Wpis z mikrobloga

Bardzo hermetyczny tekst ale może Was zainteresuje i się spodoba.

#999 #ratownikmedyczny #medycyna #ciekawostki

źródło: https://www.facebook.com/MEDYCYNAKARETKOWA/

Nagroda Złotego Pelikana goes to...

MEDYCYNA KARETKOWA - CZYLI MOIM ZDANIEM O SYSTEMIE·28 SIERPNIA 2017

A gdyby tak zrobić taki plebiscyt? Statuetka Złotego Pelikana wędrowała by do wybranego dyspozytora. Mogą być różne kategorie, najgłupsze przyjęcie, najśmieszniejszy opis, całokształt “pelikanowania”.
O dyspozytorach można książkę napisać. Ostatnio bardzo popularne jest fotografowanie karty zlecenia wyjazdu lub tabletu z “ciekawymi” opisami. W komentarzach zaś pojawia się fala nienawiści w stronę dyspozytorni. “Po co takie rzeczy przyjmować? Co za głupi opis? Dupa, a nie ratownictwo.” Dlaczego tak opluwamy dyspozytornie? Czy słusznie?

Okiem Pelikana na Pelikanarium

Tak, jestem też dyspozytorem. Dodatkowo, bo uważam, że jestem ratownikiem z karetki
i takim pozostanę. Nie wiem czy kiedyś mi się poprzestawia tak w głowie, że wyrzeknę się karetki na rzecz pseudo-ratunkowego call center. Ta notatka będzie zatem tendencyjna, przykro mi, ale ciężko mi zachować obiektywizm :) Dlaczego poszedłem na 999? Chciałem spróbować jak to jest i jak ja się tam odnajdę. Ot taka forma samorozwoju czy jakiegoś wyzwania. Dlaczego dalej tam jestem? Hmm paradoksalnie dla pieniędzy. Bo tam dobrze (czyt. lepiej) płacą.
Mam jednak ten luksus, że wiem jak smakuje praca ratownika medycznego po obu stronach. I wiecie co? Polecam wszystkim! Uważam, że każdy w tej branży powinien posmakować obu stron ratownictwa przedszpitalnego.
Muszę też przyznać, że generalnie nie narzekałem na dyspozytorów nigdy. Miałem swoje zastrzeżenia co do ich pracy, niestety nadal je mam, ale jakoś specjalnie ich nie “hejtowałem”.
Spodziewałem się, że ta forma pracy jest specyficzna, ale w życiu nie wiedziałem, że aż tak!

Na starcie...

Pomimo zmęczenia (a może wypalenia?) zawodowego na samym początku poszedłem tam pełen ideałów. Broniłem się jednak przed poczuciem zbawiania i naprawiania świata, założyłem sobie, że nie będę pracować brawurowo, ambicje i dumę schowam do kieszeni i grzecznie będę wklepywać te zleconka. Emocje niestety dały się we znaki i grzecznie tłumaczyłem ludziom od czego jest ZRM, dlaczego powinien z tym pojechać do przychodni albo, że przy ciśnieniu 170/90 wystarczy wziąć tabletkę pod język, a jak nie pomoże po godzinie to wziąć kolejną. Prowadziłem dyskusje ze strażakami, że skoro jeszcze nawet nie dojechali do pożaru to skąd wiedzą, że my tam będziemy potrzebni? Tak samo z jakimiś wypadkami czy podłożonymi bombami. Szarpałem się też z POZ-ami i tłumaczyłem, że nie ma czegoś takiego jak “paramedyk” oraz to, że wszystkie karetki są teraz ratunkowe czyli takie jak reanimacyjne. Byłem miły i pełny empatii. Muszę przyznać, że nawet ta funkcja przynosiła mi satysfakcję. Cieszyłem się, że jestem w pracy - dziwne, nie?
Porodu przez telefon nie odebrałem. W gazetach w związku z tym nie byłem ;)
Instruowałem jednak kiedyś pacjentkę uczuloną na pszczoły po użądleniu jak ma sobie zastrzyk zrobić. Zdarzyło mi się prowadzić za rękę matkę, która uciskała klatkę piersiową kilkutygodniowemu dziecku czy wysyłałem ludzi po AED z urzędu obok. No pełne ratownictwo :) Oczywiście to jakieś pojedyncze przypadki, utkwiły mi w głowie, więc mogę
o nich wspomnieć.

