Wpis z mikrobloga

#takbylo #koty #pokazkota

Repost komentarza, bo dużo się napisałem i może komuś się spodoba. Krótka historia jak ja, wielki zwolennik #psy, stałem się posiadaczem kotów. Liczba mnoga więcej niż zamierzona, bo po mieszkaniu moim i żony, biegają cztery.

Historia wygląda tak.

Byłem z psem teściów u weterynarza. Coś strasznie rozpaczało na zapleczu. Piszczało, próbowało czegoś na kształt miauczenia. Okazało się, że pod gabinetem ktoś w pudle po butach porzucił 2-tygodniowe kocięta. Brata i siostrę. Kotka nie przeżyła, nie chciała jeść. Kot jakoś się trzymał. Weterynarze w dupie mieli, traktowali jako dodatkowy problem na głowie.

Jako ówcześnie zapalony psiarz i zagorzały przeciwnik kotów, nie mogłem zrobić nic innego. Podstawowe zakupy (pieluchy na podłogę, mleko rozpuszczalne, strzykawka do karmienia, etc.) i powrót z żoną po kota. Przygarnęliśmy. Trzeba było co 1-2 godziny karmić. Sikać i srać nie umiał sam - ciepła mokra szmatka w łapę, masowanie brzuszka i.... O! Patrz, sika! Szkoda, że na mnie. Jakoś przeżyłem. Wstawanie w środku nocy, żeby karmić smoczkiem, raz na godzinę też. Chyba będę dobrym ojcem. Nie wiem, dowiem się za chwilę. Żonę mam w ciąży.

Kot siedział nam na łbie non stop. Nie dało się kroku zrobić, żeby tego maleństwa nie mieć przy sobie. Dodatkowo w międzyczasie okazało się, że ma świerzba, grzyba, robale i cholera wie co jeszcze. Trzeba było gnoja ratować. Do karmienia co chwilę doszło nacieranie go różnymi szajstwami plus uczenie go, że ma połknąć tabletkę niewiele tylko mniejszą od siebie. Wyzdrowiał. Podrósł trochę (1 rok) i malutka pchełka stała się przeszkadzaczem w życiu codziennym. Nie wyobrażacie sobie skali upierdliwości, kiedy nawet dupsko podcierać musisz z kotem, bo nie odpuści....

Tak wygląda historia samca, który leży sobie na dolnej półce z wywaloną łapą. Nie wiem, skąd złapał nawyk zimnego łokcia (#bmw nie mamy), ale non stop musi pójść spać tak, że jedna łapa mu wisi. No chyba, że śpi na mojej żonie. Wtedy mu nie wisi. Wtedy jest całkiem ładną futrzaną czapką dookoła jej głowy. Też git, przynajmniej mi kołdry nie kradnie (żona nie kradnie, kot nie ma siły - kołdrę mamy dużą), bo kot jej przeszkadza.

Jako psiarze, nie wiedzieliśmy, jak kota ogarnąć. Wyczytaliśmy w necie, że żeby nam pojedynczy kot w domu odpuścił, musi być drugi. No i znaleźliśmy pod Warszawą rolnika, który ma rasową Tajkę i somsiada z rasowym Tajem. Też pewnie czytali w necie, bo wyszło im na to, że żeby kotka była zdrowa bez konieczności cesarki, to trzeba ją rozmnażać. No i były do wzięcia za 200 zeta teoretycznie rodowodowe koty tajskie. To wzięliśmy Panu Kotu do pary. Na wystawy z nią nie pojechaliśmy, certyfikatu autentyczności brak. Znajoma kociara kiedyś wpadła i stwierdziła "o raju, ona ma błękitne oczy! ile wydaliście? 2000-3000?". Nie powiem, przez myśl mi nawet przeszło, żeby ją przehandlować, ale ostatecznie zrezygnowałem.

Spokój od ręki. Upalały się nawzajem, do nas przychodziły od czasu do czasu na mizianko, albo żeby porzucać im jakąś zabawką. Aaaa... właśnie. W między czasie nasza nienawiść do dywanów i wykładzin przeobraziła się w miłość do deptania po kocich zabawkach. Na szczęście kupuję raczej miękkie i nie boli, jak się wdepnie.

