Wpis z mikrobloga

Ja wiem, że to będzie tylko powód do śmieszkowania i hejtu ale zaryzykuję pytanie. Od jakiegoś czasu chodzi za mną mydło. Przez przypadek zjadłem troszkę mydła podczas toalety wieczornej i tak mi posmakowało, że wpierdzieliłem całe mydło z domu. Żona się wkurza gdzie jest jej mydełko, a mi się od godziny nim odbija. Doszło do tego, że do pracy kupuję sobie kostkę szarego. Wcześniej miałem darmowe szamanie w pracy, ale skończyło się gdy założyli te cholerne dozowniki z pianą. Sama chemia, tego się nie da jeść. Słyszałem, że łaknienie czegoś jest odzwierciedleniem braków jakichś składników w organiźmie. Choć gdy pojem mydła czuje się mdło, to są pozytywne strony tego dziwactwa, np. mam bardzo miły zapach z ust, zęby wydają się bielsze, a wypróżnianie idzie gładko jak nigdy. Czasem dochodzi do przypałów. Ostatnio w tramwaju tak mi zapieniło w ustach, że musiałem zapewniać pasażerów, że naprawdę nic mi nie jest (cholerne perfumowane gówno, sama chemia). Nie wiem czy z tym walczyć, czy się przestać martwić, bo to się ludziom zdaża? Lekarz rozłożył ręce, a na sam koniec jeszcze się wkurzył, że mu podpierdzieliłem kostkę "białego jelenia", na koniec stwierdzając że mnie skieruje to psychiatry. Ale ja się czuję dobrze, nawet świetnie. Próbowałem nawet ostatnio tego mydła w płynie i te bez zbyt dużej ilości chemii są całkiem całkiem, nawet nienajgorsze do popijania wódki. Jedyny mankament to ten, że koledzy się wkurzają jak chodzę do łazienki co kieliszek, nawet się jeden zaczął martwić, czy nie mam jakichś problemów z prostatą. Sam nie wiem przyznać się wszystkim, czy może lepiej nic nie mówić, bo zaczną cię traktować jak dziwaka?
  • 2