Po emocjach.

Czas mijał, emocje opadały, a ja zacząłem dostrzegać co raz więcej negatywów tej pracy. Okazało się, że nie ma sensu się z kimkolwiek szarpać, bo co z tego, że ja ból ręki odbiję, zbiorę lawinę brzydkich słów skierowanych w moją stronę jak za 10 minut te zgłoszenie pojawi się na ekranie przyjęte przez kogoś innego. Jaki jest sens tłumaczyć jakiemuś debilowi przez 12 minut, że siny i obrzęknięty nadgarstek u jego 85-letniej mamusi to nie jest powód do wysłania karetki i przez to, że będzie u takiej błahostki to ktoś może umrzeć bla bla, gdy na koniec cwaniak dodaje: “wie pan... mama to ma chyba udar... bo taka leży zabrudzona
w łazience, dziwnie się zachowuje, coś nie mogę się z nią dogadać... tak to pewnie udar”. Po co mam tłumaczyć debilowi pod tytułem “jadę autem, leży, ma sine usta i się nie zatrzymam, bo nie muszę i nie chcę” czy innej większej debilce pod tytułem “30 minut temu jechałam tramwajem i na ul. Długiej w krzakach leży człowiek i jak nie przyjedziecie natychmiast i on umrze to będzie wasza wina i napiszę to te fał enu” (dzwoniła po 30 minutach bo ze stacjonarnego, z domu).
Zrozumiałem wtedy, że to bez sensu i po prostu lepiej wpisać “leży, jechał nie zatrzymał się
i nie wróci”, zaznaczyć kategorię leży, dać kod 2, nacisnąć przyjmij, przydziel i zapisz. Moja rozmowa wówczas trwa 2, a nie 15 minut, nikt mnie nie wyzywa i spokojnie mogę wrócić do swojej gierki na facebooku. Jak ja tego nie przyjmę to zaraz ktoś inny to przyjmie. A w nocy? Im krócej gadam tym szybciej wrócę do drzemki. Tak jak na zespole, w nocy jestem bardziej skory do wywożenia pacjentów - im szybciej zakończę temat tym szybciej będę drzemał. Szkoda mi czasu na skomplikowane tłumaczenia czy badania - proszę ubrać buty i jedziemy. Wiecie dla mnie to bardzo ciężkie, bo sprzeczne ze światopoglądem, ale niestety poddałem się. Bardzo szybko, ale jednak zrozumiałem, że świata nie naprawię. Nie pomaga też “wsparcie” dyrekcji, które na skargi różnie reaguje. Czy to, że ja odbije ból brzucha u 25-latka, który potem się poskarży jest warte tego, żebym zapłacił karę w wysokości jednej dniówki? Czy czas, który poświęcę na pisanie wyjaśnień czy o zgrozo jakieś dziwne przesłuchania jest mniej warty niż to, że ZRM X posiedzi na bazie 15 czy tam 20 minut dłużej i będzie ciskać głupoty z kolegami? “Przyjmij, przydziel i zapisz”, a inna wysyłaczka zrobi “zadysponuj, potwierdź” i temat znika z mojej głowy. Rozumiecie o co chodzi?

Łykać wszystko! Największe zaskoczenie?

