Branża IT to jedna z najgorszych branż pod względem praw pracowniczych, work life balance i stabilności zawodowej. W przeciągu 10 lat została zdemolowana przez samowolę korporacji, które zdegradowały pracowników do bezosobowych zasobów.
Kiedyś pracownik IT darzony był dużym szacunkiem. Zawód programisty był przyszłościowy, zarezerwowany dla ludzi o ponadprzeciętnym IQ i zdolnościach matematycznych.
Był kojarzony z trudną pracą wymagającą abstrakcyjnego, logicznego myślenia i precyzji. Informatycy to byli tacy matematycy, mądre głowy. Programowanie brzmiało jak naprawdę poważne, mądre zajęcie. Ludzi z ulicy to odstraszało. Branża IT zrzeszała pasjonatów, informatyka nie była popularnym kierunkiem studiów.
Żeby zostać informatykiem, trzeba było zdać maturę z matematyki i fizyki na wysokim poziomie, a potem ukończyć trudne studia informatyczne z zaawansowaną matematyką, algorytmami i elektroniką.
Nauki ścisłe od dawna uchodzą za najtrudniejsze: matematyka, fizyka i podobne. Ludzie w szkołach zwykle nie lubili matematyki, poza geniuszami i zdolnymi uczniami, więc większość wybierała łatwiejsze kierunki humanistyczne, prawo, medycynę lub finanse.
Informatyka była trudnym kierunkiem studiów, więc korporacje miały problem ze znalezieniem wykwalifikowanych ludzi, bo nauki ścisłe odstraszały. Potrzebowali informatyków, więc stawki rosły.
Mimo wysokich zarobków ludzie wciąż bali się studiować nauki ścisłe, bo nie chcieli spędzić całego życia przed komputerem.
Kapitalistyczne kołchozy wymyśliły więc inną strategię, żeby znaleźć tanich wyrobników.
Po prostu postanowiły, że będą przyjmować ludzi bez wykształcenia. Będą brać każdego za grosze i szkolić jak małpy w małym wycinku, którego potrzebują.
W ten sposób przeskoczyli sito, jakim są studia, na których trzeba rozwiązywać całki, robić projekty, znać kilka języków programowania i zasady działania systemu operacyjnego.
Była to wspaniała strategia, żeby uciąć koszty i mieć stały dopływ wyrobników praktycznie bez ograniczeń typu trzyletnie trudne studia ścisłe, które hamowały produkcję wyrobników.
Na dodatek rozpoczęli machinę propagandową, opłacane artykuły w mediach, w których powtarzano, że brakuje informatyków, a gazety pisały, że w IT zarabia się 15 tysięcy po roku pracy.
Powstawały dofinansowania do szkoleń dla kobiet w programowaniu, żeby aktywować drugą połowę populacji i zwiększyć podaż pracowników również wśród kobiet, które wcześniej nie były chętne do tego zawodu.
Głoszono propagandę, że humaniści są potrzebni w IT. Że umiejętności miękkie są ważniejsze od technicznych i że kołchozy wolą zatrudniać osoby bez pojęcia o informatyce, ale z umiejętnościami miękkimi po jakiejś socjologii, żeby robić z nich tanich menedżerów za pół ceny specjalisty z wykształceniem technicznym.
Korpokołchozy promowały programowanie wśród matek na macierzyńskim jako świetną pracę dla matki, bo można pracować z domu.
Rynek pracownika został zdegradowany. Stawki spadły do poziomu średniej krajowej. Podaż pracowników wzrosła do tego stopnia, że na każdą ofertę pracy przychodzi po 1000 CV.
Wykształcenie, doświadczenie i certyfikaty straciły na znaczeniu. Kołchozy zaczęły pełnić funkcję komisji egzaminacyjnych, to one przejęły ocenę umiejętności kandydata, a nie uczelnie. Znalezienie pracy zależy od tego, czy przejdziesz dziesięcioetapowy egzamin wstępny, każdy kołchoz ma swoją ewaluację.
