Wpis z mikrobloga

Ale Rashōmona, tyle że w konwencji commedia sexy all'italiana (czyli filmu, dla którego motywem przewodnim jest migdalenie się), to się po panu reżyserze Mario Bavie nie spodziewałem. W 1972 roku słynny włoski twórca horrorów gotyckich i giallo istotnie nakręcił dziełko – Quante volte... quella notte (ang. Four Times That Night) – w którym jedną historię przedstawia się z trzech, a właściwie czterech punktów widzenia. Pan o imieniu John poznaje panią o imieniu Tina, idzie z nią do klubu na tańce, potem ona trafia do jego apartamentu. Przygoda kończy się jednak niewesoło, bo jej porwaną suknią i zadrapaniem na jego czole. W zależności od tego, kto przedstawi historię – kobieta, mężczyzna czy dozorca erotoman, który ich obserwuje – przyczyna tej kontuzji głowy i zniszczonej odzieży okazuje się inna, co prowadzi do czwartej części, w której pewien psychiatra rozkłada ręce, pytając filozoficznie, czymże jest prawda, i przedstawiając dla zgrywy czwartą historię.

Z uwagi na gatunek film ogląda się dla wdzięków Danieli Giordano w roli Tiny i jeśli ktoś jest gejem – również dla Bretta Halseya w roli Johna, aktor będzie bowiem paradować w samej bieliźnie. A z uwagi na reżysera dziełko to ogląda się również dla dekoracji i wystroju wnętrz, jak zawsze efektownych u Bavy. Nie są to z pewnością twórcze wyżyny tego reżysera ani nawet wyżyny commedia sexy all'italiana, ale dla mych oczu i uszu to i tak ulga wobec zapasów w błocie, którym z pasją oddaje się obecnie znaczna część polskiego społeczeństwa.

#film #filmowyeskapizm #filmoweimpresje #e-----a
podsloncemszatana - Ale Rashōmona, tyle że w konwencji commedia sexy all'italiana (cz...

źródło: 1

Pobierz
  • 7
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@111aaa111: Jednak nie mogę się zgodzić. Oba gatunki łączy tylko miejsce produkcji, no i czasami aktorzy i aktorki. Ale spaghetti westerny były z reguły brudne, mniej lub bardziej brutalne, czasami cyniczne, commedia sexy all'italiana to jednak filmy frywolne i dość pogodne, a nie drapieżne.
  • Odpowiedz
@pod_sloncem_szatana: Dawno nie było, a lubię twoje wpisy. Włoskie filmy z lat 70, nawet jeśli kiepskie fabularnie albo koślawe aktorsko, często mają świetną scenografię. A w połączeniu z kolorami mam wrażenie, jakbym oglądał baśń.
  • Odpowiedz
@psycha: Brakuje trochę konsekwencji, bo po każdym seansie najchętniej zostawiłbym ślad pisany – czuję wówczas, że jakoś obejrzany film zapamiętuję i że coś trwalszego po nim zostaje w głowie, nawet jeśli to tylko kilka żartobliwych linijek tekstu. Z półtora miesiąca temu, a może już ze dwa, robiłem sobie przegląd twórczości Lucio Fulciego, dotąd prawie mi nieznanego, i o paru filmach tu wspomniałem, a to i tak garstka, które miałem zamiar
  • Odpowiedz