Te zdanie słyszę najczęściej. Dyspozytorzy łykają wszystko jak pelikany! Nawet łupież
z włosów.
Wiecie co mnie najbardziej w tej SDM zaskoczyło? Ile zgłoszeń jest odbijanych! Taaak, też
w to nie wierzyłem dopóki sam nie usłyszałem! Ja nawet myślałem, że faktycznie nic się nie odbija, a tu niespodzianka. Paradoksalnie sporo zgłoszeń nie jest przyjmowanych, przekazuje się je do POZ, NiŚOL, SOR czy jakiegoś ambulatorium.
Co jest łykane? Hmm wiecie, trudność polega na tym, że są pewne “słowa klucze”, które gdy się tylko nagrają to decydują o przyjęciu. Oczywiście mamy algorytmy do konkretnych stanów, kilkadziesiąt czasem nawet pytań, ale tam i tak dojdziemy do” zadysponuj najbliższy ZRM lub odmów przyjęcia zgłoszenia i przekaż instrukcję co do dalszego postępowania”. Dlatego jeśli nawet na starcie padnie jakieś słowo klucz to pozostaje mi spytać o adres.
Takie hasła to duszność, ból w klatce piersiowej, zasłabł, omdlał, odpływa, bez kontaktu, blady i spocony, leje się przez ręce, nie może usiąść, bo upada, leży i nie może wstać, ból głowy, zaburzenia świadomości, bardzo krwawi, obcięty palec/ręka/noga, nieprzytomny, itp. Niestety z tych słów się nie obronię. Ja wiem, że ból w klatce piersiowej od tygodnia to bardzo wątpliwe, że jest to uzasadniony wyjazd, ale... pamiętam jak kiedyś byłem do czegoś takiego
i był zawał. Bolało od tygodnia, grał w tenisa i zasłabł. Naturalnie, że to jedna sytuacja na milion, ale jednak. Tak samo jest i na zespole - kto ochoczo zostawia bóle w klatce w domu? Nawet te tygodniowe?
Czasem chcę dopytać szczegółów, ale niestety najczęściej słyszę: “przyjedziesz to zapytasz/zobaczysz/etc.”. “Na chu* tyle pytasz kur, ja cię nagrywam i masz tu kur być albo idę na policję”. Czasem i mniej agresywnie, ale równie irytująco “nie wiem, nie wiem, nie wiem, naprawdę proszę pana nie wiem, ja się nie znam, tu musi przyjechać doktor, ja nie wiem, jejku on zaraz umrze, proszę przyjechać, błagam, proszę mi pomóc, nie wiem, czekam”.
Te słynne 170/90mmHg też jest bardzo powtarzalne.
-Brała pani jakieś leki?
-No brałam te pod język i nie pomagają.
-Ile? jedną? To proszę wziąć kolejną...
-Wzięłam już dwie i dalej tak mnie dusi w klatce.

Stąd potem czytasz “170/90, duszność”. Oczywiście rzygniesz na tablet i powiesz ta głupia (dyspozytorka) dopisała. Przyjedziesz na miejsce, spytasz o duszność, a stara Ci powie, że żadnej duszności nie ma. A czemu? Bo...
Wszyscy kłamią!

