Wpis z mikrobloga

Kontynuacja poprzedniego wpisu

Poprzedni wpis skończył się na tym, że w marcu 2013 poznałem dziewczynę. Zanim zacznę kontynuować ten wątek, małe wyjaśnienie kilku kwestii:

- pracowałem na zmywaku ~8 miesięcy, potem pracowałem w Call Center, gdzie również poznałem masę młodych ludzi, z którymi się zakumplowałem (większość okazała się dość #!$%@? znajomymi, ale kilku uznałem za wartościowych i wciąż z nimi rozmawiam)
- nie jestem przystojny, sam sobie daje 6/10 maks... może się jakaś dziewczyna z wykopowego piwa wypowie? @gorzka @CurlyHairGirl @kanade ?
- "ojciec #!$%@?ł mnie z domu" to tak naprawdę było ultimatum, jakie mi dał - Albo praca albo wypad z chaty. Nie obwiniam go, cały rok przesiedziałem w domu nic nie robiąc, więc miał prawo się #!$%@?ć.

OK, co do opowieści - okres od listopada 2012 do marca 2013 to w pewien sposób "złoty" okres klubowania - w każdy piątek i sobotę byłem w jakimś klubie, nieraz też w środy chodziłem na zabawy do klubów - po części byłem od tego uzależniony. Portfel lekko niedomagał, organizm też był zmęczony, ale czułem, że muszę #!$%@?ć do klubów i poznawać ludzi, żeby totalnie pozbyć się uczucia przegrywu.
Mirki, nie zliczę, ile zlewek dostałem. Nie zliczę, do ilu kobiet zagadałem. Nie zliczę, z iloma dziewczynami się całowałem. W pewnym momencie całowanie kobiet było dla mnie już trywialne i nudne, totalnie pozbawione sensu i emocji, więc chciałem więcej - chciałem seksu. Jednorazowego wyskoku. I się udawało - nie będę się chwalił ile, bo to nieładnie, ale utwierdziłem się, że kobiety chcą seksu i skoro mogę im go dać, to czemu nie...? Pamiętam też, że jedna była dziewicą. Przespałem się z nią. Pierwszy i ostatni raz. Zbyt duża odpowiedzialność, bo kształtuje się całe życie seksualne takiej kobiety i każdy kolejny facet będzie porównywany do tego pierwszego. Wtedy byłem zbyt głupi, by to dostrzec, ale teraz rozumiem, że sam seks dla seksu jest zwyczajnie płytki.

Więc #!$%@?łem po tych klubach i czułem, że robię postępy, ale w środku wciąż czułem pustkę - kompleksy były przykrywane "udanymi" akcjami w klubie i dobrą zabawą. W weekendy czułem się jak młody Bóg, bo udawało mi się poznawać dziewczyny, a na tygodniu odliczałem minuty do wyjścia do klubu. Kumple, z jakimi chodziłem, byli znudzeni dalszym klubowaniem, więc zacząłem chodzić sam. To też był sukces - nigdy wcześniej bym się nie odważył na samotny clubbing, ale wówczas miałem ochotę na wyzwanie i na sprawdzenie siebie. Nie było tak źle. Ba, w wielu aspektach było lepiej niż ze znajomymi - nikt mi nie truł dupy, robiłem to na co miałem ochotę i bawiłem się jak chciałem.
Chwaliłem się każdym udanym podbojem. To na jakimś forum, to do znajomych/przyjaciół. Niektórzy mieli tego dość, ja sam miałem tego dość, ale moje ego potrzebowało, bym je karmił. Byłem próżny, zapatrzony w siebie. Wiecie, jakie to #!$%@? kombo? Zakompleksiony, ale arogancki i pyszny. Nieraz byłem nieznośny, bo nie dawałem się krytykować, ale dobrze wiedziałem, jak źle ze mną jest.