Historia dwóch kotów za nami.

Potem pojechaliśmy sobie na krótki wywczas nad Zalew Sulejowski. Ot tak, na jakiś długi weekend, żeby oderwać się od pracy. Po posesji łaziła sobie strasznie przymilna i mrucząca kotka. Właściciele małego pensjonatu, w którym mieszkaliśmy, mieli ją z grubsza w dupie, ale wykładali jej resztki z obiadu za okno, żeby miała co żreć. Zrobili jej też w szopie jakieś spanko.

My oczywiście, jako psiarze i antykociarze, od razu się z tym kotem zaprzyjaźniliśmy. Non stop łaziła za nami. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że warto byłoby ją zabrać stamtąd. Niech ma normalny dom. Dupa, weźmiemy do siebie na chwilę, potem się pożeni moim albo #rozowypasek rodzicom. Rodzice mieszkają w domach, my mamy mieszkanie w bloku. Kot wychodzący, tak by było najrozsądniej.

Tu chwała zdrowemu rozsądkowi mojej Żony. Poszła kota zbadać do weterynarza, zanim wzięliśmy. Okazało się na USG, że wzięlibyśmy komplet 1 plus 6 w środku. Jakoś tak słabo to wyglądało. Stwierdziliśmy, że zapewnimy Pani Przyszłej Mamie dobry byt, a wpadniemy zabrać 2-3 młode, żeby potem rozdać wśród znajomych. Nakupiliśmy żarcia dla Pani Mamy, legowisko, jakieś inne badziewia i daliśmy właścicielom z obietnicą, że pomożemy się potem młodymi zaopiekować.

Przyszedł jakiś tam miesiąc, nie pamiętam jaki, dzwoni do mnie zapłakana żona. "Jezu, kowzan, słuchaj, oni tę kotkę znaleźli rozjechaną na drodze. Młode dwa zostały, reszty brakuje, i nie wiedzą, co z tym zrobić zrobic." No to co? Samochody już mieliśmy, pracę akurat kończyłem, jebs w auto i ognia nad zalew.

Przyjechaliśmy, zabraliśmy razem z resztką karmy i badziewia, które zostawiliśmy przy poprzedniej wizycia i voila. Mieliśmy rozdać po znajomych młode, ale tak się zaprzyjaźniły ze starszymi, że ni kuta nie dało się.

No i mamy cztery.

Od góry w dół:
- jedna z dwóch młodych znad Zalewu - Kiara - nie mieliśmy pomysłu na imię. Była długi czas Skarpetką, bo ma białe łapki. Ze Skarpetki stała się Skarą, a ze Skary - Kiarą.
- Yuki - nie mogliśmy wymyślić nic kreatywnego. Stwierdziliśmy, że jest kotem o azjatyckich korzeniach. Jest biała. Szukaliśmy fajnych, azjatyckich słów kojarzących się z białym. Yuki to po japońsku płatek śniegu. No i Tajka dostała japońskie imię.
- druga siostra Zalwianka - Kokaina (Koka) - pierwsze imię to Paluch, bo cała jest w paski, tylko przy pazurze w jednej łapie jest biała. Okazała się być jebniętą, więc dostała imię po dragach. Pasuje jej. Ten kot jest wszędzie, a jak gdzieś jej jeszcze nie było, to planuje, jak tam wleźć.
- Pan Decybel (Belek)- jedyny Pan Kot w domu, właściciel haremu. Darł mordę za dzieciaka tak, że ciężko było go nazwać inaczej....

Całość towarzystwa oczywiście wykastrowana / odmaciczona. Nie potrzebujemy więcej tych słodkich, małych kulek w domu. Jak znam życie, wszystkie byśmy sobie zostawiali i skończylibyśmy jak Violetta Villas.
kowzan - #takbylo #koty #pokazkota

Repost komentarza, bo dużo się napisałem i może...

źródło: comment_VWpg8vCNdHdDoxWsr7XBxwYXadJcMt3v.jpg

Pobierz
  • Odpowiedz