Niestety to prawda. Nie da się być uczciwym, bo byś sam był taki, a reszta by się z Ciebie śmiała. Jednak choć może i trudno w to uwierzyć to najmniej kłamią dyspozytorzy. Wiecie dlaczego? Bo nie muszą. Po co mam dopisywać “duszność” skoro i tak grzecznie pojedziesz? Po co mam kłamać dzwoniącemu skoro i tak przyjmę i wyślę?
Kłamią dzwoniący - bardzo. Na początku jak coś przyjmowałem to potem dzwoniłem do kolegów i pytałem jak to wyglądało. Znakomita większość wzywających mnie okłamała. Dzwoni do mnie kłamczucha i mówi, że jej mąż (około 30 lat) bardzo cierpi z powodu bólu brzucha od dwóch dni, brał no-spę i nic to nie dało. Dopytuję zatem co się takiego dzisiaj wydarzyło, że dzwoni, skoro od dawna boli, a karetki nie będzie, a ktoś umrze, bla bla. Pani odpowiada, że dzisiaj tak się nasiliło, że mąż leży zwinięty w kłębek. Zrezygnowany już, ale jednak pytam czy państwo nie mogą udać się samemu do SOR, tam na pewno ktoś pomoże. Słyszę jednak, że mąż sam nie pojedzie, bo boli, a ona opiekuje się dziećmi, no a do tego leży zwinięty w kłębek i płacze z bólu. Cóż było robić, przyjęte, pojechali i... chłop normalnie chodził, zlazł do karetki i wcale nie wyglądał na cierpiącego. To jeden przykład z mojej kariery, po kilkudziesięciu takich sytuacjach dałem sobie spokój z zawracaniem gitary zespołom i dopytywaniem ich co było. Nauczyłem się wtedy, że znane porzekadło “ile to się trzeba nakłamać, żeby pogotowie przyjechało” jest wiecznie żywe i na pewno w internecie są świetne instrukcje co mówić. Nie szukałem ich i nie chcę, bo szkoda moich nerwów.
Kłamią też, że lekarz poz odmówił wizyty, a gdy ciągnę za język o nazwisko lekarza to temat się rozmywa i okazuje się, że jednak nigdy nie dzwonili, ale też nigdy lekarz nie chciał przyjść to po co tam dzwonić? Czasem twardo się upierają, że nie chce przyjść, dają nazwiska, adresy przychodni i numery telefonów. Dzwonię i okazuje się, że nikt taki nie zamawiał wizyty. Wtedy albo kłamie wzywający, albo lekarz, ale pewne jest, że ktoś kłamie. Wszyscy to robią.

Kłamią zespoły - podobnie jak i wzywający. Czasem fantazja moich kolegów wywołuje u mnie uśmiech od ucha do ucha :) Jakkolwiek te stare dyspozytorki dadzą się na to złapać to, gdy jeżdżę to wiem jakie bzdury czasem ktoś mówi. Ja rozumiem, że po nzk trzeba ogarnąć sobie auto i sprzęt, a do tego swoje myśli, ale bez przesady. Nagminnym jest, że jak zespół P ma NZK i dojeżdża S to nagle oba muszą mieć 60 minut mycia po zatrzymaniu. Bujać to my, ale nie nas. Okazuje się, że brudne są dwa ssaki i dwa laryngoskopy i w obu zespołach skończyła się adrenalina i tlen. Bez przesady. Zwłaszcza gdy pacjent zostaje w miejscu. Heh kiedyś nawet miałem taką ciekawą sytuację, że P pojechało do zatrzymania na ulicę. Poprosili o S, ale że tej nie było w pobliżu, jechała z daleka. Na to zdarzenie najechało drugie P i pomagali kolegom. Po wszystkim, trzy zespoły musiały się myć i uzupełniać :)
Tych obsikanych i zasranych noszy, których nie można ogarnąć pod szpitalem nie zliczę :)
W tym wszystkim też jest smutna prawda - bez tego nie zjem obiadu. Ja to rozumiem, sam przecież kurde jeżdżę i znam ten ból. Jako dyspozytor cenię sobie jednak uczciwość
i szczerość. Wole, żeby mi ktoś powiedział: muszę iść do toalety albo wykręca mi żołądek, uznajmy, że muszę umyć nosze. Wiem, że w razie jakiejś awarii mogę na niego liczyć,
a 170/90mmHg może sobie czekać. Gdy wpadnie jednak mi poważny wyjazd to wiem, że mogę zadzwonić i liczyć na ich pomoc. Takich współpracowników też mam i serdecznie ich pozdrawiam :)