Standardem stało się zatrudnianie wyrobników na B2B, żeby mieć większą kontrolę nad nimi i móc ich wyebać z dnia na dzień, tak jak to robią w Hameryce.
Aby zachować pozory świetnych warunków pracy w IT, kołchozy wprowadziły śmieszne benefity takie jak owocowe czwartki i piłkarzyki w biurach. Aby przykryć smutną rzeczywistość tej pracy: niekończący się zapierd0l w sprintach, pisemne oceny wydajności wyrobników co pół roku, aby stale wywoływać na nich presję zapoerd0lu i widmo zwolnienia.
Wartość pracy umysłowej gdzie każde zadanie wymaga myślenia, analizy, zrozumienia kontekstu i optymalizacji wydajności została zdegradowana do poziomu fizycznego wyrobnictwa z zarobkami podobnymi do zarobków tirowców, fryzjerek i tipsiar.
@p0melo: oj p--------z kocopoły chłopie. Po pierwsze to po prostu potrzeba znacznie więcej programistów nie od całek i algorytmów a od prozaicznej boznesowej roboty, bo z takich tematów jest kasa. Skomplikowane =\= dochodowe. Po drugie - work life balance jest bardzo dobry chyba, że jest się nieasertywną amebą Po trzecie - B2B to złoto. Gdybym miał to samo na UoP splacałbym hipotekę 7 lat dłużej. Dzięki B2B ogarnę sobię następnie
@p0melo: podstawowy błąd i głupota - na studia iść dla pracy, dla pracy to idziesz do zawodówki albo do pracy, na studia idziesz po wiedzę i tylko tyle i aż tyle
@p0melo: Idź popracuj na budowie czy w hucie stali parę miechów i powiedz mi jeszcze raz jak to branża IT tyra i ciemięży biednego pracownika x) Bosh, suaby bait, insert coin to try again...
@p0melo: W końcu ktoś się wziął za lewusów i programiści muszą faktycznie coś robić zamiast żłopać browara od 10 rano i pisać gówniane komentarze w internecie i od razu jezusmaria mamy najcięższom pracem xD
Pięknie się patrzy na ten upadek chłopków co myśleli, że Pana Boga za nogi złapali xD
@p0melo: Zatrudnianie wyrobników na B2B to nie tylko wina korpo, ale samych ludzi. w czasach prosterity ludzie niemal dawali się pokroić byle tylko wskoczyć na kontrakt, bo drugi próg podatkowy no i można samochdów w leasing wziąć.
@kastrator2: Tych programistów, którzy nawet nie potrafią sobie sami Dokera zainstalować z uprawnieniami admina albo skonfigurować pluginów w IDE? Nie wspominając już o braku elementarnej wiedzy z zakresu sieci, czy o zarządzaniu podatnościami...
Branża IT to jedna z najgorszych branż pod względem praw pracowniczych, work life balance i stabilności zawodowej. W przeciągu 10 lat została zdemolowana przez samowolę korporacji, które zdegradowały pracowników do bezosobowych zasobów.
Kiedyś pracownik IT darzony był dużym szacunkiem. Zawód programisty był przyszłościowy, zarezerwowany dla ludzi o ponadprzeciętnym IQ i zdolnościach matematycznych.
Był kojarzony z trudną pracą wymagającą abstrakcyjnego, logicznego myślenia i precyzji. Informatycy to byli tacy matematycy, mądre głowy. Programowanie brzmiało jak naprawdę poważne, mądre zajęcie. Ludzi z ulicy to odstraszało. Branża IT zrzeszała pasjonatów, informatyka nie była popularnym kierunkiem studiów.
Żeby zostać informatykiem, trzeba było zdać maturę z matematyki i fizyki na wysokim poziomie, a potem ukończyć trudne studia informatyczne z zaawansowaną matematyką, algorytmami i elektroniką.
Nauki ścisłe od dawna uchodzą za najtrudniejsze: matematyka, fizyka i podobne. Ludzie w szkołach zwykle nie lubili matematyki, poza geniuszami i zdolnymi uczniami, więc większość wybierała łatwiejsze kierunki humanistyczne, prawo, medycynę lub finanse.
