Wpis z mikrobloga

Dzień osiemnasty.
Po dwóch dniach odpoczynku chciałem ruszyć wcześnie rano. Nie tak wcześnie jednak aby zrywać się z łóżka w pół-śnie i w pośpiechu wsiadać na rower. Nic mnie nie goni. Ta podróż ma być separacją od codziennych gonitw za obowiązkami, rutynami i harmonogramem zadań. Zauważyłem, że wielu planując swe podróże krok po kroku, zapełniając swój dzień szczegółowym planem, nie czerpie z urlopu tego co czerpać by chcieli. To jak kolejna lista zadań do wypełnienia. Zobaczone, odhaczone. Podróż staje się wtedy jedynie kilkoma ogólnie znanymi punktami na mapie jak zabytki czy dobre restauracje lub knajpy. Wpisujesz frazę w wyszukiwarkę i widzisz tysiące takich samych lub podobnych zdjęć po czym dorzucasz jeszcze swoje odpowiednio tagując. To co fascynuje mnie w moim sposobie zwiedzania to częsty, bezpośredni kontakt z miejscami mało znanymi, naturą czy miejscowymi ludźmi zaciekawionymi rowerem gdy zatrzymuję się na zakupy. Mam wtedy poczucie czegoś w rodzaju etosu podróżnika. Tułacza odkrywającego nowe światy mimo, że i tak przede mną było tu wielu. Czasami czuję, że znane powiedzenie o tym, że celem podróży jest podróż mógłbym wymyślić sam. Moknę gdy pada, marznę gdy zimno, płonę w promieniach Słońca. Ja nawet nie traktuję tego jako trudy, ot codzienność do której przyzwyczaiły mnie lata jazdy rowerem a jestem z tych co nie biorą udziału w imprezach kończących sezon. Do przeciwności na trasie podchodzę na chłodno, jak fachowiec przygotowany do wykonywania swojego zawodu. Oceniam z czym sobie poradzę a z czym nie i który plan awaryjny uruchomić. Szukam schronienia gdy jest burza. Czasami też przed deszczem.
Obudziłem się więc i nie spojrzawszy na zegarek, spakowałem śpiwór do sakwy, wypiłem dwie herbaty i nadal czując przepełnienie wczorajszą pizzą zrezygnowałem ze śniadania. Ruszyłem o 6:21 i pod koniec dnia chciałem znaleźć się w okolicy Lidzbarka Warmińskiego. Mając do dyspozycji dobrą mapę starałem się wyszukać dróg gruntowych przez lasy lub jeśli będą asfaltowe to takie które są możliwie najwęższe. Tam z natury jest mniej samochodów a gdy już jadą to muszą bardziej zwalniać. Zawsze gdy ktoś pyta czego mi życzyć, z całą pewnością odpowiadam: wąskich dróg. Ma to jeszcze jedną zaletę. Tak przejeżdżam więcej kilometrów a te boczne drogi często są o wiele ciekawsze. To takie doszukiwanie się prawdy w zakamarkach.
Wiję się więc wzdłuż tych które na mapie są żółte lub pomarańczowe tak jakbym uciekał bawiąc się w berka. Czasami też trafia mi się droga której na mapie nie ma ale jakaś intuicja mówi, że ona zaprowadzi mnie tam, gdzie chcę dotrzeć. Taką sytuację miałem dziś gdy przed Biskupcem już przygotowywałem się do wjazdu na krajówkę nr 57 która kawałek drogi dalej łączy się z ekspresówką S11. Ciężarówki, pędzące osobówki, znamy te problemy. Nie więcej niż trzysta metrów przed trasą zauważam w drodze tory kolejowe. Te zawsze wzbudzają moje zainteresowanie. Patrzę na główki szyn aby sprawdzić czy linia jest używana czy nie. Tym razem jednak poza szynami w jezdni nie było torów. Linia rozebrana ale wyraźnie widać, że jeżdżą tam pojazdy. Pomyślałem, że ta linia musiała prowadzić przez Biskupiec i wjechałem na jej starotorze. Tak dotarłem do drogi którą prowadziła wzdłuż ekspresówki ale nie była uczęszczana i spokojnie mogłem dotrzeć do miasta.
W Biskupcu do którego dotarłem niewiele po dziesiątej poczułem, że powinienem zjeść śniadanie. To zrobiłem w pięknej scenerii w parku na tyłach kościoła św. Jana Chrzciciela. Tam też uciąłem dluższą pogawendkę z mieszkanką. O piękną scenerię w tym mieście nietrudno.