Kłamią dyspozytorzy - jak już wspomniałem, wydaje mi się, że ci kłamią najmniej, bo nie mają takiej potrzeby. Czasem jednak lepiej zmienić kod z 2 na 1, żeby zespół nie wydzwaniał
z pretensjami, że to daleko i czy nie ma nikogo innego, bo do gówna ich taki kawał drogi ślę. Kłamię, że nie ma nikogo wolnego, a wiem, że stoi zespół i “uzupełnia” tlen, w rzeczywistości biorąc prysznic, bo jest 30stopni, a oni przed chwilą na chodniku gnietli człowieka. Kłamię szpitalom, że wszyscy nie mają miejsc i mają przestoje, więc zespół do nich trafił, bo są najbliżej. Kłamię wzywającym, że nie wiem kiedy będzie karetka, bo pomimo tego, że widzę, że jedzie to wiem, że może wpaść coś poważniejszego. Kłamię ludziom, że nie ma wolnych karetek i będą długo czekać, po to, żeby ich jednak przekonać, że samemu będzie szybciej. Kłamię, gdy pacjenci dzwonią na skargę, że zespół coś spieprzył, a ja tłumaczę im, że to naprawdę dobrzy specjaliści i na pewno nic celowo nie zrobili. Wiem jednak, że ci konkretni to debile, ale jednak chcę być solidarny ze wszystkimi ratownikami. Jak my siebie sami nie będziemy wspierać, to przecież nikt nam tego nie okaże. Okłamuje też czasem strażaków, że jadą pomóc znieść na ratunek życia, bo nie mam żadnej innej wolnej karetki. A tu ani ratunek życia, bo zawroty głowy od tygodnia to dupa, a nie zagrożenie, a karetkę mam, ale czas dojazdu to 30 minut. Kłamię policji, że nie mam karetki wolnej i czy mogą sprawdzić leżaka na ulicy. Okłamuje personel helikoptera, że nie zapowiada się, żeby był wolny zespół w ciągu 30 minut, bo oni twierdzą, że pacjent do szpitala trafić musi, ale może sobie pojechać zespołem naziemnym.

Odpowiedzialność

Pierwsza myśl jaka przychodzi to taka, że na zespole jest zdecydowanie większa. Z czasem jednak jak analizuję te dwie funkcje ratownicze to okazuje się, że to wcale nie jest takie czarno-białe. Spójrz, na zespole, w ciągu jednego dyżuru masz 5-10 szans na to, że się potkniesz i poniesiesz odpowiedzialność karną. Jako dyspozytor w trakcie jednego dyżury takich szans mam kilkadziesiąt.
Do tego gdy rozmawiam przez telefon to nie widzę danej sytuacji i mogę polegać tylko na słowach kłamliwego wzywającego, a przede wszystkim każde słowo jest nagrywane. To chyba jest najbardziej jaskrawa różnica w tych dwóch funkcjach ratowników medycznych. Gdy w trakcie pracy na zespole napiszesz w karcie, że pacjent nie ma objawów otrzewnowych to prawie niemożliwe jest, aby ktoś to podważył. Nawet jeśli one były i jesteś ciapa i tego nie wybadałeś, ale napisałeś, że nie ma tzn, że nie było. Na słuchawce wszystko się nagrywa. Tutaj wszystko może być sprawdzone słowo po słowie i o wiele łatwiej będzie udupić dyspozytora. Czasem podczas interwencji w domu pacjenta też jesteśmy nagrywani. Zwróciliście uwagę jak wtedy asekuracyjnie działamy i mówimy? Czym prędzej przenosimy się z pacjentem do karetki, gdzie nikt nie zapisuje naszych działań. Na 999 nigdzie nie ucieknę. Jak jednemu ostatnio puściły nerwy i powiedział do kogoś “każdy umrze” to wybuchła afera na skalę kraju
i media się pastwiły nad tym gościem, który musiał się z debilem (przepraszam, zdenerwowanym wzywającym) użerać.