Informatyka była trudnym kierunkiem studiów, więc korporacje miały problem ze znalezieniem wykwalifikowanych ludzi, bo nauki ścisłe odstraszały. Potrzebowali informatyków, więc stawki rosły.
Mimo wysokich zarobków ludzie wciąż bali się studiować nauki ścisłe, bo nie chcieli spędzić całego życia przed komputerem.
Kapitalistyczne kołchozy wymyśliły więc inną strategię, żeby znaleźć tanich wyrobników.
Po prostu postanowiły, że będą przyjmować ludzi bez wykształcenia. Będą brać każdego za grosze i szkolić jak małpy w małym wycinku, którego potrzebują.
W ten sposób przeskoczyli sito, jakim są studia, na których trzeba rozwiązywać całki, robić projekty, znać kilka języków programowania i zasady działania systemu operacyjnego.
Była to wspaniała strategia, żeby uciąć koszty i mieć stały dopływ wyrobników praktycznie bez ograniczeń typu trzyletnie trudne studia ścisłe, które hamowały produkcję wyrobników.
Na dodatek rozpoczęli machinę propagandową, opłacane artykuły w mediach, w których powtarzano, że brakuje informatyków, a gazety pisały, że w IT zarabia się 15 tysięcy po roku pracy.
Powstawały dofinansowania do szkoleń dla kobiet w programowaniu, żeby aktywować drugą połowę populacji i zwiększyć podaż pracowników również wśród kobiet, które wcześniej nie były chętne do tego zawodu.
Głoszono propagandę, że humaniści są potrzebni w IT. Że umiejętności miękkie są ważniejsze od technicznych i że kołchozy wolą zatrudniać osoby bez pojęcia o informatyce, ale z umiejętnościami miękkimi po jakiejś socjologii, żeby robić z nich tanich menedżerów za pół ceny specjalisty z wykształceniem technicznym.
Korpokołchozy promowały programowanie wśród matek na macierzyńskim jako świetną pracę dla matki, bo można pracować z domu.
Rynek pracownika został zdegradowany. Stawki spadły do poziomu średniej krajowej. Podaż pracowników wzrosła do tego stopnia, że na każdą ofertę pracy przychodzi po 1000 CV.
Wykształcenie, doświadczenie i certyfikaty straciły na znaczeniu. Kołchozy zaczęły pełnić funkcję komisji egzaminacyjnych, to one przejęły ocenę umiejętności kandydata, a nie uczelnie. Znalezienie pracy zależy od tego, czy przejdziesz dziesięcioetapowy egzamin wstępny, każdy kołchoz ma swoją ewaluację.
Standardem stało się zatrudnianie wyrobników na B2B, żeby mieć większą kontrolę nad nimi i móc ich wyebać z dnia na dzień, tak jak to robią w Hameryce.
Aby zachować pozory świetnych warunków pracy w IT, kołchozy wprowadziły śmieszne benefity takie jak owocowe czwartki i piłkarzyki w biurach. Aby przykryć smutną rzeczywistość tej pracy: niekończący się zapierd0l w sprintach, pisemne oceny wydajności wyrobników co pół roku, aby stale wywoływać na nich presję zapoerd0lu i widmo zwolnienia.
Wartość pracy umysłowej gdzie każde zadanie wymaga myślenia, analizy, zrozumienia kontekstu i optymalizacji wydajności została zdegradowana do poziomu fizycznego wyrobnictwa z zarobkami podobnymi do zarobków tirowców, fryzjerek i tipsiar.
Po drugie - work life balance jest bardzo dobry chyba, że jest się nieasertywną amebą
Po trzecie - B2B to złoto. Gdybym miał to samo na UoP splacałbym hipotekę 7 lat dłużej. Dzięki B2B ogarnę sobię następnie
Pięknie się patrzy na ten upadek chłopków co myśleli, że Pana Boga za nogi złapali xD