Po kilku kilometrach przejechanych jego ulicami skierowałem się na drogi do Jezioran. Takie drogi które pokazują się dopiero przy największym powiększeniu mapy. Gdy przed Droszewem, niedaleko mnie, rozpętała się burza musiałem gnać do najbliższych zabudowań. To nie jest łatwe na wyboistej polnej drodze z tak obładowanym rowerem. Dotarłem do wiaty przystanku autobusowego gdzie kilkadziesiąt minut czekałem na burzę ale ta zatrzymała się i nie dotarła do mnie. Ruszyłem więc dalej.
Gdy dojechałem do Jezioran już pierwsze metry powiedziały mi, że muszę zapuścić się w boczne uliczki. To była bardzo dobra decyzja. Ja w te rejony muszę przyjechać jeszcze wiele razy.
Gdy już zapoznałem się lepiej z architekturą tego miasta mogłem ruszyć do Lidzbarka. Prawie. Gdy tylko opuściłem Jeziorany zobaczyłem wielką i ciemną chmurę, jak mi się wydawało burzową. Nie grzmiało jednak i nie widziałem piorunów. Obserwacja jej dawała mi nadzieje, że do Lidzbarka dojadę za nią i conajwyżej będę jechać po mokrej drodze. Miałem w tym wiele racji ale nie była ona pełna. Gdy już prawie dojeżdżałem złapała mnie ulewa. Szczęśliwie jechałem przy obszernej wiacie przystanku autobusowego z którego postanowiłem skorzystać. Bynajmniej nie po to aby czekać na autobus. Było już po siedemnastej a to zazwyczaj jest godzina gdy zaczynam myśleć o noclegu. Deszcz nie przechodził przez kilkadziesiąt minut i zacząłem myśleć o czarnym scenariuszu przeczekania nocy na tym właśnie przystanku. Aby mieć alternatywę zapytałem gospodyni najbliższego domostwa czy jeśli deszcz nie przestanie padać, mógłbym się rozbić w ogrodzie. Usłyszałem odmowę. Aby nie tracić czasu zabrałem się za kolację czym czasami można zyskać kilkanaście cennych minut. Włożyłem też słuchawki do uszu i włączyłem coś na taką okazję. Gdy wydana w 2005 r. siedemnasto minutowa płyta Vader - The art of war się kończy ja jestem najedzony oraz czuję, że mogę wjechać na autostradę pod prąd i spychać wszystkich na bok ziejąc w nich ogniem.
Wsiadam na rower w pogardzie mając otaczające warunki i gdy po kilku minutach docieram do Lidzbarka deszcz zostaje wspomnieniem a ja mam ulubione, pochmurne warunki, do robienia zdjęć.
Lidzbark to takie miasto absolutne. Jadę, kręcę głową w każdym kierunku i chcę zapamiętać każdy kąt w który patrzę bo mi się podoba.
Gdy jadę parkiem wzdłuż Łyny jest kilka minut po dziewiętnastej a to pora o której lubię rozkładać namiot. Prędko ruszam więc wzdłuż trasy Green Velo aby szukać miejsca na dziko. Niestety nie mogę na nic trafić. W Pieszkowie przez chwilę myślę czy nie skorzystać z MOR ale tym razem, inaczej niż kilka dni temu nie ma burzy ani nawet nie pada, zatem spanie tam byłoby pewnym nadużyciem. W oddalonym o dziesięć kilometrów Górowie Iławieckim, jest camping. To jakieś pół godziny jazdy. Niestety jakość drogi łącząca te miejscowości nie pozwala wykorzystać moich możliwości i jadę wolno. Mimo, że jeszcze spokojnie dojechałbym do Górowa to decyduję się skorzystać ze spotkanego po drodze campingu pod Dwórznem. Tu jest bardzo miła właścicielka. Dostałem dwie torebki herbaty i kawę na rano. Mają koty i ciepłą i zimną wodę. Wykąpałem się w tej drugiej.

#rower #podroze #rowerovsky
Patrick_Rowerovsky - Dzień osiemnasty. 
Po dwóch dniach odpoczynku chciałem ruszyć wc...

źródło: comment_1593330770IuDMXN1LW2gEEVAqlCEIQl.jpg

Pobierz
  • 4
  • Odpowiedz