Najdziwniejsza sytuacja w życiu - sprzedaż motoru. (to nie jest żart!)
Z racji na abstrakcje całej sytuacji tylko miejscami będę przytaczał cytaty z rozmowy.
Akt I - Wstęp do tragedii
W przerwie w pracy wcinając drugie śniadanie stwierdziłem że wystawie swój motor - ze względu na wypadek (nie związany z motorem) mam roztrzaskaną kostkę i niestety nie będę na nim jeździć w najbliższym czasie.
Z racji iż nie posiadałem żadnych aktualnych zdjęć wkleiłem takie z zeszłego roku i opisałem motor dość dokładnie zaznaczając że wieczorem dodam więcej zdjęć przedstawiających stan aktualny.
Praktycznie w ciągu kilkunastu minut dzwoni do mnie Pan i mówi iż chciałby ten motor zakupić tylko z racji że jedzie z daleka (400km) chciałby z góry ustalić cenę "do odbioru". Kilkukrotnie prosiłem o wstrzymanie się jeszcze do jutra z wyprawą bo chciałem zrobić i umieścić aktualne zdjęcia, Pan stwierdził że nie potrzebuje zdjęć. Targowanie przy sprzedaży/kupnie pojazdy nie jest mi obce, a motor nie jest w stanie idealnym opuściłem tysiąc złotych po długich a ciężkich - przyszły właściciel liczył że utarguje 15-20%.
Z racji że motor parkuje spory kawałek od domu po pracy udałem się od razu pod garaż i zadzwoniłem do kolegi coby nie stać jak słup nie wiadomo ile czasu w oczekiwaniu na kupującego.
Akt II - Przyjazd kupującego
Czekaliśmy nadzwyczaj długo, kupujący gdzieś utknął w korku. Dotrwaliśmy wypalając pół paczki papierosów - wiem że to zły nałóg. Kupujący przyjechał z kolegą - dwóch Panów w dresikach - uwaga z przyczepką jak po ziemniaki.
Spoko nie takie rzeczy się widziało, jak zapakują to zawiozą.
Panowie wyszli z samochodu nawet zbytnio nie podeszli do motoru i stwierdzili że jest tragiczny (zaznaczam że cena była atrakcyjna i wszystkie otarcia plastików wymienione w ogłoszeniu). Nawet nie oglądając/nie odpalając stwierdzili iż zostali okłamani i mam im w tym momencie wypłacić 200zł za paliwo i czas. Spokojnie odpowiedziałem, że jechali na własne życzenie mimo moich propozycji by poczekali na zdjęcia. Spotkałem się ze ścianą przekleństw i kilku innych ciepłych słów, m.in. "Powinienem Ci teraz w ten motor przyjbać", "gdybyś nie miał laski to bym Ci zajbał" (tak aktualnie przemieszczam się przy wsparciu laską rehabilitacja w trakcie).
Jeden z "kupujących poszedł do samochodu po p--o - stwierdził że to potrwa bo oni bez 200zł nigdzie się nie wybierają.
Próbowaliśmy z miejsca spotkania się zebrać, niestety zablokowali nam taką możliwość - oczywiście cały czas przeklinając soczyście i w moim odczuciu mi grożąc, więc zadzwoniłem pod 112. Poprosiłem o przyjazd patrolu gdyż nie czułem się bezpiecznie (ja ledwo się ruszam, a dwóm Panom siłownia nie była obca), jeden z kupujących skwitował to "ja Ci jeszcze nie grożę".
Akt III - Zdezorientowana policja
Na wstępie tego aktu pragnę zaznaczyć, że jestem pełen podziwu z reakcji funkcjonariuszy zachowali się mimo dziwnej sytuacji w moim odczuciu niesamowicie profesjonalnie - pomijając to że przyjazd im chwilę zajął ale to można wytłumaczyć tym że pewnie byli dość zajęci.
Panowie "zainteresowani zakupem" nie dali mi dość do słowa przez pierwsze 30 minut drąc się wniebogłosy, niejednokrotnie kłamiąc - o dziwo powstrzymali się od, spokojnie to przeczekaliśmy. Poprosiłem jednego z funkcjonariuszy na bok i opowiedziałem całą sytuację niestety nie obeszło się bez ciągłych krzyków, mój kolega się dowiedział między innymi że nie powinien mieć nic do powiedzenia bo nie on motor sprzedaje.
Zdezorientowani całą sytuacją funkcjonariusze próbowali sprawę rozwiązać polubownie niestety należę do ludzi którzy chamstwa nie znoszą (nie w takiej ilości przynajmniej) więc nie zgodziłem się aby Panom wypłacić 100zł. Po dłuższej rozmowie zasugerowali że jedynym rozwiązaniem będzie zgłoszenie sprawy do sądu. Na co Kupujący stwierdził że "Pan (do policjanta, który całą sytuację próbował rozładować) powinien tu zarządzić!", funkcjonariusz odpowiedział że w tej sytuacji nie może nic zarządzić. Panowie "zainteresowani zakupem" stwierdzili że sprawę do sądu chcą wnieść.
Funkcjonariusze stwierdzili, że w takim razie wszystkich uczestniczących muszą spisać do kajecików. Na prośbę policjanta wyciągnąłem dowód swój i dokumenty sprzedawanego pojazdu, mój kolega podał swój dowód.
Po spisaniu naszych dokumentów funkcjonariusze poprosili przemiłych Panów o dokumenty.
Okazało się iż Panowie nie posiadają przy sobie żadnych dokumentów - ani jeden nie miał prawa jazdy i dowodu osobistego.
W tym momencie Funkcjonariusze stwierdzili że możemy już sobie iść, odchodząc słyszałem tylko jak Panowie recytują swoje dane.
Akt IV - Droga do domu
W drodze powrotnej rozmawialiśmy dobrych 30 minut rozważając co "niedoszli kupujący" próbowali osiągnąć swoim zachowaniem i czemu po zakup pojazdu udali się bez dokumentów. Liczę na was wszystkich w komentarzach, iż podrzucicie kilka dobrych pomysłów.
Pozdrawiam!
Komentarze (217)
najlepsze
PS. z tym 18+ to trochę przesadziłeś
@Mariusz30: Z tego co pisał, to oczekiwali 2 stówy, a nie 200 stów. :)