No i w tym marcu 2013, w jednym z moich ulubionych klubów, z moim najlepszym ziomkiem, bawiliśmy się w najlepsze. Udawaliśmy gejów i wyrywaliśmy dziewczyny na głupie teksty i jeszcze głupsze zachowanie. Mieliśmy to w dupie, przynajmniej w większości. Pamiętam, że jedna z dziewczyn chciała zrobić trójkąt ze mną i moim kolegą w kiblu, ale ja odmówiłem. Koło 1 w nocy zagadałem do jednej z dziewczyn przy barze. Podobny gust muzyczny, podobne poczucie humoru - zaklikało. Nie sądziłem, że coś z nią ugram, ale się udało - kilka randek i po pewnym czasie byliśmy ze sobą. Pamiętam pierwszy seks z nią - był fatalny. Naprawdę. Wymuszałem w niej wiele zachowań, nie zadbałem totalnie o jej komfort, ale widocznie coś we mnie widziała, bo mimo wszystko wciąż się umawialiśmy. I kolejne seksy były lepsze. Chciałem zadbać o swój pierwszy poważny w życiu związek, więc karmiłem się lekturami o seksie, o tantrze, o masażu, pozycjach, technikach itp. Widziałem, że jest nam dobrze ze sobą, więc stałem się jeszcze bardziej próżny. Ponownie - głęboko w sobie wiedziałem, że mam kompleksy i że nie akceptuje siebie takim jakim jestem. Ale dobrze to przykrywałem, trochę pewnie też pogrywałem ze światem i ze sobą, nie dopuszczając do siebie myśli, jak czuje się naprawdę.
Kilka miesięcy umawiania się i słyszę z jej ust słowa: "Kocham Cię".
Nigdy w życiu nie słyszałem nic piękniejszego. Moje marzenie się spełniło. Ktoś mnie pokochał. Mnie, zakompleksionego, brzydkiego, nic nie umiejącego faceta. Nie wierzyłem w swoje szczęście. Byłem na skraju płaczu, więc całą swoją siłą skupiłem się na tym, by nie płakać ze szczęścia i by być twardym. Zaczęła się sielanka - miałem w dupie swoje ego, swoje braki w pewności siebie - jedyne, co się liczyło to, że jestem kochany. Niedługo później też jej wyznałem miłość i przeżyłem najlepsze miesiące swojego życia - kawa rano lepiej smakowała, wracanie do mieszkania było przyjemne, gry wydawały się nudne, a przyjaźnie niepotrzebne - miałem kobietę i tylko to się liczyło.

Wtedy chyba po raz pierwszy dopuściłem do siebie myśl, że może nie muszę być idealny. Że może jestem dobry taki jaki jestem i że dążenie do perfekcji to #!$%@? utopia, niemożliwa do zrealizowania w rzeczywistym świecie. To był pierwszy krok w kierunku akceptacji samego siebie.

Następnie była zima, styczeń-marzec 2014. Dobre życie trwało, ale pojawiły się problemy - z kasą, z moją pracą, z jej pracą. Próbowałem być twardy, męski. Pocieszałem ją i zapewniałem, że będzie dobrze. Czasem było, czasem nie. Aż w końcu pękłem. Nie dałem rady. Było tego za dużo i zszedł mi uśmiech z twarzy. Od początku związku zbierałem w sobie wszystkie kompleksy, wszystkie braki w pewności siebie, nie akceptowałem tego, kim i jaki jestem i szukałem walidacji na zewnątrz, ale problemy w związku pokazywały, że jest nam po prostu źle. Ja też się źle z tym wszystkim czułem.
Zaczęliśmy się kłócić znacznie częściej i ostrzej. Nie miałem z tym do kogo pójść, bo olałem wszystkich przyjaciół. Zaczęło mnie to dobijać, zacząłem jeszcze bardziej pogrążać się w negatywnych myślach. Ale dalej próbowaliśmy. Widziałem w niej, że wciąż mnie kocha, ale nie mogłem się w sobie zebrać i przyznać, czy ja ją kocham. Poczułem się znowu jak ten zagubiony nastolatek - nie miałem pojęcia, co zrobić. Nagle zaczęła mnie #!$%@?ć, podczas seksu z nią zdarzyło mi się myśleć o innych, bo jej ciało - mimo, że seksowne - nie podniecało mnie. Wyjechałem do innego miasta na szkolenie z rozwoju osobistego. Pogadałem z jednym z trenerów i powiedział mi, że jeśli jestem nieszczęśliwy, to nie ma sensu ten związek. Uwierzyłem mu. Wróciłem i zerwałem z nią pod koniec marca.
Czułem się #!$%@?. Czułem, że #!$%@?łem najlepsze, co mi się w życiu trafiło - kochającą dziewczynę. Czułem, że nigdy nie będę szczęśliwy. Wróciłem do słuchania dołujących piosenek o miłości. Wyniki w pracy poleciały na łeb na szyję, dostałem ultimatum, że albo się ogarnę, albo mnie wywalają. Wróciłem też do fajek, bo czułem zewsząd presję. Wszystkie negatywne myśli, jakie zbierałem w sobie przez cały związek, wszystkie porażki i niepowodzenia nabrały wyraźnego, gorzkiego smaku. Czułem się tak żałosny, jak to tylko było możliwe. Czułem jeszcze większy przegryw niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chciałem widzieć nikogo, nie chciałem z nikim rozmawiać - jedyne, co miałem to piwa, papierosy i wszystkie smutne piosenki o miłości, jakie tylko znalazłem na YouTube.

Następna część - ostatnia - w następnym wpisie, bo ten się zrobił za długi. Opiszę swoją "depresję", początki Tindera i wyjście z dołka i inne rzeczy, dzięki którym jestem jaki jestem. Najbardziej pozytywna część, bo... a, nie będę spoilerował. ;)

#spowiedzlogina #wyrywajzloginem #coolstory #truestory
  • 6