestety występuje u mnie poczucie winy, że w tym czasie powinienem robić coś innego, coś co zrobić trzeba, a mi to umknęło, nie widziałem tego i kiedyś zostanie mi to wypominane.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #60426614d2f37c000a2c0ab5
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: LeVentLeCri
Roczny koszt utrzymania Anonimowych Mirko Wyznań wynosi 235zł. Wesprzyj projekt
  • 3
OP: @GreenCasein

Dzięki, poczytam. Ogólnie po napisaniu tego wszystkiego mocno mi ulżyło i weekend spędziłem w spokoju od tych dziwnych myśli.
Dzięki, że to przeczytałeś.

Zostawię sobie tutaj jeszcze jedno przemyślenie, do którego będę mógł sobie wrócić.

Pomimo mojego wieku, w którym powinienem być w pełni dojrzałym mężczyzną, takim jak był mój tata, bardzo przejmuję się tym co myślą o mnie rodzice. Chciałbym, żeby tata miał normalną pracę i był codziennie