Wysyłanie, obiad, zjazd na zmianę.

Jak wysyłać, żeby było dobrze? Żeby każdy był zadowolony? Nie da się. Ogólne mniemanie jest takie, że dyspozytor jest złośliwy w swoim działaniu. Czasem spotykam się z opinią, że ktoś komuś podpadł to go zajeździ. A bo tu powinna jechać S, a bo tutaj P, a dlaczego my,
a nie oni, a ja chcę zjeść, a ja muszę iść do kibla, a ja zmienić tlen, a ja idę na drugi zespół, więc muszę się zmienić, a ja muszę sprawdzić karetkę, a mi się należy 30 minut przerwy!
To jest powszechnie zrozumiałe wśród ratowników. Ja też znam te problemy, wszak jestem ratownikiem karetkowym. Jednak nikt nie chce spojrzeć na problemy dyspozytora.
To, że pelikan wysyła wyjazd to nie wynika z jego złośliwości. To jego odpowiedzialność. To jego praca. Bardzo często ktoś na mnie naciska, żeby mu nic nie wysyłać przez 20 minut, bo on chce zjeść obiad. Wytłumaczcie mi proszę dlaczego ja mam się narażać na odpowiedzialność czy to pracowniczą czy karną, za to, że będę mieć wiszący wyjazd i wolną karetkę, a go nie wyślę? I to nie ma znaczenia czy to będzie sraczka czy nzk. Dlaczego mam komuś robić dobrze i nic z tego nie mieć? Co ciekawe gdy proponuję, że ja komuś wyślę wyjazd, on zaznaczy “wyjazd do zdarzenia”, a ja odwrócę oczy od GPSu i będzie mógł sobie spokojnie zjeść i potem wyjechać to każdy się puka w czoło i jedzie do pacjenta. Nigdy, ale to nigdy nie było tak, żeby ktoś zaznaczył “wyjazd” i pojechał na 20 minut na bazę na obiad. “No bo jak to tak? Przecież nie mogę opóźniać wyjazdu”. Właśnie! Cieszę się, że to rozumiesz, a ja nie mogę przetrzymywać wyjazdu. Dlaczego chcecie, żebym to ja jako dyspozytor narażał się na odpowiedzialność, a Wy na czysto sobie zjedziecie, zjecie na statusie “gotowy w bazie”. Chcesz naginać przepisy dla swojego interesu to proszę bardzo, ale rób to na swój rachunek. Ja mogę odwrócić głowę od ekranu z gpsem, nie widzieć i nie pisać raportu, że przez 20 minut nie pojechałeś na wyjazd. Wiedz jednak, że to jest moim obowiązkiem, żeby nadzorować czy docierasz do pacjenta. Na taki kompromis jednak przystanę, ale niestety póki co nikt nie chciał z tego skorzystać.
Mamy kilka statusów, które wydawałoby się pozwoliłyby na przerwę. “Mycie”, “Dezynfekcja” czy “Tankowanie”. Niestety nie jest to takie proste. Każdy z tych statusów pozwala na zadysponowanie zespołu. Wówczas zespoły “świecą” się na zielono. Każdy z tych statusów wyskoczy w algorytmie proponowania zespołów SWD. Jeśli mam 5 zespołów wolnych i Ciebie na myciu, to jasne, że najpierw pojadą oni. Jeśli będziesz zaś jedyny to nie licz na to, że będę trzymał wolną karetkę, bo sobie kliknąłeś mycie. Co by się musiało wydarzyć, jaki straszny brud musiałbyś mieć, żeby to uniemożliwiło Twój wyjazd do pacjenta. Jasne, nie raz i nie dwa miałem wody płodowe, krew czy kupę w karetce. Jednak czy to uniemożliwia udzielenie chociażby pierwszej pomocy pacjentowi? Czy brudne auto w środku sprawi, że straż pożarna lepiej udzieli pomocy niż brudny ZRM? Ok, wierzę Ci. Zaczekaj, zadzwonię z nagrywanego telefonu i Ciebie o to jeszcze raz zapytam, a Ty potwierdź, że odmawiasz wyjazdu, bo masz zakrwawioną podłogę. Ja się na Ciebie nie pogniewam, ale zrzuć ze mnie odpowiedzialność. Jeden raz mi się zdarzyło, że zespół odmówił wyjazdu. 20 minut się opóźniło, bo mieli mycie. Dostali naganę i trzy miesiące bez premii. Przypuszczam, że jakby ktoś umarł i byłoby postępowanie prokuratorskie to by i mogli usłyszeć zarzut.
Ja w pełni rozumiem wszystkie potrzeby ratowników zespołowych, bo sam nim jestem. Nie oczekuje jednak od dyspozytora, że on się będzie narażać dla Twoich potrzeb. Trąb do dyrekcji, do ministerstwa, żeby utworzyć przerwę dla ratowników medycznych. Ja się pod tym podpiszę. Naprawdę źle mi z tym jak widzę, że zespoły jeżdżą od 7 do 19 i nawet nie mieli 20 minut na bazie, żeby zjeść, a co dopiero uzupełnić auto czy po prostu dać głowie odpocząć. Przykro mi jak na nocy zespoły od 19 do 4 jeżdżą non stop i pewnie zasypiają. Niestety nie mam na to wpływu. To nie moja złośliwość, że sobie wysyłam kareteczki. Taką mam pracę, dość odpowiedzialną i niebezpieczną.

SWD czyli przyjaźń z Salwadorem

Dopóki były lokalne oprogramowania do obsługi ZRM ta praca była łatwiejsza. Więcej było można ukryć, generalnie nikt z zewnątrz na to nie patrzył. Jak coś się wysypało to dopiero się doszukiwało jakiś nieprawidłowości.
Od kilku miesięcy sukcesywnie wprowadzany jest SWD w całym kraju. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie jest to tak beznadziejny system jak myślałem. Uważam, że ten program byłby fantastyczny, ale tylko wtedy gdyby ratownictwo działało zgodnie z pierwotnymi założeniami. Niestety ogrom bzdurnych wyjazdów sprawia, że widzimy to wszystko w ciemnych barwach.
Wyobraź sobie, że wracasz z jakiegoś dziwnego szpitala oddalonego o 30km od swojego miejsca stacjonowania. 5 minut drogi od Twojej lokalizacji dochodzi do NZK. Czy nie lepiej jest tam posłać Ciebie pomimo tego, że to nie Twój rejon operacy
  • 4
Z Twojego opisu wnoszę, że moje rzadkie ataki wrzodu się kwalifikują na karetkę, gdybym kazała rodzinie dzwonić, a nie zostawić mnie na podłodze do rana, bo to po paru godzinach mija. Hm.
@Korba112: kurde, powiem Ci tak - nie jestem "z branży" i jak to czytam to mi się włos jeży na głowie. Bo sprawy, które powinny być uregulowane na najwyższym szczeblu, są szuflami, jak gówno, spychane na głowy ludzi na samym dole.

Ktoś, kto projektował ten system brał pod uwagę, że trzeba umyć budę po zasrańcu, zatankować i uzupełnić zapasy. A miał wywalone, że obsługa może potrzebować iść na dwójkę albo coś
@Waspin: Ten problem jest chyba niestety zdecydowanie głębszy, tak mi się wydaję.

Problem jest w tym, że organizm nie jest maszyną binarną i jak przyjeżdżasz, bo gość zgłaszał, że ma duszności i on Ci na miejscu powie, że ma duszności, to nie udowodnisz, że nie ma, a przyczyn takich duszności masz miliony i dyspozytor nigdy nie wie, czy gość ma słabe płuca przy "ciężkiej pogodzie", czy poważny problem. Ba, sami ludzie